przyjaciel z firmy kablowej, z którym pracował – całkowicie się nawalą i zaczną strzelać do puszek po piwie, jak wieśniaki, aż do świtu.
– Nie powiedziałem ci jeszcze nawet, dokąd jedziemy – oznajmił figlarnie, szturchając Griseldę w biodro.
Spoglądając z ukosa, rzuciła mu znudzone, zirytowane spojrzenie.
– Mam ochotę uderzyć cię w twarz, kiedy tak paskudnie na mnie patrzysz, Zelda.
Wzdrygnęła się, lecz po chwili wymusiła mały, słaby uśmiech.
– I to jest moja dziewczynka – powiedział, po czym ponownie splunął do butelki. – Shawn zna gościa, który jest właścicielem luksusowych domków gdzieś w Pensylwanii. Powiedział, że wynajmie nam jeden.
– Gdzie dokładniej?
– Nie… pomyliło mi się. Nie w Pensylwanii. Wydaje mi się, że w Wirginii Zachodniej.
Griselda zamarła na chwilę, ale Jonah nie zauważył tego, ponieważ był skupiony na drodze.
– Zawsze tyle tych cholernych korków w tym przeklętym mieście – narzekał, przejeżdżając przez most do dzielnicy Georgetown i dołączając tym samym do ogromnego korka w Waszyngtonie. Jedną z niewielu zalet chodzenia z Jonahem było to, że codziennie woził ją do pracy. Nie musiała jeździć autobusem.
– Dlaczego nie możesz pracować dla rodziny, która mieszka bliżej nas?
– W mieście lepiej płacą. Gdzie w Wirginii Zachodniej? – zapytała, starając się uspokoić gwałtowne bicie serca. Wzięła głęboki oddech.
Oczy Jonaha były skupione na szukaniu luki między pojazdami, by mógł skręcić w lewo. Miał rozkojarzony głos.
– Nie… hm, gdzieś nad rzeką, tak sądzę.
Ręce drżały jej na kolanach, kiedy próbowała przypomnieć sobie nazwy rzek, modląc się jednocześnie, żeby nie okazała się ona tą samą, którą bez przerwy odwiedzała w swoich koszmarach.
– Cacapon?
– Nie, to nie ta.
– Jedna z okolic Forks?
– Nie.
– Cheat?
– Wymyślasz te nazwy, dziecinko? – Spojrzał na nią z wyrzutem.
– Nie – odparła, potrząsając głową. – Jest taka rzeka o nazwie Cheat w Wirginii Zachodniej. Poważnie.
– Tak czy siak, to nie ta.
– A może… – Mocno zacisnęła szczękę, zanim wyrzuciła z siebie te słowa – Shenandoah?
Zatrzymał się przed domem senatora McClellana i obrócił głowę w jej stronę.
– Patrzcie no, jaka to ona niby mądra i oczytana. Tak, Shenandoah. To właśnie tam.
Griselda wzięła kolejny głęboki oddech i skinęła głową, spoglądając na swoje nogi. Jej mózg doznał zwarcia, bo zaczęła wracać myślami do czasu, kiedy po raz ostatni poczuła wodę z rzeki Shenandoah na swojej skórze. Przeszły ją dreszcze, gdy próbowała wyrzucić tę myśl z głowy, ale nie potrafiła tego zrobić. Szok, jaki przeżyła po usłyszeniu nazwy rzeki, zdążył już przywołać obraz brudnej, mokrej twarzy Holdena, jego włosów przyklejonych do głowy, rzęs ociekających wodą, przerażonych, szarych oczu, które w jakiś sposób potrafiły powiedzieć jej, jak bardzo ją kochał, nawet jeśli ona… ona…
Jonah złapał ją za brodę odrobinę mocniej, niż było to konieczne, a później nachalnie i obleśnie ją pocałował. Po tym jak się odsunął, jeszcze raz spojrzał na nią z wyrzutem.
– Wiesz, że nie znoszę, kiedy jesteś taka nieobecna.
– Wybacz, Jonah. Zamyśliłam się – wyjaśniła.
– Jeżeli kiedykolwiek dowiem się, że myślisz o jakimś innym facecie, to…
Potrząsnęła głową.
– Jesteś tylko ty.
Uśmiechnął się i znów ją pocałował, mocno, ale już nie z taką złością. Poczuła wstyd, że cierpki smak jego pocałunku przyniósł jej ulgę.
– Teraz powiedz, że to zrobisz.
– Co zrobię?
– Pieniądze. Zabierz bransoletkę czy coś. Sprzedam ją. Nawet nie zauważy.
– Może zauważyć. Mogę przez to stracić pracę.
– Kochanie, teraz naprawdę zaczynasz mnie wkurzać. – Zacisnął palce na jej policzku, tuż ponad blizną, szczypiąc boleśnie skórę.
Griselda zakryła jego palce swoimi, pocierając je lekko, by go uspokoić.
– Nie możemy poczekać do następnego weekendu? W następny piątek dostanę wypłatę…
– Nie. – Ponownie napiął palce, które wcześniej lekko się rozluźniły. – Shawn już wszystko załatwił. Chcę wyjechać jutro, a on potrzebuje od nas sto pięćdziesiąt dolarów na zrzutkę. To luksusowe domki, Zel. Luksus nie jest tani.
– Jutro? Nie wiem, czy dam radę. Możliwe, że pracuję w ten weekend albo…
Kciukiem zaczął wbijać się w miękką skórę pod jej szczęką. Twarz Griseldy wykrzywiła się w grymasie bólu.
– Słuchaj mnie, Zelda. Weźmiesz pierścionek lub bransoletkę, których zniknięcia Pani Snobka i tak nigdy nie zauważy, oddasz je mnie, gdy odbiorę cię z pracy o dziewiętnastej, a jutro z samego rana wyruszamy do Wirginii Zachodniej z Shawnem i Tiną.
Jego głos był niski i groźny. Bolesny nacisk kciuka sprawił, że zacisnęła zęby i wstrzymała oddech. Bolało, lecz przyjęła to ze spokojem, nie chcąc zastanawiać się dłużej nad tym, jak bardzo jest chora i popaprana. Ból był jedyną rzeczą, jaka powstrzymywała pojawiający się w jej głowie obraz szarych, przerażonych oczu.
Griselda przytaknęła głową, a Jonah uśmiechnął się, rozluźniając palce i pochylając się do przodu, by delikatnie ją pocałować. Jego usta dotknęły jej z czułością, lekko szczypiąc i oblizując wargi; szukał jej języka swoim. Miętowo-tytoniowy zapach wypełniał jej nozdrza i przyprawiał o mdłości. Przestała oddychać, wstrzymała oddech, czując zawroty głowy, dopóki wreszcie nie uwolnił jej ust.
Kiedy się odsunął, jego oczy stały się ciemne i przepełnione zachłannością. Mogła wyczytać z nich jego myśli. Możesz zostawić mnie teraz, ale nie jesteś wolna. Jesteś uwięziona tu ze mną, czy ci się to podoba, czy nie.
Wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego, zastanawiając się, czy pocałuje ją znów, jednocześnie nienawidząc siebie za to, że pragnęła tego pocałunku.
– No, biegnij już – powiedział, wskazując głową na dom.
Biegnij. To słowo rozbrzmiewało w jej głowie. Gdy otworzyła, a później zamknęła drzwi samochodu, rozczarowanie zostało zastąpione przez wybuch bolesnych wspomnień. Weszła po schodach prowadzących do połyskujących czarnych drzwi ze lśniącą kołatką. Wyciągnęła klucz z torebki, odblokowała zamek i weszła do środka.
Uciekała, choć tak naprawdę nigdy jej się to nie udało.
– Zeldo, czy Prudence śpi? – zapytała Sabrina McClellan, jak tylko weszła do kuchni, gdzie Griselda właśnie wkładała kolorową, plastikową filiżankę do zmywarki.
– Tak, pani McClellan.
– Wspaniale. – Szefowa Griseldy oparła łokcie o czarną, marmurową wysepkę