Mona Kasten

Feel Again


Скачать книгу

Isaaca nadal nie było, Gian odgrzał lazanię, którą przyniósł z restauracji wuja, i postawił przede mną talerz. Do tego podał spory kieliszek czerwonego wina, który wzięłam od niego z wdzięcznością.

      Drzwi wejściowe otworzyły się, gdy skończyliśmy jeść. Słyszeliśmy, jak Isaac kręci się w przedpokoju, a potem wszedł do salonu. Chociaż znałam go dopiero od niedawna, od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Nie zaszczycił nas nawet spojrzeniem, minął bez słowa i ruszył do swojego pokoju. Szarpnął za klamkę, zaklął i trzasnął za sobą drzwiami.

      Gian i ja wymieniliśmy znaczące spojrzenia.

      – Wszystko w porządku, bracie? – krzyknął Gian.

      Nie otrzymał odpowiedzi.

      Wygramoliłam się z głębokiego fotela, odstawiłam kieliszek wina na stolik i podeszłam do drzwi pokoju Isaaca. Zapukałam nieśmiało. Nie odpowiedział, ale i tak uchyliłam je odrobinę.

      Siedział na łóżku z pochyloną głową. Miał na sobie robocze ubranie, w jednej dłoni trzymał okulary, a drugą masował nasadę nosa.

      – Wesley mnie wyrzucił – powiedział cicho.

      – O kurwa – zaklęłam i weszłam do pokoju. Był minimalistycznie umeblowany i czysty, i poukładany jak cały Isaac. Tylko przy samym posłaniu na podłodze leżało kilka długopisów, segregator i kartki, które zapewne ściągnął z biurka. Minęłam je i usiadłam obok niego.

      – Wywalił mnie z dnia na dzień. Znalazł kogoś, kto wykona tę samą pracę za mniej pieniędzy i będzie w stanie pracować jeszcze więcej godzin.

      – Co za dupek – mruknęłam.

      Isaac tylko wzruszył ramionami.

      Już podnosiłam dłoń, by dotknąć jego barku, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i ponownie opuściłam ją na kolana. Gdzie do cholery jest Dawn, kiedy człowiek jej potrzebuje? Zawsze wie, jak się zachować w takiej sytuacji. Ja natomiast nie miałam pojęcia, co zrobić.

      Wiedziałam tylko, co czułabym, gdyby Al wywalił mnie ot tak. To byłoby koszmarne.

      – Pieprzyć dziada – powiedziałam w końcu stanowczo.

      Isaac odwrócił głowę w moją stronę i w jego oczach coś błysnęło na krótką chwilę, zaraz jednak powróciła przygniatająca beznadzieja, którą zarówno widziałam w jego oczach, jak i słyszałam w głosie, gdy zapytał:

      – I co ja teraz zrobię?

      Wzięłam go za rękę i powiedziałam pierwsze i jedyne, co w tej chwili przychodziło mi do głowy:

      – Znajdziesz coś lepszego. A do tego czasu będziemy pić wino Giana i obżerać się lazanią jego wujka, okej?

      Isaac długo milczał, ale potem powoli skinął głową i wstał.

      7

      Jeżeli w czymś jestem naprawdę dobra to w skutecznym ignorowaniu swoich problemów, przynajmniej na jeden wieczór. Czarodziejski eliksir to w tym wypadku alkohol, a tutaj na szczęście było go pod dostatkiem. Po dwóch butelkach czerwonego wina Gian wyczarował skądś flaszkę amaretto, którą także osuszyliśmy do połowy.

      Alkohol zdążył zaszumieć mi w głowie, czym można tłumaczyć to, że ubrana w tweedową marynarkę buszowałam w szafie Isaaca.

      Właściwie celem tego wieczoru była zmiana jego garderoby i sprowadzenie jej do poziomu nienerda. Kiedy Isaac mi o tym przypomniał, Gian wpadł na pomysł, że powinnam mierzyć kolejne sztuki odzieży i prezentować je na sobie. To, co uznali za korzystne, zostawało, a wszystko inne lądowało na stercie ubrań do oddania.

      Do dzisiaj nie wiem, czemu się na to zgodziłam. Garderoba Isaaca to najdziwniejsza zbieranina ciuchów, jaką w życiu widziałam. Pomijając milczeniem pięć tysięcy tweedowych marynarek, znalazłam w niej także biało-czerwoną kamizelkę, skórzaną uprząż, długie rękawiczki bez palców i groźnie wyglądający miecz. A także zieloną sukienkę i dobraną do niej… szpiczastą czapeczkę. O Boże.

      Bezradnie przyglądałam się stercie ciuchów i koniec końców wybrałam właśnie tę czapeczkę. Wróciłam do chłopaków siedzących w salonie. Akurat rozlewali resztkę amaretto. Gian odstawił kieliszek na stolik i na mój widok wybałuszył oczy, a potem ryknął śmiechem.

      – To się nazywa wyczucie stylu!

      Rozłożyłam ręce w zdecydowanie zbyt obszernej marynarce.

      – Isaac, musimy poważnie porozmawiać o tych dziadkowych kreacjach – stwierdziłam.

      Chłopak z westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.

      – Musimy też porozmawiać o tych kostiumach – dodałam i znacząco spojrzałam w górę, na zieloną czapeczkę na mojej głowie.

      Isaac głośno zaczerpnął tchu i mruknął coś niezrozumiale.

      – W twojej szafie znalazłam też atrapę miecza. To trochę przerażające.

      Powoli opuścił ręce. Miał szkliste spojrzenie, co oznaczało, że alkohol podziałał na niego w co najmniej takim samym stopniu, co na mnie.

      – Przecież nie ubieram się tak na co dzień. To stroje na Comic Con. My się wtedy… przebieramy.

      Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

      – Przebieracie się?

      – To się nazywa cosplay – wyjaśnił Gian, a widząc moją minę, dodał: – Odtwarzamy kostiumy ulubionych postaci z filmów i gier. Na przykład Linka z Zeldy. – Zerknął na czapeczkę.

      Zdjęłam ją i obejrzałam dokładnie.

      – Sam ją zrobiłeś? – zapytałam z niedowierzaniem.

      – Tak. – Isaac skinął głową.

      Spojrzałam w kierunku jego pokoju.

      – Podobnie jak te wszystkie przebrania, które tam wiszą?

      Znowu potwierdził ruchem głowy.

      Gian żachnął się i szturchnął go w bark.

      – Zaraz, zaraz, twierdzi, że sam to wszystko zrobił, a przecież mu pomagałem. Zanim się wprowadził, był prawiczkiem w świecie cosplayów.

      Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego.

      – Zobacz, mam zdjęcia. – Gian wyraźnie się ożywił. Chwycił za telefon. – Tak było w zeszłym roku w San Diego.

      – Nie sądzę, żeby Sawyer to interesowało – wymamrotał Isaac.

      – Ależ owszem – zapewniłam. Usiadłam między nimi i wyprostowałam nogi. Przy tym ruchu dotknęłam stopą uda Isaaca, na co biedak zesztywniał i usiłował dyskretnie się odsunąć. Stłumiłam westchnienie. Czekało nas jeszcze bardzo dużo pracy.

      Kiedy Gian podsunął mi telefon pod nos, wzięłam go i przyjrzałam się fotografii.

      Byli na niej obaj, Isaac i Gian, w dziwacznych, ale w sumie całkiem niebrzydkich kamizelkach, ze srebrnymi obręczami na przedramionach, a zza ich pleców wystawały groźnie wyglądające ostrza.

      Powiększyłam fotografię. Isaac wyglądał na niej bardzo pewnie. Co prawda z trudem dawało się go rozpoznać, bo połowę twarzy zasłaniał mu obszerny kaptur, ale trzeba nie lada odwagi, by w takim stroju wyjść za drzwi swojego mieszkania. Naprawdę. A zatem ma w sobie pokłady pewności siebie.

      – Przebraliśmy się za Altaira Ibn-La’Ahada i Enzio Auditore de Firenze z gry Assassins Creed – wyjaśnił cicho Isaac. Chyba nawet mimo alkoholu głupio się czuł, że poznałam jego hobby.

      – Chcesz powiedzieć, że nie wstydzisz się w takim stroju jechać na konwencję i udawać płatnego zabójcę, ale umierasz ze