wszechmocnym i/lub wszechdobrym.
Wiążą się z nimi trzy różne typy argumentacji teistycznej i trzy typy teologii filozoficznej. Współcześni autorzy nazywają je odpowiednio: teologią bytu doskonałego, teologią stworzenia (lub bytu pierwotnego) oraz teologią opatrzności (Murray, Rea 2008, s. 7). Sądzę, że są one wzajemnie przekładalne lub stanowią komplementarną całość.
Po drugie, Kant słusznie skojarzył wymienione argumenty z udziałem czynnika empirycznego: od udziału zerowego (argument ontologiczny jako argument czysto konceptualny), przez udział minimalny (argument kosmologiczny), do udziału większego (argument teleologiczny). W gruncie rzeczy mamy do czynienia z trzema rodzinami argumentów – argumenty czysto konceptualne, argumenty mieszane i argumenty empiryczne (lub quasi-empiryczne, by odróżnić je od empirycznych procedur naukowych) – a argument teleologiczny jest tylko jednym z członów tej ostatniej, najliczniejszej rodziny.
Niżej dokonam dokładniejszej prezentacji argumentu kosmologicznego3. Jest on – moim zdaniem – najsilniejszy oraz zachowuje równowagę między czystą spekulacją a podatnym na quasi-empiryczne kontrpropozycje metafizycznym hipotetyzowaniem. Co więcej, prowadzi do stwierdzenia istnienia Boga w sensie (ii), który stosunkowo nietrudno powiązać z innymi sensami, w tym sensami religijnymi. Pozostałe argumenty przedstawię wybiórczo w odrębnym punkcie i w ten sposób zaprezentuję, na czym polega kumulatywna argumentacja teistyczna. Uwzględnię tam też pewną wersję argumentu ontologicznego. Niestety, brak miejsca nie pozwolił na dokładniejszą analizę tego najbardziej intrygującego i najbliższego dowodowi w sensie ścisłym argumentu.
3. Intuicyjny zarys argumentacji kosmologicznej
3.1. Etap pierwszy: istnienie transcendentnego absolutu
Jednym z głównych zadań metafizyki jest podanie ostatecznego wyjaśnienia istnienia świata, rozumianego jako ogół lub całość tego, co fizyczne, oraz tego, co – jak ludzka psychika – ściśle się tym wiąże. Niekiedy zadanie to bywa formułowane w postaci pytania G.W. Leibniza (1995, s. 103): „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?” lub pytań pokrewnych, na przykład: dlaczego istnieje cokolwiek, co świat stanowi?
Pomijając rozmaite szczegóły, można stwierdzić, że propozycje najważniejszych ostatecznych wyjaśnień istnienia świata sprowadzają się do trzech:
(I) „Świat po prostu jest, i to wszystko”4.
(II) Świat istnieje na mocy własnej natury.
(III) Świat istnieje dzięki różnemu od siebie bytowi, istniejącemu na mocy własnej natury.
Opcja (I) w dziejach metafizyki występowała stosunkowo rzadko. Sądzę, że było tak dlatego, że istnienie – a zwłaszcza powstanie – czegokolwiek bez jakiejkolwiek racji traktowano jako niepojmowalne przez ludzki rozum. Wiązano z nim bowiem zasadę lub intuicję, która łączy porządek istnienia z porządkiem bycia racją (a w szczególności bycia przyczyną). Nazwijmy ją metafizyczną intuicją racjonalności (MIR) i sformułujmy następująco:
(MIR) Cokolwiek, co istnieje, posiada – w sobie lub poza sobą – rację swego istnienia.
W stosunku do zasady (MIR) – wyrażonej w ten lub odpowiednio zmodyfikowany sposób – zauważmy, co następuje:
(i) zasada ta ma liczne potwierdzenia empiryczne;
(ii) trudno wyobrazić sobie ludzkie poznanie (w tym poznanie naukowe) i życie praktyczne bez zakładania tej zasady5;
(iii) dotąd nie podano jednoznacznego kontrprzykładu dla tej zasady; przykłady zaczerpnięte z mikrofizyki można interpretować w kategoriach naszej nieznajomości racji lub w kategoriach odmiennego rodzaju racji od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni w poznaniu potocznym lub makroskopowym (notabene niekiedy rzekoma falsyfikacja była efektem mieszania próżni kwantowej lub analogicznej struktury fizycznej z nicością metafizyczną);
(iv) zasada ta ściśle się wiąże z innymi powszechnie przyjmowanymi zasadami, takimi jak ex nihilo nihil fit6.
Jak widać, nie ma przeszkód, aby przyjąć (MIR), a tym samym obalić opcję (I). Co w takim razie z opcją (II)?
Przypuszczenie, że świat – względnie jakaś jego głębsza warstwa – istnieje na mocy własnej natury lub że świat jest czymś metafizycznie ostatecznym, jest poglądem dość popularnym. Jak pisał wybitny fenomenolog i teolog:
Dla ludzkiego rozumu jest czymś naturalnym sytuować się w kontekście świata […] i tego, co w nim konieczne […] jako najdalsze granicy tego, co da się pomyśleć (Sokolowski 2015, s. 51).
Nic więc dziwnego, że zarówno w filozofii, jak i w potocznych rozważaniach światopoglądowych nieraz świat utożsamiano z absolutem, czyli bytem istniejącym na mocy własnej natury, co pociąga za sobą jego ontyczną niezależność, egzystencjalną konieczność i wieczność. Przeciw takiemu ujęciu przemawia jednak – co najmniej równie silnie obecna w naszym doświadczeniu świata – metafizyczna intuicja przygodności (MIP):
(MIP) Cokolwiek, co światowe, może nie istnieć.
Zasadę (MIP) można oprzeć na rozważaniach modalnych. Aby ją unaocznić, wystarczy jednak odwołać się do naszej wiedzy potocznej lub naukowej:
Nasze najlepsze teorie empiryczne wydają się implikować, że nie ma żadnych bytów materialnych, które istniałyby we wszystkich czasach (Pruss 2006, s. 93).
Co więcej, łatwo sobie wyobrazić, że na skutek alternatywnego splotu czynników dany element świata w ogóle nie zaistniał. Jeśli świat jest sumą tylko takich elementów, trudno przypisać mu konieczne istnienie. Tym samym przyznanie kluczowej roli zasadzie (MIP) wiedzie nas w stronę odrzucenia opcji (II).
Powyższemu rozumowaniu nieraz przypisywano błąd kompozycji (lub błąd pokrewny): z tego – powiadano – że świat składa się z bytów nietrwałych, nie wynika, że sam świat jest nietrwały. Zauważmy jednak, że nietrwałość nie jest warunkiem sine qua non ontycznej niekonieczności. Własność niekonieczności zaś (w przeciwieństwie do własności czasowych) jest własnością dziedziczną: można pomyśleć wieczną całość, złożoną z nieskończonej liczby następujących po sobie, nietrwałych części; nie sposób jednak pomyśleć przedmiotu koniecznego, który składa się z niekoniecznych części. Przedmiot taki byłby czymś, co w całości nie może nie istnieć, choć mogłoby nie istnieć to, co go (współ)stanowi. Trudno go potraktować inaczej niż rzecz w całości białą, choć w swych częściach czarną. Zauważmy dodatkowo, że świat nie jest bytem w pełni niezależnym. Zależy przecież od swych części, a nawet istnieje niejako istnieniem swoich części.
I tak zasada (MIR) doprowadziła nas do odrzucenia opcji (I), a zasada (MIP) – do odrzucenia opcji (II). Tę ostatnią opcję dałoby się utrzymać, ale kosztem radykalnego monizmu, czyli poglądu przyznającego istnienie rzeczywiste wyłącznie samemu światu lub jego głębszej warstwie. Resztę, przynajmniej z metafizycznego punktu widzenia, należałoby uznać jedynie za przejawy tego, co rzeczywiste. Owszem, jak już zaznaczyłem, „dla ludzkiego rozumu jest czymś naturalnym sytuować się w kontekście świata” – czynienie tego kosztem przekonania o realności indywidualnych rzeczy jest jednak dla niego postawą niestandardową. Dlatego nieliczni myśliciele świadomie, ze wszystkimi tego konsekwencjami, przyjmowali monistyczny panteizm jako typowy system metafizyczny bazujący na radykalnym rozumieniu opcji (II).
Jeśli opcje (I), (II) i (III) stanowią pełny zestaw istotnych ostatecznych wyjaśnień, a opcje