pozostało nieco dynizyjskiej krwi. Vlora nie miała siły, by wyczyścić ostrze jak należy. Pochwa jednakże wciąż była w niezłym stanie, Vlora wykorzystała więc broń jako laskę i wyszła z namiotu, który stał nieopodal namiotu dowództwa, na wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na dolinę Rzeki Łajdaka i armię, którą Bo przywiódł z Adro. Trzydzieści tysięcy piechoty, osiem tysięcy kawalerii i cały kontyngent artylerii jako wsparcie dla każdej brygady. To była, jak Vlora oświadczyła towarzyszom, najlepsza armia na tym kontynencie: najlepiej wyszkolona, najlepiej wyposażona, najlepiej uzbrojona.
Po drugiej stronie doliny, na przeciwległym brzegu niezbyt imponującej rzeki przy malowniczym lasku leżało miasto Niżny Łajdak. Rozbili tu obóz dopiero wczoraj wieczorem, widziała więc miasteczko po raz pierwszy, niemniej doskonale znała te tereny z map. Niżny Łajdak liczył sobie jedynie jakieś pięć setek ludności. Stanowił lokalny ośrodek handlu tytoniem i bawełną. Teraz jednak przez jego granice przelewała się rzeka namiotów. Fatrastańską flagę zastąpiła czarno-czerwona dynizyjska.
Vlora oderwała wzrok od narodowych barw Dynizu i rozejrzała się. Na jej widok żołnierze zatrzymywali się w pół kroku i gapili, nawet tego nie kryjąc. Musiała przypomnieć sobie, że od czasu bitwy pod Ostrzem po raz pierwszy widzieli ją poza lektyką. Rzuciła im chłodne, lekceważące spojrzenie i odwróciła się w stronę Davda, który stał na baczność przed jej namiotem.
– Gdzie jest Olem? – spytała.
Davd natychmiast znalazł się przy niej.
– Um… jeszcze nie wrócił, pani generał.
Vlora zerknęła na maga. We wspomnieniach minionych tygodni miała ubytki i luki. Olem był jedną z nich. Nie pamiętała, by ktoś jej powiedział, że Olem gdzieś odjechał.
– Skąd?
– Eskortuje zwieńczenie kamienia bogów i naszych rannych do floty adrańskiej.
– Ach tak, teraz sobie przypominam. – Nie przypominała sobie. – Dziękuję. Daj mi znać, gdy tylko wróci.
Davd wydawał się zdenerwowany.
– Tak, pani, czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze?
– Powiedz mi, gdzie nasze oddziały artylerii.
– Tędy, pani generał.
– Prowadź. – Vlora podjęła powolny i metodyczny marsz w dół ze swojego punktu obserwacyjnego, ciężko opierając się na broni. Davd szedł obok, rzucając gniewne spojrzenia mijającej ich służbie obozowej i salutującym żołnierzom, jakby sama obecność tych ludzi mogła wyprowadzić panią generał z równowagi. Jego opiekuńczość była zarazem wzruszająca, jak i irytująca, ale Vlora postanowiła nie reagować. Jeśli dzięki tym wrogim spojrzeniom Davda ona otrzyma jeszcze kilka godzin spokoju, zanim ludzie zaczną zadawać jej głupie pytania, to jak najbardziej jej to odpowiadało.
Zeszli zboczem na skos, dzięki czemu znaleźli się na dole niemal pół mili od miejsca, gdzie wyrównano ziemię pod szesnaście przepięknych, wypolerowanych dział i ich załogi. Między nimi chodziła energicznie kobieta po pięćdziesiątce, o włosach krótkich i brązowych i szczupłej twarzy, i wykrzykiwała rozkazy, przeprowadzając zarazem inspekcje dział. Pułkownik Silvia, najbardziej doświadczona oficer artylerii w całej adrańskiej armii.
Nikt nie zauważył Vlory, póki nie znalazła się między dwoma działami. Wtedy rozpoznał ją jeden z artylerzystów, natychmiast zasalutował sprężyście i nakazał towarzyszom stanąć na baczność. Nie minęła minuta, a wszystkie szesnaście załóg stanęło wyprężonych przy armatach, a ich dowódca zasalutowała i z ciepłym uśmiechem uścisnęła Vlorze dłoń.
– Dobrze widzieć panią na nogach, pani generał.
– Dobrze stanąć na nogi. Jaka jest sytuacja?
Silvia spojrzała w kierunku Niżnego Łajdaka.
– Jakieś cztery tysiące metalowych czerepów zagrzebało się w mieście. Przygotowali się do ochrony okrężnej, ale byle jak. Złapaliśmy dezertera jakąś godzinę temu, właśnie wróciłam z odprawy.
– O? – Vlora uniosła brwi pytająco.
– Wygląda na to, że to jedna z tych brygad, które ty i Dwa Strzały wypatroszyliście pod Ostrzem. Nie mają Uprzywilejowanych ani Kościanych Oczu i zaledwie garstkę oficerów. Połowa z nich jest ranna.
Po słowie „Ostrze” Vlora przestała słyszeć cokolwiek. To były niedobitki brygady wysłanej, by dokonać jej egzekucji, wymordować jej ludzi i odebrać im fragment kamienia bogów, który przytransportowali z Żółtego Potoku. Przed oczami miała urywki bitwy, a ból po utraconej magii sprawił, że ledwie trzymała się na nogach.
– Wiemy, jakie mają plany?
– Dezerter twierdzi, że mają rozkazy utrzymać się do przybycia posiłków. Wedle mnie, jeśli ich porządnie okrążymy, to o tej porze jutro skapitulują.
Coś paskudnego obudziło się gdzieś na obrzeżach umysłu Vlory. Mimowolnie obnażyła zęby w grymasie nienawiści, jakby nie potrafiła się powstrzymać i mogła myśleć jedynie o zawziętości, z jaką Dynizyjczycy ją ścigali, o zdradzie Fatrastan, o bólu strat zawodowych i osobistych, jakie poniosła od chwili, gdy Dynizyjczycy przybyli do Landfall.
– Pani pułkownik, chcę, by twoja bateria zmusiła ostrzałem miasto do kapitulacji.
Silvia wydawała się niepewna.
– Nie powinniśmy najpierw domagać się od nich poddania?
– Myślę, że zrozumieją, o co nam chodzi.
– Cywile z miasta?
Fatrastanie. Zdrajcy. Wrogowie.
– Postarajcie się nie trafić zbyt wielu – odpowiedziała Vlora zimno. – Davd.
– Tak, pani generał?
– Sprowadź tu Norrine i Budena. Zabijcie każdego oficera, jakiego zobaczycie. Nie przyjmę kapitulacji od żołnierza w randze starszego sierżanta lub wyższej.
Davd przełknął ślinę z wysiłkiem.
– Powinniśmy ich o tym zawiadomić.
– Jak powiedziałam, sądzę, że zrozumieją sugestię. – Vlora odwróciła się, gestem nakazując im wykonać rozkazy. To paskudne coś zapuściło w jej piersi solidne korzenie. Zupełnie jakby oglądała kogoś innego, kto wydał rozkaz wyrżnięcia brygady przeciwnika. Podjęła wysiłek wyrwania się ze szponów tej nowej wściekłości, ale bezowocnie.
– Dokąd pani idzie? – zapytała Silvia.
– Znaleźć jakieś dobre miejsce, skąd będę mogła to oglądać.
4
ROZDZIAŁ
Ten dzień spędziła Vlora, obserwując ciężki ostrzał Niżnego Łajdaka. Przez cały poranek i część popołudnia kolejne załogi artylerzystów z rozmaitych brygad przybywały jedna za drugą. Żołnierze wyrównywali kawałki wzgórza, sprowadzali swoje działa i dołączali do pułkownik Silvii w nieustającym ataku.
Musiało się rozejść po obozie, że Vlora wyszła ze swego namiotu, bo około południa zaczęli zjawiać się posłańcy i oficerowie z najlepszymi życzeniami. Wysłuchiwała frazesów i wiadomości, jedne i drugie kwitując identycznym chłodnym skinieniem głowy, i siedziała na obozowym krześle, z szablą na kolanach. Dobrze było znowu czuć słońce na twarzy, a huk armat wypełniał ją ciepłem, które było niemal przerażające.
Pierwsza biała flaga wyłoniła się z Niżnego Łajdaka o drugiej po południu. Gdy Vlora zobaczyła emaliowany napierśnik,