jest. Na dnie została jedynie krwistoczerwona kropla.
– Jak to: co?! – Oblizuje wargi i lustruje mnie swoim żabim, przenikliwym spojrzeniem. Uważam, że znacznie lepiej wygląda w okularach, ale kiedy jej o tym powiedziałam, obraziła się. Ja natomiast od trzech lat uważam, że szkoda czasu na kłótnie i obrażania. – Wielka nieskończona miłość. Taka, która połączy was do końca świata i jeden dzień dłużej.
Wzruszam ramionami.
– I po co mi jeszcze ten jeden dzień? Żeby zobaczyć, jak wiele straciłam?
Chyba nie mam nastroju na babskie pogaduchy. Choć może po prostu wlałam w siebie zbyt mało alkoholu, lecz gdzieś w dołku skręca mnie z dziwnego lęku. Mam bardzo złe przeczucia.
29.08 13:55
@izakiziasmutaska
#ikilledmyselftoday brzęczy mi dzisiaj w myślach i chyba coś w tym jest. Wstajesz rano, idziesz do kibla, ale nie masz czym się wysrać, bo nie jadłaś od wielu dni albo wszystko wyrzygałaś. Zamiast tego wyściełasz podłogę ręcznikiem i sięgasz po żyletkę. Tak zaczynam kolejny dzień. Znacie to?
Komentarze: 27 Udostępnień: 14
DarkMoon Mam tak co rano. Można się przyzwyczaić.
Patrycja Krzyska Jesteś popier* * * Idź się leczyć, kobieto, a nie publikujesz takie gówno!
Kościarz Skąd ja to znam :)
Niedoszła Samobójczyni To kolejny taki wpis… Naprawdę namawiam Cię na konsultację ze specjalistą. Kiedyś też się cięłam, ale to nie ma żadnego sensu. Życie jest piękne, a zatapiając się we własnym żalu, wszystko pieprzymy.
Jan Karwowski Niech robi, co chce. Jednego wariata będzie mniej ;D
Wiktoria Nowak Zgłaszam to konto do adminów, powinno zostać zablokowane.
Piotr Bielski @WiktoriaNowak a Ty co? Komisja obyczajowa jesteś? Cenzura?
Wiktoria Nowak @PiotrBielski To mogą czytać dzieci! Nie ma żadnego ograniczenia dostępu.
Piotr Bielski To po co tu wchodzisz?
[Pokaż następne komentarze]
Punkt południe rozlega się dzwonek do drzwi. Maciej jest zawsze punktualny, ale to nie jest takie dobre, biorąc pod uwagę, że co najmniej od godziny jesteśmy wstawione. To znaczy: uśredniając. Ja wypiłam dwie lampki wina, a Elwira jest najzwyczajniej w świecie pijana.
Ledwie uchylam drzwi, gdy w moich dłoniach ląduje piękny bukiet. Kilkanaście amarantowych wysokich róż z niewielkimi czarnymi plamami. Wyglądają pięknie i nie są tak banalne jak czerwone. Poza tym, do diabła, nie mamy piętnastu lat.
– Ojej, dziękuję. – Uśmiecham się i robię niezdarny ruch. Zabrakło kilku centymetrów, a wbiłabym laskę prosto w wypolerowany na glanc lakierek Macieja. – Przepraszam…
Tylko się uśmiecha. Szeroko, szczerze. Na jego twarzy marszczą się nie tylko kurze łapki, lecz także dołki policzków i delikatne bruzdy pod oczami. Ma w końcu trzy albo cztery lata więcej ode mnie. Wdycham cierpki, ziołowy aromat jego perfum.
– Chyba przesadziłam z winem na rozgrzewkę – tłumaczę się.
– Musiała chlapnąć parę łyków, żeby nie rzucić się na ciebie jeszcze w progu. – Elwira prawie krzyczy. Dobrze wiedziałam, że zabieranie przyjaciółki na randkę to kiepski pomysł. Kolejny z serii życiowych błędów…
– Alkohol ponoć podkręca atmosferę. Bo chyba nie studzi?
Maciej puszcza do mnie oko. Zdaje się, że w ogóle nie jest przejęty. Całują się z Elwirą w policzki i wymieniają kilka uprzejmości. Chwilę później on polewa nam wino, ale sam – jak zwykle – nie pije. Wystarcza mu tonik z limonką, który, jak twierdzi, doskonale przygotowuje jego kubki smakowe na prawdziwą ucztę. Na królewską ucztę u księżniczki Gabrieli.
Księżniczka Gabriela brzmi lepiej niż Kraus.
Prawda jest jednak taka, że zamiast uczty może być wtopa. Wstawiam kwiatki do wazonu, wlewam do środka zimną wodę i zerkam do piekarnika. Mięso z pewnością się nie spaliło, ale sos pod nim ledwie bulgocze. Półtorej godziny w temperaturze stu pięćdziesięciu stopni na każdy kilogram to chyba zbyt mało. Nie powinnam była eksperymentować. Podkręcam piekarnik do oporu i sięgam po szczypce. Wokół mam dość blatów, by w razie czego się podeprzeć, więc mogłam odstawić laskę. Podnoszę kolejne pokrywki idealnie lśniących garnków.
Czarny ryż jest już prawie gotowy. Chiński sos, który przygotowałam zgodnie z instrukcjami kucharza z warszawskiej knajpki, również. Choć mogę się założyć, że nie podyktował mi najważniejszego składnika. Albo umyślnie coś podmienił.
– W razie czego o rzut beretem mamy niezłą restaurację rybną. – Żartem pokrzepiam przede wszystkim siebie. – Podają tam świetnego halibuta.
– I mają widok na Bałtyk. – Elwira chyba poradziła sobie z kolejnym kieliszkiem. Zaczyna plątać się jej język. – Ty też masz niezły widok na morze – mamrocze. – Powiedz Maciejowi skąd.
Kręcę z rezygnacją głową. Odwracam się, bo cała sytuacja dziwnie mnie peszy.
– Z sypialni – szepczę jak spłoszona guwernantka. Albo jak młokosowata uczennica.
– No więc właśnie.
Elwira wymownie cmoka. Kątem oka widzę, że Maciej się uśmiecha, poprawiając sztućce na obrusie. Nie potrzebowali mojego zaproszenia, by usiąść przy głównym stole. Nakrywałam go przez cały ranek i liczyłam na słowa pochwały. Ale mniejsza z tym. Specjalnie dobierane serwetki, ręcznie szyte stroiki oraz zabytkowe koziołki to tylko część detali.
Najważniejsze jednak zawsze jest przecież żarcie.
– Może otworzymy jeszcze wino? – Elwira głośno odstawiła kieliszek. – Chyba czas na coś nieco lżejszego.
– Wybierzcie, na co tylko macie ochotę.
– Ja zostanę przy toniku. – Maciej podnosi się i zapina marynarkę. Rusza w moją stronę, ale nie czuję przy tym dawnego przyjemnego dreszczyku. – Pomóc ci w czymś?
Zatrzymuję wzrok na jego idealnie ułożonych, poprzetykanych siwizną włosach. Musiał poświęcić mnóstwo czasu, żeby uzyskać tak wymuskaną fryzurę. Tak samo zarost. Dwumilimetrowy, z doskonale wygoloną szyją i zaznaczonymi baczkami. Nie jest lalusiem, ale przykłada wagę do elegancji. To akurat duży plus.
– Wybierz wino dla Elw – rzucam, szukając żaroodpornych rękawic. – Śmiało, nie krępuj się.
Jedyną osobą, która się krępuje, jestem ja. Maciej mija mnie i delikatnie przeciąga dłonią po mojej talii. Odsuwam się zdecydowanie bardziej nerwowo, niżbym chciała. Właściwie wolałabym się w ogóle nie ruszać. Mógłby mnie przytulić, objąć swoimi długimi rękoma i wtedy zapadłabym się w niego. Świat przestałby istnieć. Czas przestałby biec. A ja przestałabym…
Tak naprawdę przez cały czas myślę o czymś innym.
Nie mogę ciągnąć tych smutnych myśli już ani chwili dłużej, bo inaczej wpadnę w szał i zrobię z siebie pośmiewisko. Wyłączam piekarnik, uchylam jego drzwiczki, a potem ruszam w stronę holu. Obcasy na przemian z laską stukają o posadzkę, a echo wżyna się w mój mózg.
Dłużej nie wytrzymam. Złe przeczucia najlepiej gasić w zarodku, bo szybko przekształcają się w natręctwa i fobie.
– Przepraszam