posiadaczką kilku tysięcy dolarów, przeznaczonych na jeden, konkretny cel. Resztę pieniędzy przeznaczała na czynsz, usługi komunalne i inne wydatki, wspierała również finansowo Jonaha.
Po wejściu do domu Griselda skierowała się prosto na piętro. Cichutko otworzyła francuskie drzwi prowadzące do sypialni właścicieli i przeszła ukradkiem przez pokój. Jej bose stopy zapadały się w pluszowy dywan o kremowym kolorze. Zatrzymała się przy toaletce pani McClellan, po czym delikatnie przesunęła palcami po okrągłych, złotych kolczykach oraz dopasowanej do nich ozdobnej bransoletce. Bez wątpienia były z prawdziwego złota i warte więcej, niż sto pięćdziesiąt dolarów, które chciał Jonah.
Odsunęła rękę od toaletki i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie chciała odpłacać się za życzliwość państwa McClellan okradaniem ich. Przeżyła wiele przerażających i przykrych sytuacji, które sprawiły, że jest taka, jaka jest, ale nie była złodziejką. Nie wtedy i nie teraz.
Nie miała więc wyboru. Postanowiła, że kiedy pójdzie z Prudence na spacer do parku, wstąpi do banku i wypłaci sto pięćdziesiąt dolarów z konta oszczędnościowego. Przygryzła dolną wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. Ruszanie tych pieniędzy było sprzeczne ze wszystkim, co mówiło jej serce, ale nie miała pojęcia, jak inaczej mogłaby to rozwiązać. Później, gdy Jonah po nią przyjedzie, powie mu, że ukradła kolczyki oraz bransoletkę i sprzedała je podczas przerwy na lunch. On uwierzy w tę historyjkę i poczuje ulgę, że nie musiał robić tego sam.
Zeszła na dół i złapała za filiżankę, którą zostawiła na kuchennym blacie. Oparła swoją posiniaczoną brodę o dłoń i, z trudem przełykając ślinę, rozmyślała o tym jednym, jedynym razie, kiedy odwiedziła Wirginię Zachodnią.
Upchnięta na tylnym siedzeniu starego samochodu ze swoją przybraną siostrą, Marisol, oraz nowym dzieckiem, Holdenem, dziesięcioletnia Griselda Schroeder czuła, jak pot spływa jej po szyi i plecach, prosto w rowek między pośladkami. Po drugiej stronie Marisol siedział Billy, który miał czternaście lat i mieszkał z Fillmanami najdłużej z nich wszystkich. Stwierdzenie, że Griselda nie znosiła Billy’ego, było jak powiedzenie, że owce nie lubią wilków. Oczywiście, nienawidziły ich, ale również się ich bały.
Kiedy szesnastoletnia Marisol wprowadziła się do ich domu, wzięła pod swoje skrzydła młodszą Griseldę, nazywając ją swoją „małą siostrzyczką”. Czesała jej włosy i pokazywała, jak nakładać makijaż. To, że była starsza i potrafiła być podła, czyniło z niej kogoś, z kim chłopcy nie chcieli zadzierać. Teraz Billy nie mógł często dręczyć Griseldy. Jednak Marisol była wystarczająco dorosła, by pracować dorywczo, więc nie mogła być przy niej cały czas.
Holden dołączył do nich trzy dni temu, zjawiając się w domu Fillmanów z podbitym okiem i rozciętą wargą. Miał dziesięć lat, tak jak Griselda, był mniejszy od niej, ale zadziorny i bardzo cichy w pierwszy dzień. Szybko odkryła, dlaczego. Jąkał się. Bardzo mocno.
Pierwszego wieczoru pobytu Holdena w domu Fillmanów, kiedy Griselda poszła do łazienki umyć zęby, zastała tam kłócących się chłopców. Billy ukradł Holdenowi z torby czapkę drużyny Orioles i dokuczał mu, trzymając ją nad jego głową. Chłopiec podskoczył kilka razy, próbując odzyskać swoją własność, lecz za trzecim razem Billy uderzył go w brzuch, a Holden upadł na ziemię, zwijając się z bólu.
Patrząc na starszego kolegę gniewnym wzrokiem, zażądał:
– O-o-oddaj m-m-mi to!
Billy zamarł na chwilę, wpatrując się w Holdena z szokiem wypisanym na twarzy, zanim wydał z siebie głośny rechot.
– O cholera! – wydyszał przez donośny śmiech. – Jesteś niedorozwinięty!
Griselda czuła się bezradna, gdyż nie mogła pomóc Holdenowi, a także wściekła na Billy’ego, więc patrzyła z pewną dozą satysfakcji, jak oczy Holdena powiększają się ze złości. Stanął na nogi i zaczął okładać pięściami starszego chłopca. Bójka stała się brutalna –chłopcy przewrócili stół, który uderzył z hukiem o podłogę. Kilka minut później pani Fillman rozdzieliła ich od siebie. Po tym jak zostali odseparowani, pozwoliła Billy’emu odejść, natomiast Holdena uderzyła w policzek. Z ogromną siłą.
– Nie było u nas takich problemów, dopóki ty się nie zjawiłeś! – wrzeszczała, ciągnąc go za ucho. – Przeproś Billy’ego.
Usta Holdena były niczym mocna, zaciśnięta linia, gdy patrzył na Billy’ego, któremu krew lała się z wargi, lecz mimo to rzucił mu wyniosły, pełen wyczekiwania uśmiech. Griseldę urzekł wyraz twarzy Holdena. Jego oczy stały się wąskie i pełne buntu, nozdrza drgały przy każdym oddechu, a małe pięści zwisały zaciśnięte po obu stronach tułowia. Pani Fillman szarpnęła go za ucho. Wzdrygnął się, po czym przybrał neutralny wyraz twarzy.
– Przeproś albo zadzwonię do twojego opiekuna i każę cię stąd zabrać.
Holden wciąż patrzył na Billy’ego, który założył ręce na klatce piersiowej, a jego uśmiech powoli znikał z twarzy. Po chwili chłopak westchnął, odwrócił się tyłem do Holdena i pani Fillman, a na końcu powiedział:
– On jest upośledzony. Nie umie dobrze mówić.
Pani Fillman, która upodobała sobie przystojnego Billy’ego i przywiązała się do niego przez te sześć lat jego pobytu w domu, ponownie pociągnęła Holdena za ucho.
– Spójrz na mnie.
Chłopiec przestał patrzeć w oczy Billy’emu i skierował wzrok na panią Fillman.
– Jeszcze raz zaczniesz sprawiać kłopoty, to się ciebie stąd pozbędziemy. Rozumiesz?
Holden przyglądał się jej przez dłuższą, pełną napięcia chwilę, aż wreszcie kiwnął głową. Kobieta puściła go, a dłonie położyła na szerokich biodrach, zasłoniętych poplamioną sukienką. Uśmiechnęła się do Billy’ego, ukazując żółtawe zęby.
– Pamiętajcie, że w niedzielę jedziemy na wycieczkę do parku w Wirginii Zachodniej – oznajmiła, a jej głos zmienił się z władczego na życzliwy. – Niepowtarzalny wypad nad rzekę. Nie wszystkie dzieci z rodzin zastępczych mają takich fajnych rodziców.
– Nie mogę się doczekać – odpowiedział Billy, odsuwając głowę, gdy pani Fillman wyciągnęła dłoń, żeby poczochrać jego włosy. Uśmiechnął się, aby jej to zrekompensować.
– I lepiej nie stwarzaj żadnych problemów – ostrzegła, odwracając się w stronę Holdena. Jej palec znajdował się milimetr od jego nosa. – Bierz, co dają i nie narzekaj.
Znów skinął do niej głową, milcząc.
Kiedy wychodziła z pokoju, wymamrotała tylko:
– Świetnie. Kolejny dziwak.
Ujrzawszy Griseldę, zacisnęła usta w wyrazie zirytowania i zeszła po schodach.
Holden patrzył, jak pani Fillman odchodzi, później jednak jego wzrok powędrował w stronę dziewczynki, jakby wiedział, że była tam przez cały czas. Potem zuchwale mrugnął do niej, wyginając usta w jedną stronę, tak jakby chciał się uśmiechnąć. To wstrząsnęło jej sercem.
Griselda nie miała śmiałości, by z nim porozmawiać, aż do pewnego czasu. Podczas kolacji Holden siedział naprzeciwko niej dwa wieczory z rzędu. Spoglądał na nią uważnie, a ona uświadomiła sobie, że od czasu do czasu na niego zerka. Zastanawiała się, po której stronie stanie i miała nadzieję, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, że zostanie jej przyjacielem. Bardziej niż czegokolwiek