jej przyjaźń i lojalność bardziej niż kiedykolwiek. – Gdy będę na miejscu, postaram się jakoś załagodzić całą sytuację z Cooperem.
– Nie martw się, poradzę sobie z nim. Będzie pluł ogniem ze złości, ale w końcu mi wybaczy. Powinnaś o tym wiedzieć.
Jasne, że tak, do cholery, i gdybym nie martwiła się tak bardzo o Jaxsona, byłabym wściekła, że chciał to utrzymać w sekrecie. Dlatego modlę się do Boga, żeby nic mu nie było.
Powracam do rzeczywistości dzięki siedzącemu obok starszemu dżentelmenowi, który zadaje mi pytanie:
– Wybierasz się do Niemiec w sprawach biznesowych czy dla przyjemności, cukiereczku? – Puszcza mi oczko z flirciarskim uśmieszkiem.
Staram się odwzajemnić uśmiech, ale nie za bardzo mi to wychodzi.
– Prawdę powiedziawszy, to ani jedno, ani drugie. Odwiedzam przyjaciela, który jest w szpitalu.
Mężczyzna od razu poważnieje.
– Żołnierz? – pyta, wprowadzając mnie w osłupienie.
– Prawie pan zgadł, należy do SEAL. Skąd pan wiedział?
– Służyłem w marynarce. Raz czy dwa byłem zmuszony odwiedzić paru moich ludzi w tym kraju – odpowiada z ponurą miną. – Jak bardzo z nim źle? – Kręci głową, zanim zdążę odpowiedzieć. – Nie, nie odpowiadaj, to było nieuprzejme z mojej strony.
– Nie, nic się nie stało. Tak naprawdę to nie wiem. Nie rozmawiałam z nim, on nawet nie wie, że przylatuję.
Mężczyzna próbuje rozluźnić atmosferę, wydając z siebie ciche gwizdnięcie.
– Musi mieć dość rozbuchane ego, skoro należy do SEAL. – Śmieje się, a ja w odpowiedzi tym razem szczerze uśmiecham się.
ROZDZIAŁ 8
O niektóre rzeczy warto walczyć
Rok później
Podjeżdżam pod mały domek w południowym stylu i sprawdzam adres, który dostałem od Coopera, aby się upewnić, że dobrze trafiłem. Powinienem mieć lepszą orientację w rodzinnym mieście, ale szczerze powiedziawszy, Julia przeprowadziła się tutaj całkiem niedawno, a ja już od dłuższego czasu nie mam styczności z cywilizacją. Dobrze jest znowu stać się jej częścią.
Rozglądam się i wychodzę z ciężarówki. To ładne miejsce, nawet jeżeli wymaga paru napraw, ale wkurza mnie, że jest na takim odludziu. Najbliższe domostwo znajduje się jakąś milę stąd, chociaż do miasta będzie około paru minut. Dookoła rośnie tyle drzew, że ledwo można dostrzec dom. Gdyby kiedykolwiek ktoś ją tutaj zaatakował, nikt by nie usłyszał wołania o pomoc.
Nie myśl teraz o tym, chłopie, masz już dość związanych z nią zmartwień.
Potrząsam głową, wchodzę na ganek i pukam głośno do drzwi.
– Proszę!
Moje mięśnie tężeją, mrużę oczy. Nie wie przecież, kto przyszedł, ale zaprasza nieznajomego do środka?
Wchodzę do domu, teraz już wkurzony, i słyszę krzątającą się na piętrze Julię.
– Przepraszam, chyba pomyliły mi się godziny. Myślałam, że umawialiśmy się na siódmą. Idź do kuchni i weź sobie coś do picia. Jeszcze parę minut i zaraz do ciebie zejdę.
Nie było mnie tak długo, że na dźwięk jej głosu budzą się we mnie emocje, których nie czułem od bardzo, bardzo dawna. To jasne, że kogoś się spodziewała. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest parę minut po szóstej. Mam niecałą godzinę, żeby wszystko wyjaśnić.
Idę przed siebie i znajduję kuchnię oraz ciasteczka na ladzie. Zostały niedawno wyjęte z pieca, bo nadal są ciepłe, ułożone na papierze do pieczenia. Chwytam jedno z nich i zjadam całe na jeden kęs, mrucząc z przyjemności.
Cholera, nauki Margaret nie poszły w las.
Łapię jeszcze jedno ciastko i siadam przy stole, zastanawiając się, czy to Kayla miała do niej przyjść. Chcę wysłać wiadomość do Coopera, ale słyszę na schodach ciche kroki Julii. Biorę głęboki wdech i wstaję, przygotowując się na wojnę, jaka zaraz wybuchnie.
Nie mogę uwierzyć, że pomyliłam godziny. Byłam pewna, że mieliśmy się spotkać o siódmej. Jak dobrze, że zaczęłam szykować się wcześniej. Schodzę powoli i ostrożnie po schodach, trzymając w dłoniach ogromny wazon z kwiatami, które od niego dostałam. Mam nadzieję, że mój ubiór jest wystarczająco „wyjściowy”. Pomyślałam, że delikatna żółta sukienka bez ramiączek będzie idealna na gorący, parny wieczór, ale to w zasadzie zależy od tego, gdzie się wybieramy.
Zakręcam u dołu schodów i z uśmiechem wchodzę do kuchni.
– Bardzo ci dziękuję za kwiaty, napra… – Nagle zamieram, wstrzymuję oddech i patrzę na opierającą się o blat postać.
– Hej, Jula! – Jaxson wita mnie z założonymi na piersi rękami.
Wygląda na pewnego siebie i zdeterminowanego. Jego oczy szybko lustrują moją sylwetkę, zatrzymując się dłużej na niektórych częściach ciała, podczas gdy ja wciąż wgapiam się w niego w kompletnym szoku.
– Jaxson? – szepczę, zastanawiając się, czy to halucynacja. Wazon wyślizguje mi się z rąk i rozbija z hukiem o podłogę, ale ja stoję nieruchomo, bo szok przykuwa mnie do ziemi.
– Nie ruszaj się – rozkazuje, po czym krząta się po pomieszczeniu, przeszukując kuchenne szafki.
– Co ty tu robisz? – Odrętwiała, robię krok w jego stronę.
Jaxson porusza się szybko, chwyta mnie w talii i podnosi.
– Cholera! Powiedziałem, żebyś się nie ruszała.
Oplatam rękoma jego kark, spoglądając w dół na szkło chrupiące pod jego butami.
– Gdzie masz miotłę? – pyta, sadzając mnie na ladzie.
Kiedy nie odpowiadam, chwyta za moją nagą łydkę i podnosi, żeby ją obejrzeć.
– Nic ci nie jest? Nie zraniłaś się?
Skupiam się całkowicie na jego dłoni, oszołomienie zaczyna zanikać pod wpływem jej ciepła.
Dlaczego on tutaj jest? Dlaczego teraz?
– Julia! Odpowiesz mi wreszcie, do kurwy nędzy? Zraniłaś się?
Potrząsam głową i otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamykam, ponieważ nie wiem, od czego zacząć. Duszę się od nadmiaru emocji. Ogarniają mnie ulga i smutek, ale przede wszystkim złość, gdy bolesne wspomnienia sprzed roku wracają z podwójną siłą.
Odchrząkuję i próbuję zacząć ponownie. Tym razem słowom udaje się wydostać się z moich ust.
– Co ty tu robisz?
– Przyszedłem cię zobaczyć.
Wpatruję się w bladoniebieskie oczy, te same, których nie widziałam od sześciu długich lat, i staram się znaleźć w nich jakiekolwiek uczucie. Dostrzegam coś, czego wcześniej w jego spojrzeniu nie było, jakąś surowość. Poza tym jednak nie widzę w nich wyrzutów sumienia, przeprosin, niczego takiego.
Czuję irytację. Odpycham go od siebie i zeskakuję z lady, po czym wyciągam miotłę ze spiżarni.
Zabieram się za zamiatanie kawałków szkła, a on staje za mną i chwyta za koniec miotły.
– Ja to zrobię.
Wzmacniam uścisk i mu ją wyrywam.
– Nie! Ja to zrobię!
Mruży