powiedział, że jeśli chcemy coś ustalić w związku z dostawami energii między republikami radzieckimi, to powinniśmy to uczynić w obecności Gorbaczowa. Wtedy Jelcyn poważnym głosem zadał pytanie: „A kim jest Gorbaczow? Bo ja jestem prezydentem Rosji, a on?”.
Te słowa dodały zebranym pewności siebie. Bo rzeczywiście, Rosja, Ukraina i Białoruś miały już deklaracje niepodległości. Były nowymi podmiotami prawa międzynarodowego.
Szuszkiewicz: „Miałem tę myśl w głowie, że de facto ZSRR już nie istnieje. Że jest to fikcja. Ale wypowiedzieć to na głos…”.
I tak zapisano:
My, Republika Białoruś, Federacja Rosyjska, Ukraina, jako państwa założycielskie ZSRR, które podpisały Układ Związkowy z 1922 r., stwierdzamy, że ZSRR jako podmiot prawa międzynarodowego i jako zjawisko geopolityczne przerywa swoje istnienie.
W Wiskulach więc ZSRR faktycznie przestał istnieć, choć formalnie stało się to dopiero wtedy, gdy parlament każdej z trzech republik zatwierdził dokument z puszczy. Deklaracja została zapisana w trzech językach: po białorusku, rosyjsku i ukraińsku. Stanowiła jeden z czternastu punktów umowy białowieskiej. Kolejne mówiły między innymi o powołaniu Wspólnoty Niepodległych Państw. Wszystkie zostały potem zmienione i przeredagowane. Wszystkie prócz tego najważniejszego.
Szuszkiewicz:
Nic nie czułem, podpisując ten dokument. Nie wierzę w historyczne znaczenie chwili. Po prostu wzięliśmy i podpisaliśmy. Wiedziałem, że przesądzamy o rozwaleniu Związku Radzieckiego, jednak myśl ta nie dochodziła do mnie w pełni.
Teraz trzeba było zawiadomić najbardziej zainteresowanego, czyli Michaiła Gorbaczowa. Zdecydowano, że powinien to zrobić gospodarz. Postanowiono też zadzwonić do Białego Domu. Z prezydentem Stanów Zjednoczonych George’em Bushem rozmawiał Jelcyn.
Kiedy Szuszkiewicz powiedział Gorbaczowowi, z czym dzwoni, przywódca ZSRR spytał: „A czy pan sobie wyobraża, jak to przyjmie międzynarodowa społeczność?”. Białorusin odparł: „Bardzo dobrze przyjmie. Borys Nikołajewicz właśnie powiedział o tym Bushowi”.
Według Szuszkiewicza w słuchawce zapadła wtedy cisza. Ale będący wówczas w Wiskulach premier Białorusi Wiaczasłau Kiebicz we wspomnieniach zapisał, że Gorbaczow zaczął krzyczeć z wściekłości.
Złość prezydenta Związku Radzieckiego na nic się zdała.
21 grudnia 1991 roku podczas szczytu w Ałma Acie do utworzonej w Wiskulach Wspólnoty Niepodległych Państw dołączyły republiki azjatyckie oraz Armenia i Mołdawia.
Cztery dni po spotkaniu w Kazachstanie, 25 grudnia wieczorem, Michaił Gorbaczow ustąpił ze stanowiska prezydenta ZSRR. Był pierwszym i ostatnim człowiekiem, który pełnił ten urząd. Chwilę potem na Kremlu spuszczono czerwoną flagę. Był to formalny i definitywny koniec Związku Radzieckiego. Tym samym rozpoczął się nowy rozdział historii. Także historii Białorusi.
Niemal natychmiast po ustaleniach w Białowieży Rada Najwyższa Republiki Białoruś ratyfikowała je z jednym głosem sprzeciwu. Choć w tamtym czasie Aleksander Łukaszenka nosił w klapie marynarki flagę Związku Radzieckiego, poparł rozpad ZSRR i powstanie niepodległej Białorusi. Jednak wkrótce, na fali społecznej nostalgii za ZSRR, Łukaszenka będzie się chwalić, że jako jedyny deputowany w białoruskim parlamencie głosował przeciwko ratyfikacji umowy białowieskiej. Była to nieprawda. Łukaszenka jedynie wstrzymał się od głosu, przeciw był inny deputowany.
Rozdział, w którym Aleksander Grigoriewicz pożycza marynarkę, walczy z korupcją i zostaje prezydentem Białorusi
Ostateczny upadek Związku Radzieckiego sprawił, że ludzie kierujący Białorusią musieli wziąć pełną odpowiedzialność za losy państwa. Polskiego czytelnika może to dziwić, ale klasa polityczna na Białorusi wcale nie była do tego skora. Białoruscy urzędnicy byli przyzwyczajeni, że decyzje zapadają w Moskwie, a skoro tak, to także odpowiedzialność spoczywa na rosyjskich decydentach. Tymczasem utworzenie własnego państwa łączyło się z koniecznością wzięcia spraw w swoje ręce.
Już jesienią 1991 roku ukształtował się system dwuwładzy. Za administrowanie państwem i sprawy gospodarcze odpowiadał rząd Wiaczasłaua Kiebicza, który wciąż mógł liczyć na poparcie większości parlamentarzystów: byłych komunistów i członków państwowej nomenklatury. Formalnie funkcję głowy państwa pełnił zaś przewodniczący parlamentu – zresztą później czasem mylnie nazywany prezydentem Białorusi – Stanisłau Szuszkiewicz. Szuszkiewicz, z wykształcenia fizyk, obecnie już starszy pan, mówiący wolno i tubalnym głosem, był wówczas jednym z ważniejszych rozgrywających w białoruskiej polityce, dziś jest na jej marginesie. Kiedy pojawiają się u niego dziennikarze, proszą, by powspominał, jak Łukaszenka zdobył władzę na Białorusi, albo opowiedział, jak uczył rosyjskiego Lee Harveya Oswalda, który urzeczony urokami socjalizmu przez pewien czas mieszkał w Mińsku, a potem okazał się zabójcą prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Na pierwszy i drugi zestaw pytań poirytowany Szuszkiewicz odpowiada: „Och, no i co tu jeszcze można powiedzieć?”. Szuszkiewicz nie miał wtedy własnego zaplecza, był więc zmuszony umiejętnie manewrować między frakcjami i rozgrywać nastroje deputowanych. Początkowo popierał go Białoruski Front Ludowy, ale z każdym miesiącem drogi jego i narodowców się rozchodziły, zwłaszcza po tym, jak na początku 1992 roku narodowcy wpadli na pomysł przeprowadzenia referendum w sprawie przyspieszonych wyborów parlamentarnych, argumentując, skądinąd słusznie, że obecny parlament wybrany był jeszcze za czasów radzieckich. Szuszkiewicz jednak nie chciał nowego rozdania i pomysłu nie poparł.
Ponieważ formalnie rząd podlegał radzie, teoretycznie znaczenie Szuszkiewicza było duże, w rzeczywistości jednak nie miał on wielu kompetencji, na przykład nie posiadał własnego budżetu – środki na jego działalność wydzielał rząd. Pozostawały mu głównie obowiązki reprezentacyjne.
Obaj politycy, Kiebicz i Szuszkiewicz, starali się zachować dobre relacje, niemniej im wyraźniej było widać, że opracowywana właśnie konstytucja Białorusi zawierać będzie zapis o prezydencie, tym bardziej polityczne realia zmuszały premiera i przewodniczącego parlamentu do rywalizacji.
Polem rywalizacji stały się stosunki białorusko-rosyjskie. Odrywać od siebie dwa zrośnięte organizmy państwowe było trudno, tym bardziej że obie strony były przekonane, iż współpraca jest bardziej opłacalna. Podobnie uważała większość Białorusinów, w stronę Moskwy patrzono z nostalgią. Rozwód Rosji i Białorusi nie wzbudził ani wielkiej radości, ani szerszej akceptacji Białorusinów, którzy w najlepszym razie zachowywali w tej sytuacji obojętność. Polakom, którzy przez stulecia dążyli do niepodległości, pewnie trudno to zrozumieć, ale tutaj tak właśnie było.
Premier Kiebicz forsował więc układ o zbiorowym bezpieczeństwie, który zakładał bliską współpracę Rosji i Białorusi. Innym aspektem była kwestia wspólnej waluty, tutaj obaj politycy niemal na wyścigi dążyli do sukcesu. Jak pisze Alaksandar Fiaduta, 19 sierpnia 1993 roku
Szuszkiewicz przerywa urlop i jedzie do Moskwy, by spotkać się z Jelcynem i po tym spotkaniu mówić, że Białoruś chciałaby być w strefie rosyjskiego rubla. A już dwa tygodnie później Kiebicz wybiera się do Moskwy i podpisuje z rosyjskim premierem Wiktorem Czernomyrdinem porozumienie o połączeniu systemów walutowych.
Łukaszenka gorąco popierał to porozumienie i nawet deklarował, że premierowi Kiebiczowi należy się za nie pomnik.
Białorusini rzeczywiście chcieli wówczas powrotu do starego rubla, z którym utożsamiali nowe rosyjskie ruble i któremu bardziej ufali. Szyki pomieszał wszystkim Narodowy Bank Białorusi, który powołując się na konstytucję, dowodził, że tylko on może emitować pieniądze w kraju.
Najważniejsze