#niemajużnic Jeszcze się usłyszymy. Gdzieś.
[Komentowanie zostało zablokowane]
Standardowo w sprawach zaginięć policja działa ze sporą dozą wstrzemięźliwości. Przynajmniej tak ujął to aspirant (czy tam komisarz), który jako pierwszy przyjechał do mojego domu. „Wie pani, czasem nastolatkowie zachowują się tak, żeby zrobić wszystkim na złość”. Jasne, ale Iza ani nie była nastolatką, ani nie miała powodu robić wszystkim na złość.
Już nie.
Choć jestem sobie w stanie wyobrazić, że wyszła bez słowa, a teraz po prostu sprawdza moją reakcję. Obserwuje mnie. Bada. Już kursy psychologiczne ją zmieniły, ale pierwsze terapie uczyniły z niej całkiem innego człowieka. Dokładnie w ten sposób o tym opowiadała. A ja nie wiem, co miałabym o tym myśleć.
Duże, ciemne oczy policjanta lustrują mnie i przy okazji każdy szczegół salonu. To do niego zaprosiłam dwójkę funkcjonariuszy, ale młoda kobieta, pewnie jeszcze młodsza niż Iza, zapytała, czy mogłaby obejrzeć pokój mojej córki. Najpierw pomyślałam, że strasznie by ją to zezłościło. Ale przecież wszystko zaczęło się od niej. Nie chcę myśleć, że przez nią, lecz tak właśnie jest.
Elwira przed kwadransem wyszła, podtrzymywana przez Macieja. Zaproponowali, że zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby… No właśnie. Żeby co? Uprzejmie poprosiłam ich, aby po prostu zostawili mnie samą. Chciałam racjonalnie, krok po kroku wytłumaczyć wszystko policji. Nie potrzebowałam do tego dodatkowych słuchaczy. Poza tym wciąż wstydziłam się przed kimś przyznać, że skrzywdzona przez los prawie pięćdziesięciolatka randkuje jak gówniara. I to właśnie wtedy, gdy jej córka zostawia taką wiadomość.
– Nie ma pani wrażenia, że ten list – policjant potrząsa torebką, w której wylądowała kartka – jest tylko, przepraszam za słowo, dowcipem? Próbą zwrócenia na siebie uwagi?
Znowu traktuje Izę jak nastolatkę ze skłonnościami do cięcia się żyletką przy akompaniamencie gitarowych riffów i przyprawiającego o ciarki wokalu. Nerwowo zaciskam dłoń na rękojeści laski. Zastanawiam się, czy nie powinnam zaproponować herbaty lub kawy, ale to jest teraz nieważne.
– Panie aspirancie…
– Komisarzu.
– Przepraszam. Panie komisarzu… – Nie wiem, jak ubrać w słowa swoje myśli, więc po prostu zaczynam mówić. – Iza nie jest osobą, która chciałaby się zabić, i z całą pewnością ten list to nie wygłup.
Policjant kiwa ze zrozumieniem głową. Mam wrażenie, że to starannie wystudiowany ruch.
– Dlatego zajęliśmy się tą sprawą niezwłocznie – odzywa się po chwili. – Zgodnie z tym, co pani mówi, ta wiadomość mogła przeleżeć na biurku prawie dwa dni. To z jednej strony mnóstwo czasu, a z drugiej w takich sprawach nie zawsze trzeba się spieszyć.
– Chyba nie rozumiem.
– Osoby, które informują wszem wobec, że chcą popełnić samobójstwo, zazwyczaj wcale nie są do tego przekonane.
– Ale ona…
Przerywa mi machnięciem ręki. Przed trzema laty na ten gest od razu zareagowałabym dziką wściekłością i zwyzywała komisarza od niekompetentnych dupków. Tyle że to pogorszyłoby jedynie sytuację. Czegoś się jednak nauczyłam.
Policjant wyciąga z kieszeni notatnik w skórzanej oprawie i kładzie na nim długopis.
– Proszę podać mi numery jej przyjaciół i najbliższych znajomych.
Sięgam do kieszeni po telefon, ale to przecież bez sensu.
– Nie znam ich.
– A chociaż imiona?
– Nie miała ich za wielu. – Staram się sobie przypomnieć, kto był na wielkiej imprezie urodzinowej. To nie jest zbyt trudne. – Przychodzi mi na myśl tylko Natalia Krawczyk. Albo Krawczuk.
– Gdzie mieszka?
– Nie mam pojęcia… Wiem, że spotykały się od czasu do czasu na kawę, ale nie były jakimiś wielkimi przyjaciółkami.
Komisarz znowu kiwa głową. Zaczyna mnie to irytować.
– A mężczyźni?
– Nie – mówię z pełnym przekonaniem. – Nic o nich nie wiem, choć… – To smutne, że myślę o tym dopiero teraz. – Mogła ich przede mną ukrywać, nie zdziwiłabym się.
– Dlaczego?
– To skomplikowane… Ale czy mamy teraz czas wnikać w nasze relacje? Za przeproszeniem, gówno to pana obchodzi.
Naprawdę zaczynam się czuć bardzo sfrustrowana. Powoli dociera do mnie powaga sytuacji. Jestem totalnie skołowana, zaczyna mi się kręcić w głowie i muszę jak najszybciej łyknąć tabletkę. Iza nie wyszła z domu ot tak. Nie wywinęła mi głupiego żartu i nie zostawiła swoich pacjentów samym sobie. Przez ostatni rok robiła wszystko, żeby poukładać swoje życie. Już przeszłyśmy przez okres oddalenia i naprawdę nie miałyśmy powodu do tego wracać.
Nachodzi mnie jeszcze jedna myśl.
To, że jej list pożegnalny mógłby być zwykłym dowcipem, wcale mnie nie uspokaja. Właściwie to nawet gorzej. Jeśli założymy, że ktoś chciałby zrobić jej krzywdę, stawał się zupełnie nieuchwytny. Kilkoma zdaniami oczyszczał się ze wszystkich podejrzeń. Wszyscy, włącznie ze mną, skupiają się na tym, że Iza albo jest rozwydrzoną nastolatką, albo postanowiła się zabić. Nikt nie bierze pod uwagę innego scenariusza.
– Ona przed kimś uciekała – mówię, choć wiem, że tylko skomplikuję tym sprawę.
Przez następną godzinę ekipa policyjna rozrasta się do kilkunastu osób. Nie wiem, na co trafiła funkcjonariuszka buszująca w pokoju Izy, ale zdaje się, że to coś istotnego. Nikt mi nie chce o niczym powiedzieć.
Komisarz poinformował mnie tylko, że list trafił do analizy kryminalistycznej. Z jego twarzy nie mogłam wyczytać żadnej emocji, lecz kolejne pytania brzmią tak, jakbym to ja była główną podejrzaną. W sprawach zaginięć chyba często tak właśnie jest.
– Czy ostatnio się panie pokłóciły?
– Dlaczego czekała pani na jej powrót prawie czterdzieści osiem godzin? Córka wyszła bez słowa i nie wzbudziło to u pani żadnego niepokoju? Zdarzało się to już wcześniej?
– Nie wydaje się pani dziwne, że Izabela miała przed panią same tajemnice? Właściwie nie ma pani pojęcia o jej życiu prywatnym. Co się z nią działo przez prawie dziesięć lat?
– Czyli wysyłała jej pani co miesiąc przelew, ale rozmawiałyście jedynie od święta?
– Nigdy nie miałyście dobrych relacji? Wie pani, jak matka z córką: zwierzenia, sekrety, wspólne tajemnice…
– A pani… przepraszam, inaczej to ujmę. Czy Iza ma dobry kontakt z ojcem?
Niepokój coraz mocniej zaciska mi pętlę na gardle. Kolejne słowa wypowiadam piskliwym głosem, jak chłopiec przechodzący mutację. Trzęsą mi się ręce. Nogi mam zdrętwiałe. Tabletka na uspokojenie nic nie pomogła. Staram się tylko nie rozpłakać. Paznokcie wbijam już nie w skórzany splot laski, a we wnętrza dłoni. To trzyma mnie w świecie rzeczywistym. Przez tyle lat nie chciałam z nikim bliskości, bo bliskość zawsze przemienia się w żałobę i to był mój główny problem. A kiedy terapia i autoterapia zaczęły przynosić efekty, doigrałam się.
– Jej ojciec zginął, gdy miała niecały roczek – odpowiadam cierpko. – Raczej nie zdążyła nawiązać z nim specjalnych relacji. Nie sądzę, żeby w ogóle