Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

rok i wiedziałem, że jeśli zrobię wszystko, co trzeba, będę na fali.

      Wygrana w dwóch londyńskich turniejach o tytuł Mister Universe nie zbliżyła mnie ani o krok do pozycji najlepszego kulturysty na świecie. W środowisku kulturystycznym było za dużo równorzędnych tytułów i nie każdy brał udział we wszystkich zawodach. Żeby zostać najlepszym, trzeba by było pokonać takich mistrzów, jak faceci ze zdjęć, którymi jako nastolatek obwiesiłem pokój: Rega Parka, Dave’a Drapera, Franka Zane’a, Billa Pearla, Larry’ego Scotta, Chucka Sipesa, Serge’a Nubreta. Byli dla mnie inspiracją i powiedziałem sobie: „To ludzie, w których gronie chciałbym się znaleźć”. Dotychczasowe zwycięstwa sprawiły, że trafiłem do ich ligi, ale byłem nowy i musiałem się wykazać.

      Pierwsze miejsce na podium zajmował Sergio Oliva, ważący sto cztery kilogramy dwudziestosiedmioletni emigrant z Kuby. Czasopisma kulturystyczne nazywały go po prostu Myth – Mit. Jesienią walkowerem zdobył w Nowym Jorku tytuł Mister Olympia – żaden z czterech innych mistrzów kulturystyki, których zaproszono do udziału w zawodach, nawet się nie pokazał.

      Droga życiowa Olivy była jeszcze bardziej niezwykła od mojej. Jego ojciec pracował jako robotnik na kubańskich plantacjach trzciny cukrowej jeszcze przed Castro i podczas rewolucji w latach pięćdziesiątych Sergio zaciągnął się do armii generała Fulgencia Batisty. Po zwycięstwie Castro i jego rebelianckich sił zajął się sportem. Był ciężarowcem znacznie większego kalibru niż ja – w kategoriach olimpijskich – i należał do reprezentacji Kuby na Igrzyska Ameryki Środkowej i Karaibów w 1962 roku. Poprowadziłby ją także na olimpiadzie w 1964 roku, gdyby nie to, że nienawidził reżimu Castro i zbiegł do Stanów tak jak wielu innych kolegów z drużyny. Był też doskonałym baseballistą. To pomogło mu wyrobić sobie talię: dziesiątki tysięcy powtórzeń skrętów z kijem.

      Poznałem Sergia na zawodach Mister Universe 1968 w Miami, gdzie pozował tak, że publiczność oszalała. Swoimi pozami kruszył beton, jak napisano w jednym z czasopism branżowych. Wiedziałem, że Sergio wciąż pozostaje poza moim zasięgiem. Miał doskonałą rzeźbę i separację, większą masę, a dodatkowo przewyższał mnie gęstością mięśni. Miał też rzadką cechę wśród kulturystów: prezentował się świetnie, nawet gdy stał swobodnie, odprężony. Nigdy nie widziałem lepszej sylwetki, idealnie w kształcie litery V, zwężającej się od bardzo szerokich ramion do naturalnie wąskiej talii i bioder. „Zwycięska poza”, firmowy znak Sergia, była układem, który niewielu kulturystów startujących w zawodach odważyłoby się wykonać. Sergio stawał przodem do widowni, ze złączonymi nogami, wyciągając ramiona nad głowę. W ten sposób prezentował całe ciało: potężne uda, ukształtowane podczas treningu olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów, wąską talię i niemal idealne mięśnie brzucha, triceps i mięsień zębaty przedni. (Mięśnie zębate przednie znajdują się po obu stronach klatki piersiowej).

      Miałem zamiar pokonać kiedyś tego człowieka, lecz daleko mi było do takiego ciała, jakie pragnąłem mieć. Gdy przyjechałem do Ameryki, byłem jak stukaratowy diament, na który wszyscy patrzyli, wykrzykując: „Jasna cholera!”. Ale ten diament był jeszcze nieoszlifowany. Nie nadawał się do pokazywania, przynajmniej jak na standardy amerykańskie. Zbudowanie ciała światowej klasy zajmuje zwykle minimum dziesięć lat, a ja trenowałem dopiero sześć. Jednak stawałem się coraz silniejszy i ludzie mówili na mój widok: „Popatrz na rozmiary tego chłopaka. Cholera, według mnie ten gość ma ogromny potencjał”.

      Moje europejskie zwycięstwa miały więc być raczej rodzajem zachęty, kredytem, a nie efektem warunków fizycznych, jakie prezentowałem. Czekało mnie jeszcze mnóstwo pracy.

      Celem w kulturystyce jest osiągnięcie idealnej sylwetki żywego greckiego posągu. Kształtujesz swoje ciało, tak jak artysta tworzy rzeźbę. Powiedzmy, że musisz uwydatnić tylną część mięśnia naramiennego i poprawić jego definicję. Masz do wyboru cały zestaw ćwiczeń. Twoim dłutem może stać się waga, ławka albo maszyna, a rzeźbienie potrwać nawet rok.

      Oznacza to, że musisz spojrzeć na swoje ciało obiektywnie i przeanalizować jego słabości. Sędziowie podczas mistrzostw biorą pod uwagę wszystkie elementy: rozmiar mięśni, ich definicję, proporcje, symetrię. Patrzą nawet na żyły, bo świadczą o ilości tłuszczu pod skórą.

      Oglądając się w lustrze, widziałem u siebie wiele silnych punktów i wiele słabych. Udało mi się zbudować podstawę w postaci siły i masy. Łącząc podnoszenie ciężarów i trójbój siłowy z kulturystyką, uzyskałem grube i szerokie plecy, wręcz bliskie ideału. Miałem świetne bicepsy, zarówno pod względem wymiarów, wysokości, jak i szczytu mięśni; mięśnie piersiowe o doskonałej definicji i separacji oraz najlepszą pozę klatki piersiowej bokiem. Mogłem się poszczycić sylwetką kulturysty, o szerokich ramionach i wąskich biodrach, co pomagało uzyskać kształt litery V, czyli jeden z elementów ideału.

      Miałem jednak także pewne braki. Moje kończyny były za długie w stosunku do torsu. Stale musiałem więc pracować nad ramionami i nogami, żeby poprawić proporcje. Nawet z potężnymi udami o obwodzie siedemdziesięciu czterech centymetrów moje nogi wydawały się za szczupłe. Łydki sprawiały wrażenie krótkich w porównaniu z udami, podobnie jak tricepsy – w porównaniu z bicepsami.

      Należało więc zdjąć klątwę z tych słabych punktów. Człowiek z natury woli pracować nad tym, co wychodzi mu najlepiej. Jeśli masz wielkie bicepsy, wykonujesz w nieskończoność uginanie ramion ze sztangą podchwytem, bo to satysfakcjonujące widzieć, jak pracują te mięśnie. Żeby jednak odnieść sukces, musisz być wobec siebie brutalnie szczery i skupić się na niedostatkach. I tu pojawia się bystry wzrok, obiektywizm i umiejętność słuchania innych. Kulturyści, którzy nie patrzą na samych siebie w sposób obiektywny, zazwyczaj zostają z tyłu.

      Jeszcze większym wyzwaniem jest to, że u każdego człowieka pewne części ciała rozwijają się lepiej niż inne. Gdy więc zaczynasz ćwiczyć, może ci się wyrwać po dwóch, powiedzmy, latach: „O Jezu, to ciekawe, ale moje przedramiona nie są tak umięśnione jak ramiona” albo: „To ciekawe, że moje łydki jakoś się nie rozwijają”. To był właśnie mój słaby punkt – łydki. Pracowałem nad nimi jak nad pozostałymi częściami ciała, wykonując po dziesięć serii ćwiczeń trzy razy w tygodniu, lecz nie reagowały w ten sam sposób i inne grupy mięśni były już znacznie lepiej rozwinięte.

      Reg Park zrobił mi zimny prysznic. Miał idealne łydki o obwodzie pięćdziesięciu trzech centymetrów, tak rozwinięte, że każda wyglądała jak obrócone górą do dołu walentynkowe serce. Trenując z nim w Republice Południowej Afryki, widziałem, co robił, żeby osiągnąć taki efekt. Ćwiczył łydki codziennie, a nie tylko trzy razy w tygodniu, i to z ogromnym obciążeniem. Byłem dumny, że doszedłem do stu trzydziestu kilogramów we wspięciach na palce, ale Reg miał urządzenie ze sprężynami, które pozwalało mu podnosić czterysta pięćdziesiąt. Powiedziałem sobie: „Ja też tak muszę. Muszę ćwiczyć łydki zupełnie inaczej, żeby nie mogły nie rosnąć”. Po przyjeździe do Kalifornii obciąłem wszystkie spodnie dresowe na wysokości kolan. Zamierzałem zakrywać atuty – bicepsy, klatkę piersiową, grzbiet, uda – natomiast odsłaniać łydki, żeby wszyscy mogli je widzieć. Byłem dla siebie bezwzględny i wykonywałem dziennie piętnaście serii wspięć na palce w pozycji stojącej, a czasami i dwadzieścia.

      Miałem całą listę mięśni, które muszę zaatakować: tylna część mięśni naramiennych, dolna najszerszych grzbietu, międzyżebrowe, brzucha, łydek i tak dalej, i tak dalej! Wszystkie musiałem zbudować, wyrzeźbić, wyseparować i ukształtować w odpowiednich proporcjach. Codziennie rano jadłem śniadanie z tym czy innym kumplem z siłowni, przeważnie w barze Zucky’s na rogu Piątej Ulicy i Wilshire Boulevard. Zamawiali tuńczyka, jajka, łososia, czyli wszystko to, co lubiłem. Chodziliśmy też do którejś z domowych