na to, że wracasz do zdrowia – stwierdziła Nila, zanim Vlora zdążyła się odezwać.
– Wyglądasz… lepiej – dołączył Davd.
Norrine podniosła głowę znad czyszczonego pistoletu.
– Martwiliśmy się o ciebie.
Vlora gestem zbyła te słowa pokrzepienia, udało jej się powstrzymać grymas, gdy rękę przeszył ból. Wyglądała jak przeklęta lalka pozszywana z kawałków materiału. Po bitwie pod Ostrzem, która miała miejsce ponad pięć tygodni temu, całe ciało Vlory pokryte było ranami. Niektóre, te mniejsze, goiły się nieźle, reszta… już gorzej. Ani Bo, ani Nila nie specjalizowali się w uzdrawianiu, choć oboje studiowali je dogłębnie. Potrzebowali czterech dni, by utrzymać Vlorę przy życiu, i kolejnych pięciu, by można ją było przewieźć wraz z armią, gdy ta podjęła marsz. Dopiero tydzień później Vlora mogła poruszać się o własnych siłach.
Tego dnia po raz pierwszy wezwała swych magów prochowych. Po raz pierwszy zrobiła coś poza wydawaniem rozkazu do marszu, przemieszczaniem się w zakrytej lektyce albo gotowaniem w wilgotnym upale, jaki panował w jej namiocie. Przełknęła palącą żółć i zacisnęła pięści za plecami.
– Dziękuję za wasze ciepłe słowa – powiedziała cicho. – Mam jednak ważne kwestie do przedyskutowania z waszą piątką. Bo już wie.
Nila poderwała głowę, a potem spojrzała na Borbadora, unosząc pytająco brew.
Vlora popatrzyła po zebranych raz jeszcze, raz jeszcze przełknęła gorzki posmak w ustach i zrozumiała, że nie zdoła powiedzieć głośno tego, co prześladowało ją od chwili, gdy odzyskała przytomność. Odkaszlnęła, spróbowała wytrzymać spojrzenia swych podwładnych i poniosła porażkę. Zmusiła się wreszcie, by spojrzeć w oczy Norrine, w końcu to ona była najbardziej doświadczonym z magów. To ona będzie musiała teraz udźwignąć większość obowiązków.
– Nie może używać swojej magii – oznajmił Bo. Vlora spiorunowała go wzrokiem, ale Borbador mówił dalej: – Wysiłek, jaki włożyła w walkę pod Ostrzem, wypalił ją, uczynił ślepą na proch.
Troje magów gapiło się na nią bez słowa. Vlora widziała, że Norrine nie była zdziwiona – zapewne spodziewała się takich konsekwencji po tym, jak zobaczyła jatkę – ale dwóch pozostałych zostało zaskoczonych jak nigdy dotąd. Davd cofnął się o krok, mrugając przy tym z niedowierzaniem. Buden zmarszczył brwi. Zanim zaczęli pytać, Vlora podjęła w miejscu, gdzie Bo przerwał:
– Ta ślepota może być przejściowa lub trwała. – Kogo próbowała oszukać? Można było wyleczyć się z prochowej ślepoty, ale wymagało to wiele czasu. – Wszyscy znacie historie, notatki, jakie Tamas prowadził na temat swoich uczniów. – Zamilkła. Zamrugała, by zatrzymać łzy, i odetchnęła głęboko. – Najważniejsze jest teraz, byśmy zachowywali się jak dotąd. Nikt poza nami nie może się o tym dowiedzieć. Rozumiecie?
Pokiwali głowami oszołomieni.
– To dotyczy też waszej dwójki – zwróciła się do Bo i Nili.
– Och, no co ty! – zaprotestował Bo.
– Jesteś trochę plotkarzem, kochany – odpowiedziała mu Nila z namysłem, przyglądając się Vlorze z nieznośną intensywnością. – Oczywiście – zgodziła się. – Nie powiemy ani słowa.
– Tak, tak – dodał Bo. Łypnął na fajkę, opróżnił ją, stukając o protezę, i schował do kieszeni. – Od chwili gdy się obudziłaś, pędzisz nas na południe. Zakładam, że zdążasz do jakiegoś celu i masz jakiś plan działań?
I od razu do następnej kwestii. Typowy Bo. Jednak Vlora była wdzięczna przybranemu bratu. Nie miała wątpliwości, że sama będzie rozważać i opłakiwać utratę magii w każdej wolnej chwili, aż po kres swych dni. Wszystko, co odwróci jej uwagę od tej kwestii, było darem.
– Oczywiście. Dzięki tobie dowodzę najpotężniejszą armią na tym kontynencie. Zamierzam poprowadzić ją do Landfall, gdzie uwolnimy Dynizyjczyków od brzemienia, jakim jest kamień bogów, i go zniszczymy.
Norrine kiwała głową potakująco, jakby tego właśnie się spodziewała. Pozostali magowie wciąż jeszcze byli zbyt wstrząśnięci, żeby jakoś zareagować. Bo podniósł dłoń niczym uczniak.
– Tak? – zapytała Vlora.
– Wręczyłem ci ładną armię, ale jest i tak najmniejsza ze wszystkich tutaj. Dynizyjczycy i Fatrastanie mają nad nami przewagę liczebną co najmniej pięć do jednego. Dynizyjczycy chcą cię zabić. Fatrastanie wsadzić za kraty. Planujesz walczyć z jednymi i drugimi?
– Jeśli będzie trzeba.
– Co to w ogóle znaczy? – chciał wiedzieć Bo.
Vlora sama nie była do końca pewna. Wrogiem numer jeden był niewątpliwie Dyniz – niewiele brakowało, a zabiliby ją i jej najemników. Ale Fatrasta? Zdrada Lindet w Landfall nadal bolała. Vlora już nie zamierzała, już nie mogła im zaufać. A to znaczyło, że znajdowała się na obcym kontynencie, na którym roiło się od wrogich armii.
– To znaczy, że naszym jedynym celem jest zniszczenie kamienia bogów. I żeby wypełnić to zadanie, stawimy czoła, komu będzie trzeba.
Bo wymienił spojrzenia z Nilą i po bardzo długiej chwili oznajmił:
– Niech będzie.
Vlora wolała nie doczytywać się zbyt wielu treści w tym wahaniu. Kiedy Taniel dowiedział się o kamieniu, w pierwszej chwili chciał go badać, musiała naciskać, by wreszcie przychylił się do jej opinii. Bo był stanowczo bardziej ciekawski niż Taniel. Będzie musiała mieć go na oku. Wprawdzie nigdy by jej otwarcie nie zdradził, ale niewątpliwie był człowiekiem pełnym ukrytych motywów.
– Nie powiedziałaś nam jeszcze, jak zamierzasz tego dokonać – zauważyła Nila.
Vlora uśmiechnęła się do niej, udając wesołość.
– Po adrańsku.
– Och, no tak, to wszystko wyjaśnia.
Zignorowała sarkazm.
– Musiałam jedynie powiedzieć waszej piątce o mojej… przypadłości. Teraz, kiedy mamy to za sobą, wracajmy do obowiązków. Bo, chciałabym, żebyście z Nilą udali się do dowódcy artylerii. Prędzej czy później staniemy do regularnej bitwy i chciałabym, żebyście wszyscy działali w sposób dobrze skoordynowany. Magowie, jeden z was będzie cały czas pod ręką. Będziecie moją magią. Zameldujecie mi o wszystkim, co powinnam wiedzieć, i jeśli zajdzie taka konieczność, będziecie mnie bronić. Zmiany po osiem godzin, codziennie. Sami wybierzcie, w jakiej kolejności. Odmaszerować.
Magowie wyprężyli się, zasalutowali i bez słowa wyszli z namiotu. Nila ruszyła za nimi, zatrzymała się na moment, trzymając uniesioną klapę, i zerknęła przez ramię w głąb namiotu, gdzie Bo nadal siedział na zydlu i patrzył na Vlorę z taką miną, z jaką doktor w zakładzie dla obłąkanych obserwuje swoich pacjentów.
– To ciebie też dotyczy – powiedziała doń Vlora, podchodząc do pryczy. Podniosła dziennik Tamasa.
Bo odczekał, aż Nila wyjdzie.
– Jesteś na to wystarczająco silna? Na pewno? – spytał cicho. – Nie mamy już Taniela. Pojechał Adom jeden wie dokąd i nie jestem pewien, kiedy wróci.
– Oczywiście, że na pewno. – Wcale tak nie myślała. Nie miała nawet cienia pewności. Samo podniesienie dziennika Tamasa sprawiło, że ręka jej drżała, ale tego nie mogli zobaczyć jej żołnierze. – Muszę być.
– Jasne – odparł Bo beznamiętnie. Nie uwierzył. – Będę w zasięgu głosu. Gdybyś mnie potrzebowała… – Opuścił namiot przy akompaniamencie klikania