Karolina Wójciak

Nigdy nie wygrasz


Скачать книгу

wiedziałam, że z pana taki plotkarz – podsumowałam żartobliwie.

      – Ale tu nie o plotki chodzi – zbulwersował się lekko urażony moim komentarzem.

      – To niby o co? Jest pan po prostu ciekawy i chce pan, żebym opowiedziała zdarzenie tak, jakbym relacjonowała film?

      – Nieee… – Pokręcił głową przy tym przeciągniętym do końca wydechu słowie. – Tu chodzi o nasze bezpieczeństwo. Pewnie Anka sra w gacie, co?

      – Czy ja wiem? Nie wyglądała na przestraszoną. Prędzej wściekłą, że musi zamknąć lokal.

      – A widzisz! – Klasnął w dłonie. – Boi się i zamyka.

      – Nie, zamyka, bo musi go odmalować. Nie udało nam się zmyć krwi…

      – E tam – wszedł mi w słowo. – Może tłumaczyć to, jak chce, ale ja wiem lepiej. Jak się zaczyna z takimi, to trzeba na chwilę zniknąć. Oni jej nie przepuszczą.

      – Ale to nie jej wina przecież. Jej nawet nie było…

      – Ale jej lokal i jej kucharz.

      – Co pan gada! – oburzyłam się.

      Otworzyłam chipsy, a on od razu sięgnął po otwieracz do butelek. Zdjął szybkim ruchem kapsel i kiwnął głową, dając mi pozwolenie na picie w sklepie. Rzecz jasna za jego plecami wisiał wielki znak zakazujący spożywania alkoholu na miejscu. Kiedy policjanci nie zgarnęli wystarczająco dużo kasy na mandatach nakładanych na pędzących trasą kierowców, przychodzili tutaj. Wiedzieli, kiedy urząd wypłaca zasiłki, więc zjawiali się o odpowiedniej porze i kasowali każdego pijaka za picie w sklepie. Pieniądze wracały z powrotem do kasy urzędu. Mnie też mogliby ukarać mandatem, ale wiedziałam, że dziś mi nic nie grozi. Im się wydawało, że robili nieoczekiwane naloty, ja doskonale potrafiłam przewidzieć, kiedy przyjadą.

      – Oni się zemszczą, zobaczysz – wrócił do zabójstwa.

      – To niech się mszczą na kucharzu, bo to on go zabił. Nikt z nas.

      – A ciebie nie zaatakowali?

      Zmarszczyłam brwi zaniepokojona, że ta wiadomość dotarła już do niego. Nie chciałam być zamieszana w tę sprawę w żaden sposób. Jeśli zaczną łączyć moje nazwisko z tym Myśliwym i kucharzem, ściągnie to na mnie kłopoty.

      – Skąd pan to wie?

      – Myślisz, że ludzie nie pytają o przyczynę? O co poszło? Mówią, że przyłapał cię na kradzieży, że pieniądze mu źle wydałaś.

      – Nieprawda! – zaprotestowałam od razu.

      – Mówią co innego. Podobno złapał cię za rękę i kazał oddawać, a ty myślałaś, że to tutejszy prosty człowiek i nie chciałaś…

      – Niech pan już nawet nie kończy! – weszłam mu w słowo. – On mnie zaatakował, bo według niego na spaghetti było za mało sera. Nawet nie doszło do płacenia. Ba, nawet posiłku nie zjadł. Chciałam mu dołożyć więcej sera. Zaproponowałam, że to zrobię, ale nie wytrzymał i chwycił mnie za rękę, gdy wyciągnęłam ją po jego talerz.

      – I za ser cię zaatakował?

      Widziałam, że mi nie wierzy.

      – Raz zupa jest za słona, a raz sera za mało – rzuciłam lekko w nadziei, że atmosfera zmieni się choć trochę. – Powód nie ma znaczenia, jak ktoś ma nierówno pod sufitem.

      Czułam się jak na przesłuchaniu, a idąc tu, miałam nadzieję na miły wieczór i pogawędki. Zdałam sobie właśnie sprawę, że sprzedawca zawsze opowiadał mi historie innych ludzi, czego bardzo lubiłam słuchać. Teraz zrozumiałam, jak to działa. Kiedy zdobywał informacje z pierwszej ręki, drażniło mnie jego wścibstwo, ale kiedy opowiadał pikantne szczegóły, słuchałam jak najlepszej baśni. Pewnie jak tylko wyjdę, a pojawi się nowy klient, opowie mu wszystko to, co usłyszał ode mnie.

      – Wiesz, że ja cię lubię – kontynuował po chwili, ale w tonie, który sprawił, że dziwnie się poczułam.

      Nie umiałam powiedzieć, czy oczekiwał ode mnie potwierdzenia, czy też innej reakcji. Miałam mu podziękować, zaśmiać się czy też liczył, że powiem jeszcze więcej po takim wyznaniu?

      – No i? – ponagliłam go.

      Nachylił się do mnie bliżej.

      – Uważaj na siebie – szepnął, a mnie każdy włos na ciele stanął dęba.

      – Ja jestem nikim. – Pokręciłam głową, blefując, że mnie to wcale nie rusza.

      – Każdy nikt jest dla kogoś kimś. Nawet jak jesteś dla kogoś nikim, to jesteś czymś. Teraz jesteś przyczyną śmierci mafiosa.

      Pokręciłam przecząco głową. Nie podobała mi się ta teoria. Takie przedstawianie faktów. Do tej pory ani razu o tym nie pomyślałam. Zrobiło mi się gorąco. Moje myśli krążyły wokół wczorajszych wydarzeń. Odtwarzałam całą scenę, starając się ocenić, czy to faktycznie była moja wina, czy mogłam zrobić coś, by temu zdarzeniu zapobiec. Może gdybym była miła i słodka dla tego mafiosa, pozwoliłby mi odejść? Z drugiej strony on nie był ani miły, ani słodki. Odpowiedziałam tak samo, jak zostałam potraktowana, a wszystko przez głupi ser.

      – To ser jest przyczyną, nie ja – powiedziałam pośpiesznie, starając się zrzucić z siebie podejrzenia.

      Ta wymówka była marna i jeśli sprzedawca wskazywał na mnie palcem, ludzie też będą to robić. Może miał rację, mówiąc, że powinnam na siebie uważać.

      Zerknęłam na butelkę. Nie upiłam nawet łyka. Wszystko przez tę rozmowę. Odeszła mi ochota na moje ulubione piwo. Choć zaschło mi w gardle, nagle myśl o łyknięciu tego zimnego płynu nie brzmiała dobrze.

      Dzwonek przy drzwiach zasygnalizował nadejście kolejnego klienta. Miałam wrażenie, że zadzwonił tuż przy moim uchu. Obejrzałam się jak robot w zwolnionym tempie. Do środka wszedł jeden z pijaków, który już gdzieś musiał dorwać się do alkoholu, bo ledwo trzymał pion. Dotarł do lady. Jedną dłonią trzymał się, by nie stracić równowagi, a drugą grzebał w kieszeni na piersiach. Po chwili rzucił banknot na blat. Tego klienta sprzedawca też znał dobrze, bo nawet nie zapytał go, po co przyszedł. Zgarnął pieniądze, wydał resztę i poszedł po flaszkę wina. Pijak chwycił ją, szybko pozbył się korka, a następnie zaczął pić prosto z butelki. Przechylił ją tak, jakby niewiele w niej zostało. Gdy ugasił pragnienie, otarł wierzchem dłoni usta i wskazał butelką na mnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że chce się ze mną podzielić, ale on powiedział:

      – To wyście zabili tego maf…

      – Ja już pójdę. – Nie pozwoliłam mu dokończyć.

      – Nie puszczasz dziś? – zapytał sprzedawca, patrząc na los.

      Robiłam to co tydzień, odkąd zaczęłam zarabiać. Wierzyłam, że kiedyś wygram. Nie musiała to być zawrotna suma, ale chociaż tyle, żebym mogła się gdzieś przenieść. Zacząć od nowa. W lepszym miejscu i w lepszej pracy. Patrzyłam teraz na niewielki kawałek papieru i zastanawiałam się, czy powinnam odpuścić sobie w tym tygodniu. Może dla równowagi puszczę dwa za tydzień? A co, jeśli moje numery na dziś zostaną wylosowane? Poprosiłam o ołówek. Sprzedawca wręczył mi go z szerokim uśmiechem.

      – Nikt tego nie wygra – odezwał się pijak. – A jak wygra, to będzie wiadomo, że komuś z rodziny dali.

      – Niestety tak to nie działa – sprzeciwiłam się, zakreślając jednocześnie liczby.

      Kopiowałam kombinacje z telefonu. Wydawało mi się, że rozgryzłam system, ale mimo tylu lat nie wygrałam nic poza niewielkimi kwotami.

      – Ta kumulacja jest po