Karolina Wójciak

Nigdy nie wygrasz


Скачать книгу

zmusić mnie, żebym okazała jej za to wdzięczność. Kiedyś ten mobbing sprawiał, że gotowało się we mnie. Płakałam, narzekałam albo krzyczałam w poduszkę. Po pewnym czasie przywykłam. Nadal mnie to bolało, ale – tak samo jak z bólem nóg – dawało się znieść to dręczenie.

      Nie zareagowała. Zasiadła za biurkiem i zajęła się pracą. To podziękowanie nie było jej do niczego potrzebne, wymusiła je, by się nade mną pastwić. Tak jak kot, który złapie mysz, ale nie zjada jej od razu. Bawi się nią, dręcząc swoją ofiarę.

      Managerka skinęła na mnie głową i otworzyła drzwi. Przeszłyśmy do skrzydła, gdzie po obu stronach korytarza znajdowały się pokoje. Szłyśmy w milczeniu. Jedna z jarzeniówek umieszczonych tuż przy suficie syczała, na co managerka zwróciła od razu uwagę. Stanęła pod nią i ze skwaszoną miną słuchała jednostajnego dźwięku. Zaraz potem wznowiła marsz.

      – Będziesz pracować z Marleną – zakomunikowała, przenosząc na mnie wzrok.

      Zatrzymała się przy wózku pełnym ręczników i innych przyborów. Zawołała Marlenę. Znałam tę dziewczynę z widzenia, ale nigdy nie byłyśmy blisko. Nasze kontakty ograniczały się do machnięcia ręką, gdy mijałyśmy się, jak przywoziła brudy do pralni.

      Dziewczyna wyłoniła się z pokoju. Miała zaczerwienione policzki, jakby walczyła z gorączką. Zdałam sobie sprawę, że przed chwilą płakała. Nawet managerkę to zainteresowało, ale poza gapieniem się na nią nie zrobiła nic. Nie zapytała, czy może jej jakoś pomóc. Chwilowy szok minął, a ona szybko zebrała się w sobie.

      – Majka będzie ci pomagać – zwróciła się do niej. – Dziś skup się na tym, żeby nauczyła się, jak sprzątać pokoje. Jutro dostanie strój i będziecie sprzątać we dwie.

      – Dziękuję – odezwała się z wdzięcznością Marlena. – Nawet pani nie wie, jak mi ciężko samej. W końcu…

      – Nie wiem, czy to na stałe, czy tymczasowo, więc się tak nie ciesz – zgasiła momentalnie jej entuzjazm. Tak jakby nawet na chwilę nie chciała jej pozwolić na coś pozytywnego. – Bierzcie się do roboty! – poleciła na odchodne.

      Obserwowałyśmy, jak oddalała się korytarzem w przeciwną stronę do tej, z której przyszłyśmy. W połowie drogi obejrzała się i położyła sobie rękę na biodro, wyczekując od nas reakcji. Marlena pociągnęła mnie do pokoju.

      – Gorzej niż gestapo – powiedziała, a ja skinęłam głową, nie mając odwagi na otwartą krytykę. – Kiedyś mi się wydawało, że to normalna kobieta, ale jednak czas, jaki spędziła z szefową, wpłynął na nią tak bardzo, że stanowi jej wierną kopię. Chce być taka sama jak Anka. Tak samo wredna.

      – Wiem – szepnęłam.

      Nieraz słyszałam, jak u nas w zajeździe dziewczyny mówiły, że my mamy to szczęście, że Anka przyjeżdża tylko na kilka godzin i nie stoi nad nami jak ta managerka tutaj w hotelu nad sprzątaczkami.

      – Sprzątałaś kiedyś? – zapytała.

      – Tyle co u siebie.

      – Czyli nie – podsumowała. – Nie wiesz nic. Jak się ścieli łóżko, jak się zmienia pościel, jak…

      Wyliczała czynności, które wykonywało się w specyficzny sposób. Pokazywała mi, jak wszystko zrobić, a na koniec kazała niczego nie dotykać i poleciła mi, bym odkurzyła podłogi. Wykonałam zadanie, a potem przeszłyśmy do pokoju obok. Gdy tylko otworzyła drzwi, zaniemówiłam. Poprzednie pomieszczenie musiało być już posprzątane, bo to wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado.

      – Co tu się stało?

      – Impreza – rzuciła. – Pod wózkiem na korytarzu znajdziesz rękawiczki. Włóż je. Te białe. Nie żółte.

      Wyszłam i znalazłam od razu opakowanie białych rękawiczek.

      – Te jednorazowe? – krzyknęłam z holu.

      – Cicho – syknęła z pokoju, a potem szybko do mnie podeszła. – Tutaj są ludzie. Zaraz na ciebie doniosą.

      – I co z tego? – zapytałam.

      – I polecą ci po premii.

      Uśmiechnęłam się na myśl, że tutaj managerka też karała dziewczyny w taki sam sposób jak nas Anka w barze. Nie czułam jednak potrzeby, by mówić jej o tym, że pracuję za darmo. Nie, nie za darmo. Za miskę i łóżko. Jak niewolnik.

      – Pozbieraj śmieci z podłogi, a ja idę do kibla.

      Podała mi czarny worek, a sama wzięła wiaderko wypełnione butelkami i przyrządami do czyszczenia. Weszłyśmy do środka. Zaczęłam od otwarcia okna, bo nie dało się tu wytrzymać. Panował tu zapach, który mogłabym określić jako mieszankę potu, spermy i rzygowin. Postałam chwilę, oddychając świeżym powietrzem, które sprawiło, że od razu poczułam się ciut lepiej. Nie na długo jednak, bo zaraz po tym, jak przystąpiłam do pracy, znalazłam prezerwatywę: zużytą, otwartą i z przelewającą się w środku spermą. O mały włos, a dotknęłabym jej dłonią. Cofnęło mnie, a z mojego gardła wydobył się dźwięk jak z filmu o potworach. Gdybym coś wcześniej zjadła, zwróciłabym to od razu.

      – Co jest? – Marlena, zainteresowana odgłosem, wychyliła głowę z łazienki.

      – Znalazłam…

      – I co z tego, że coś obrzydliwego znalazłaś? – weszła mi w słowo. – Podnoś śmieci.

      – Ale tu jest guma – i to zużyta.

      – A ja tutaj walczę z obrzyganą porcelaną. Chcesz się zamienić?

      Pokręciłam przecząco głową. Chwyciłam w dwa palce prezerwatywę, ale targało mną tak, jakby coś mi dolegało. Jakaś dziwna choroba objawiająca się niekontrolowanymi konwulsjami ciała. Przez to, że nie mogłam nad sobą zapanować, upuściłam ją na podłogę. Część zawartości się wylała. Beżowy dywan zrobił się ciut ciemniejszy od cieczy. Mimo trudności podniosłam ją znowu. Sperma ciągnęła się jak gile z nosa, więc szybko wrzuciłam ją do czarnego worka. Odetchnęłam, gdy zniknęła mi z pola widzenia.

      – Ściągnij też pościel, a ja pomogę ci z posłaniem – usłyszałam z łazienki Marlenę.

      – Okej – potwierdziłam, skanując pomieszczenie.

      Podnosiłam chusteczki, które zapewne też były wykorzystywane w wiadomym celu. Obok łóżka znalazłam kolejne dwie prezerwatywy. Znowu walczyłam z odruchem, ale tym razem zdecydowałam się na szybkie działanie. Zadowolona, że znalazłam metodę, uśmiechnęłam się sama do siebie. Liczyłam, że to doświadczenie już za mną. Tymczasem następne czekały na mnie po drugiej stronie łóżka. Poza tym wszędzie walały się puste opakowania po piwie, po chipsach, jednorazowe styropianowe pojemniki z resztkami jedzenia na wynos. Pościel była tak utytłana, jakby zawartość wszystkich opakowań wywalili na łóżko i tarzali się w tym. W najśmielszych wyobrażeniach nie sądziłam, że można zostawić po sobie taki syf.

      – Parter i pierwsze piętro są najgorsze – odezwała się Marlena, wychodząc z łazienki. – To najtańsze pokoje. Zwykle ludzie przychodzą albo się przespać, gdy są w podróży i zależy im na tanim noclegu, albo właśnie na seks. Żonaty facet z kochanką albo z prostytutką. Gówniarze, co to się boją w domu, bo starzy mogą ich nakryć, albo miejscowe gangusy imprezują.

      – Nie stać ich na lepszy pokój?

      – Pewnie, że ich stać, ale tutaj przywożą sobie nastolatki. Takie cizie, co to w centrum handlowym za parę butów albo jeansy oferują loda. Potem taka zalicza kilku w pokoju i wychodzi z plikiem kasy. Popracuje jedno popołudnie i ma tyle, co my przez miesiąc zapierdzielania.

      – Wow – wydobyło się z moich ust. – Nikt nie donosi o tym policji?

      – No