Brian McClellan

Krew Imperium


Скачать книгу

– usłyszała głos za plecami.

      Vlora drgnęła i zaklęła pod nosem. Tak się skupiła na Nili, że nie zauważyła Bo podchodzącego z tyłu. Miał składane krzesło na ramieniu, takie samo jak to, którego ona używała, rozstawił je obok i usiadł ciężko. Następnie z westchnieniem zadowolenia odczepił sztuczną nogę i zaczął majstrować przy mechanizmie kostki.

      – Mogę przysiąc, że ta rzecz hałasuje tylko wtedy, gdy tego chcesz – rzuciła Vlora oskarżycielskim tonem.

      Bo uśmiechnął się, ale nawet nie podniósł wzroku.

      – Karzesz ich – stwierdził, lekkim skinieniem głowy wskazując drugi brzeg doliny.

      – Jeśli tak chcesz to nazywać, bardzo proszę – odpowiedziała. Nagle z całą pewnością poczuła, że nie jest zainteresowana wysłuchiwaniem żadnych napomnień i wyrzutów, nawet ze strony przybranego brata, który pomógł ocalić jej życie. Zaczęła szykować się do kłótni, przygotowując sobie zawczasu listę okropieństw popełnionych przez Bo. Gotowa była oskarżyć Uprzywilejowanego, że nie robił nic, a zarazem wszystko robił dla własnej korzyści.

      Ku jej zaskoczeniu Bo tylko wzruszył ramionami.

      – Może być użyteczne. Ale czy to na pewno dobry pomysł strzelać do posłańca z białą flagą?

      Otworzyła usta. Zamknęła je bez słowa i poczuła, jak zaczyna się w niej kłębić paskudny gniew.

      – Zrobiliby ze mną to samo bez najmniejszego wahania.

      – Jesteś tego pewna?

      – Tak.

      – Aha. – Bo zdołał wreszcie nasmarować część mechanizmu, przy którym grzebał, i założył sztuczną nogę na kikut. – No to rób swoje.

      – Cieszę się, że pochwalasz.

      Bo spojrzał ku miasteczku, ale miał ten szczególny, nieobecny wyraz oczu, jakby już przeszedł do kolejnej, ważniejszej sprawy. Vlora próbowała wyczytać coś więcej z twarzy przybranego brata, jednak bezskutecznie. Westchnęła więc tylko i spojrzała przez ramię, gdzie Davd przysiadł jakieś dziesięć stóp za jej plecami – na tyle daleko, by zostawić jej przestrzeń, lecz i na tyle blisko, by znaleźć się u jej boku, gdyby go potrzebowała. Palił papierosa i Vlora zastanawiała się, kiedy zaczął. Otworzyła usta, żeby spytać Bo, czy nie widział Olema, ale zaraz przypomniała sobie, że Olem jeszcze nie wrócił. Jego nieobecność bolała ją równie dotkliwie jak pokiereszowane ciało. Pragnęła, żeby wciąż był przy niej.

      – Jak wygląda Fatrasta pomiędzy tym miejscem a Landfall? – spytał Bo.

      Vlora oderwała wzrok od działań artylerii.

      – Chcesz mi powiedzieć, że jesteś tu od miesiąca i jeszcze nie masz swojej sieci szpiegów? Spodziewałabym się, że będziesz wiedział wszystko, zanim ja o tym usłyszę.

      – Nie bądź niemądra. O większości kwestii dowiaduję się przed tobą. Jednak twoi żołnierze są teraz wobec ciebie szczególnie lojalni. Ich generał poświęciła się dla ich towarzyszy, a potem powstała z popiołów. Ciężko od nich cokolwiek wyciągnąć.

      Vlora prychnęła.

      – To pokrzepiające. – Zawiesiła spojrzenie na grupce adrańskich szeregowców, którzy przyglądali jej się z odległości jakichś dwudziestu jardów. Nie mogła odczytać wyrazu ich twarzy, nie bez pomocy prochu, jednak było w nich coś takiego, że obudziło w niej niepokój. Spróbowała o nich nie myśleć. Pochyliła się na krześle i szablą oczyściła niewielki kawałek gruntu z trawy, po czym zaczęła rysować.

      – Tu jest wybrzeże. – Wykreśliła linię. – Tu my, a tu Landfall. – Ruszyli spod Ostrza, jakieś trzysta mil na północ od Landfall. Kiedy Vlora dochodziła do siebie, armia pokonała połowę tego dystansu.

      Zrobiła w ziemi jeszcze jedną kropkę.

      – Flota adrańska porusza się równolegle na naszym skrzydle i rozprawia się ze wszystkimi dynizyjskimi okrętami, więc nikt nie wyląduje za naszymi plecami. Nadto dbają o nasze zaopatrzenie.

      – A nieprzyjaciel? – chciał wiedzieć Bo.

      – Armie polowe tu i tu – odpowiedziała. – Wszystko Dynizyjczycy. Fatrastanie mocno oberwali, ale jeszcze nie wypadli z gry. Plotka głosi, że zyskali jakieś czterysta tysięcy ludzi i są gdzieś tutaj. – Narysowała krąg na północny zachód od Landfall. – Głównie poborowych. Są lepiej uzbrojeni niż Dynizyjczycy, ale nie mają ani ich dyscypliny, ani magii. Jednak Lindet jest przebiegła, więc jej nie skreślam, póki nie zobaczę jej głowy na włóczni.

      – To zamierzasz z nią zrobić? – spytał Bo.

      Vlora poczuła ciężar w żołądku.

      – Rozprawię się z nią, gdy będę musiała. W każdym razie nie poznamy prawdziwej sytuacji militarnej w Fatraście, póki nie miniemy południowego krańca Żelaznych Gór. Armie polowe Dynizyjczyków stanowią nasz aktualny problem, szczególnie – dźgnęła szablą w jeden ze znaków wydłubanych w ziemi – ta tutaj. – Wyrysowała niewielki róg, którego podstawa znajdowała się na wybrzeżu, a na czubku Nowy Adopest. Wywiad donosił, że miasto oblegane jest przez Dynizyjczyków. – Stracimy cenny czas, jeśli ruszymy, by z nimi walczyć, ale jeśli tego nie zrobimy, zostawimy czterdzieści tysięcy piechoty za plecami.

      Bo spojrzał na mapę przelotnie i ponownie oparł się na krześle.

      – Hm.

      Vlora potrzebowała chwili, by uświadomić sobie, jak mało interesowały go jej wyjaśnienia, i kolejnej, żeby pojąć dlaczego.

      – Wszystko to już wiedziałeś, prawda?

      – Brzmisz zupełnie jak on, wiesz?

      – Kto? – warknęła.

      Bo przeszukiwał kieszenie, póki nie wydobył swojej komicznie przerośniętej fajki i zapałki. Nie odpowiedział, póki nie wypuścił pierwszego obłoku dymu.

      – Tamas.

      Po kręgosłupie Vlory przebiegł dreszcz. Prychnięciem zbyła porównanie.

      – Brzmię jak każdy kompetentny generał, nie sądzisz? – Wskazała ziemną mapę. – Wiedziałeś to wszystko.

      – Oczywiście.

      – Więc dlaczego, na otchłań, kazałeś to sobie wyjaśnić?

      Bo uśmiechnął się z wyższością.

      – No?

      – Tylko się upewniałem, że wciąż to masz.

      Teraz Vlora była już naprawdę zła. Dźwignęła się z krzesła, opierając na szabli.

      – A dlaczego, do czeluści, miałabym tego nie mieć? To, że jestem praktycznie inwalidą, nie oznacza jeszcze, że nie mogę myśleć! Utraciłam magię, a nie mózg! – Ostatnie słowa powiedziała głośniej, niż zamierzała, i natychmiast rozejrzała się, by sprawdzić, kto mógł je posłyszeć. Jedynie Davd znajdował się wystarczająco blisko i starannie patrzył w inną stronę.

      Założyła ręce za plecy i naciągnęła przy tym jakiś niedoleczony mięsień w ramieniu. Złość, uznała, boli jak sama otchłań.

      – Niech cię szlag! – powiedziała Borbadorowi.

      Wzruszył ramionami.

      – Wręczyłem armię kobiecie, która przez ostatnie tygodnie nie mogła się nawet ruszyć bez pomocy. Musiałem się upewnić, że nie popełniłem błędu.

      – Dzięki za zaufanie – warknęła.

      Bo zmrużył oczy i Vlora zobaczyła, jak maska obojętności na chwilę pęka.

      – Nie