Dmitrij Mereżkowski

Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów


Скачать книгу

Janacci odprawiał mszę w ornacie i mitrze.

      W pokoju tym zawsze było wesoło, gwarno, a nawet hałaśliwie. Bawiły się tam, rodziły, żyły i umierały koty, małpy, karzełki, garbuski, króliki, psy oraz inne ucieszne stworzenia, wśród których księżna spędzała swoje najmilsze chwile.

      Jej Murzynek Nanino, czarny jak smoła, chorował już od dni kilku. Obawiano się nawet o jego życie. Księżna kazała go ochrzcić czym prędzej, aby nie umarł jako poganin.

      U stóp malutkich schodów, prowadzących do tego malutkiego apartamentu, Beatrycze ujrzała swoją ulubioną karliczkę Morgantynę, głupiutką, ale tak wesołą, że rozśmieszyłaby nieboszczyka.

      Ale ta figlarka stawała się niekiedy smutna i ponura, płakała dniami całymi, wołając, że jej zabrano dziecko, którego nigdy nie miała.

      I oto teraz zalewała się łzami.

      Księżna pogłaskała ją po głowie.

      – Nie płacz, maleńka, bądź grzeczna – mówiła.

      – Och! Och! – jęczała karliczka. – Zabrano mi ukochanego synka. Dlaczego? Dlaczego Bóg mnie tak karze? Nie przeszkadzał nikomu, a mnie sprawiał tyle rozkoszy!

      Księżna wyszła na podwórze, gdzie już czekali na nią strzelcy. W gronie dojeżdżaczy, sokolników, masztalerzy, dam dworskich i paziów, dosiadła ciemnokasztanowatego bachmata, nie jak kobieta, ale jak wytrawny jeździec.

      „To istna królowa Amazonek!” – myślał książę Ludovico, przyglądający się odjazdowi żony.

      Księżna była w wybornym humorze, miała ochotę śmiać się, galopować na złamanie karku.

      – Ostrożnie – wołał jej mąż – klacz ognista!…

      Uśmiechnęła się do niego i pocwałowała na czele orszaku. Dojeżdżacze zostali w tyle. Obok Beatrycze biegł jej ulubiony buldog, a po drugiej stronie, na klaczy karej węgierskiej, jechała jej ulubiona dama honorowa, Lukrecja Crivelli.

      W głębi serca książę nie był obojętny na wdzięki owej Lukrecji. Przed chwilą zachwycał się nią tak, jak Beatrycze, sam nie wiedział, która z nich dwóch podoba mu się bardziej. Ale był niespokojny tylko o żonę. Gdy konie przesadzały rów, zamykał oczy, a serce ściskało mu się trwogą. Ludovico gromił Beatrycze za jej szalone wybryki, lecz nie potrafił gniewać się na nią, zazdrościł jej odwagi, której sam był pozbawiony.

      Orszak zniknął w gęstwinie. Książę powrócił do swej pracowni. Czekał go już tam główny sekretarz Bartolomeo Calco, zajmujący się sprawami zagranicznymi. Zasiedli do przerwanej roboty.

      III

      Siedząc w wysokim fotelu, Il Moro ręką wypieszczoną gładził policzki i brodę.

      Twarz jego była nacechowana wielką szczerością, jak zwykle u osób wytrawnych w sztuce dyplomatycznej. Z orlego nosa, z zaciśniętych ust przypominał ojca, wielkiego kondotiera, Francesco Sforzę. Lecz Francesco był jednocześnie lwem i lisem; synowi przekazał lisią chytrość, bez lwiej odwagi.

      Il Moro nosił strój wytworny i skromny. Miał kaftan jasnoniebieski w kwiaty i modną podówczas zazzera7, kapelusz płaski, osłaniający mu czoło i uszy, podobny do dużej peruki. Na jego piersiach wisiał łańcuch.

      Książę był wyszukanie grzeczny dla wszystkich.

      – Czy masz wiadomości pewne o wymarszu wojsk francuskich z Lugdunu, imć Bartolomeo? – zapytał.

      – Nie mam żadnych, wasza książęca mość. Co wieczór zapowiadają odjazd na dzień następny, a nazajutrz rano odkładają do jutra. Król, zajęty rozrywkami, nie myśli o wojnie.

      – Jak się nazywa faworyta?

      – Jest ich wiele. Gusta jego królewskiej mości są zmienne.

      – Napisz do hrabiego Belgiojoso, że przeznaczam trzydzieści tysięcy… nie, to za mało, czterdzieści… pięćdziesiąt tysięcy dukatów na nowe podarki. Niechże nie skąpi. Złotymi łańcuchami wyciągniemy króla z Lugdunu… Wiesz, Bartolomeo… ma się rozumieć, pozostanie to między nami, może by posłać królowi portrety kilku piękności mediolańskich. To by na niego podziałało prędzej od podarków.

      Ilekroć książę zapuszczał wzrok w olbrzymią sieć pajęczą swej polityki, serce biło mu raźniej. Nie czynił sobie wyrzutów, że sprowadza do Włoch „barbarzyńców z Północy”, bo uważał, że go do tego zmuszają wrogowie, a na ich czele Izabella Aragońska, małżonka Jana Galeasa, która publicznie oskarżała Ludovico o przywłaszczenie sobie tronu synowca. Gdy ojciec Izabelli, król Neapolu, Alfons, dla pomszczenia córki i zięcia zagroził Ludovico wojną i utratą władzy, Il Moro, opuszczony przez wszystkich, zwrócił się do króla Francji Karola VIII z prośbą o pomoc.

      „Drogi twe są niezbadane, o Boże – myślał Ludovico, podczas gdy sekretarz pisał list. – Zbawienie mojego księstwa, Włoch, a nawet całej Europy, spoczywa w ręku nędzarza i głodomora, głupiego i samowolnego młokosa, wielce chrześcijańskiego króla Francji, przed którym my, potomkowie wielkich Sforzów, musimy pełzać i łaski prosić! Ale to jest polityka. Wszedłszy między wrony, trzeba krakać jak i one”.

      Na progu Studiolo ukazał się starzec łysy i garbaty. Książę uśmiechnął się do niego przyjaźnie i dał mu znak, żeby czekał. Drzwi zamknęły się znowu, głowa znikła.

      Sekretarz zaczął przedstawiać inną sprawę stanu. Il Moro słuchał go z roztargnieniem, od czasu do czasu spoglądając na drzwi Studiolo. Imć Bartolomeo zrozumiał, że książę ma uwagę rozproszoną, skończył swój raport i wyszedł.

      Wtedy książę zbliżył się do drzwi na palcach.

      – Bernardo! Bernardo! To ty? – szepnął.

      – Tak, wasza książęca mość.

      Do pokoju wbiegł poeta nadworny Bernardo Bellinciani, twarz jego napiętnowana była wyrazem służalczym. Chciał przyklęknąć i ucałować rękę Ludovico, ale ten ją cofnął.

      – Czy już powiła? – szepnął niespokojnie.

      – Raczyła powić w nocy.

      – Czy zdrowa?

      – Dzięki Bogu.

      Książę przeżegnał się.

      – Widziałeś dziecię? Chłopiec czy dziewczynka? – zapytał.

      – Chłopak, zdrów, tęgi i krzykliwy. Ma włosięta jasne jak u matki i oczy czarne, rozumne, zupełnie jak waszej miłości. Widać zaraz, że pochodzi z krwi królewskiej. To mały Herkules w kolebce. Madonna Cecylia nie może na niego się napatrzeć. Kazała zapytać, jakie imię byłoby miłe waszej książęcej mości?

      – Myślałem już o tym – odrzekł Il Moro – nazwiemy go Cesare. Jak ci się to imię podoba?

      – Wspaniałe, starożytne i pięknie brzmiące. Tak, tak, Cesare Sforza, to imię bohatera.

      – A mąż? Co porabia?

      – Czcigodny hrabia Bergamini jest uprzejmy i dobry, jak zwykle.

      – To miły człowiek – rzekł książę z głębokim przekonaniem.

      Hrabina Cecylia Bergamini była już od dawna kochanką Ludovico. Beatrycze dowiedziała się o tym stosunku kilka dni po ślubie i w porywie zazdrości groziła mężowi, że powróci do ojca, księcia Ferrary, Herkulesa d’Este.

      Il Moro musiał przysiąc w obecności jego posłów, że będzie przestrzegał wierności małżeńskiej, a dla potwierdzenia