imię.
Po tym drobnym incydencie uznałam, że muszę się związać z kimś, kto potrafi zabijać wzrokiem. Miałam nadzieję na Trevora, ale że nie był w stanie strzelić nawet spermą, kiedy wieczorem migdaliliśmy się w łazience (cholerny lit), potrzebowałam nowego planu, i to szybko.
Plan nabrał kształtów kilka dni później, kiedy koleżanka z klasy, usłyszawszy o moim bliskim spotkaniu ze śmiercią, postanowiła zabawić się w swatkę. Przyjrzawszy się mojej częściowo ogolonej głowie, glanom i poziomowi desperacji, zdradziła mi, że Harley James – ten Harley James! – na jakiś czas zacumował w mieszkaniu swojej mamy (och, tramp na szlaku, jakie to romantyczne!). A mieszkanie jego mamy przypadkiem znajdowało się w dzielnicy mojej koleżanki.
Ze smutnym uśmiechem położyła mi na ławce świstek z numerem telefonu. Sądziłam wtedy, że na jej twarzy malowało się współczucie. Dziś wiem, że były to wyrzuty sumienia, bo miała poznać mnie z megaprzegrywem, jakim był Harley James.
Tamtego wieczoru drżącymi dłońmi wstukałam wszystkie cyfry na słuchawce bezprzewodowego telefonu i siedząc na środku łóżka, przyciągnęłam kolana do piersi. Oddychając głęboko, wsłuchiwałam się w sygnał, próbując niczym medium przywołać ducha kogoś starszego i fajniejszego, kto nie nosił jebanego aparatu.
O Boże, jestem dzieckiem i dzwonię do dorosłego faceta ze swojego dziecinnego pokoju, mając nadzieję, że wymienię seks na ochronę przed psychotycznym i napakowanym sterydami eksem.
I właśnie kiedy miałam rzucić słuchawką i zhiperwentylować się do pustego kartonu po camelach, usłyszałam głos. Niski i ochrypły, a jednocześnie rozbrajająco ciepły i wyluzowany.
Teraz już wiem, że Harley był pewnie upalony jak szpak, ale po intensywności Knighta była to miła odmiana.
Melodia jego chrypliwego, rozwleczonego głosu wydała mi się równie znajoma jak rozjeżdżona żwirówka. Miałam wrażenie, że zapowiada szelmowski uśmieszek na twarzy i puste miejsce na kolanach, gdzie mogłam się skulić w męskich ramionach i pozwolić, by chroniły mnie od złego.
Po naszym rozstaniu wściekłość Knighta przybrała rozmiary tak apokaliptyczne, że po awanturze, którą rozpętał przed lekcją hiszpańskiego, mama pozwoliła mi przez trzy dni nie chodzić do szkoły.
Harley był facetem, jakiego potrzebowałam. Widziałam w nim pięciometrowego Minotaura o diabelskich rogach, dyszącego napalmem i gotowego zatłuc Knighta gołym chujem, ogromnym i żyłkowanym, ale przez telefon brzmiał jak miód: skrystalizowany i chrupiący w zębach. Mniam…
Mimo jego głębokiego, niespiesznego zaciągania, a może właśnie przez nie, miałam wirówkę w brzuchu i rumieńce po cebulki włosów. Co się ze mną działo? Normalnie zawrócił mi w głowie! Podniecona i pożądana, przestałam być ściganą zwierzyną i mogłam flirtować bez obaw.
Chyba sobie nie uświadamiałam, jakiej czujności nabawiłam się przez Knighta. Ostatnio do mnie dotarło, że w jego obecności podświadomie skanuję otoczenie, szukając potencjalnych dróg ewakuacyjnych i narzędzi obrony. Jakbym była w związku z tyranozaurem na walerianie. Albo po prostu z łysym na sterydach.
Dobrze, że Harley mnie nie widział, bo w tamtej chwili składałam się wyłącznie z głupawych uśmiechów, pąsowych rumieńców, wyłamywanych palców i tłumionych pisków.
Kiedy już nerwowo zgodziłam się spotkać z nim w weekend na kawę (kawa! jakie to dorosłe!) i przebrnęłam przez niezręczne pożegnania, Harley zaserwował mi ostatni cios.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać pensjonarskie piski, zanim się ze mną nie pożegna. Miałam nadzieję, że nie będzie zwlekał, bo groziła mi śmierć przez uduszenie, ale Harley James nigdy się nie spieszył.
Czekałam nieznośnie długo, wyobrażając sobie zuchwały uśmieszek na drugim końcu linii, nim wreszcie wymruczał swoim seksownym głosem:
– Śpij słodko, młoda damo.
Zemdlałam!
Brzęknęła odkładana słuchawka, a ja rozpłynęłam się w rozchichotaną, rozfalowaną, spienioną kałużę hormonów. Pierdolony Harley James, legendarny łobuz, mityczny gryf, wcielenie seksu i buntu, nazwał mnie młodą damą.
Damą!
Oczywiście, jak to zwykle bywa z prawdziwymi łobuzami, mój rycerz w lśniących spodniach BDSM[2] okazał się zaćpaną sierotą, która mieszka u mamusi w suterenie i nie daje rady wysiedzieć jednej sesji u tatuażysty, nie wspominając o egzaminie maturalnym. Ponieważ jednak prawdziwa historia mogłaby skłonić Kena najwyżej do przebadania się pod kątem żółtaczki typu C, chcąc zaspokoić jego czytelnicze apetyty, napisałam całkiem inną…
10
Kenie, poznaj nieistniejącego Harleya
Supersekretny_Dziennik_którego_Ken_nie_może_przeczytać
– Harley, nie mogę. Nie dziś.
– Proooszę. Obiecuję, że odwiozę cię tym razem do domu przed dobranocką. Przysięgam. I jeszcze zgarnę kilka piw z pracy i kupię po drodze coś na kolację. Tylko przyjdź. Ładnie proszę…
Harley miał dwadzieścia dwa lata, opinię miejscowego łobuza i robotę w sklepie alkoholowym. Z perspektywy siedemnastolatki był pod koniec lat dziewięćdziesiątych odpowiednikiem Jordana Catalano.
– Harley, nie mogę. Muszę się wreszcie uporać z adresowaniem zaproszeń na rozdanie dyplomów, inaczej mama mnie zabije, poważnie. Przypomina mi o tym od tygodni, a ja to ciągle odkładam, żeby się z tobą spotkać.
Harley zaburczał w słuchawkę.
Zwykle nietrudno było mnie namówić, więc z tonu jego głosu wywnioskowałam, że zaczął się denerwować. Nie przywykł długo namawiać dziewczyn, by dokonały kiepskich wyborów, ale mnie już tylko jedna wpadka dzieliła od utraty samochodu, co dla siedemnastolatki mieszkającej na przedmieściach, gdzie nie docierał transport publiczny, było karą gorszą od śmierci.
Harley miał blond włosy, błękitnooką twarzyczkę Jamesa Deana i ciało gościa, który zaliczył odsiadkę za kradzież samochodu, w ciupie ostro przypakował, a po wyjściu przyozdobił świeżo spęczniałe mięśnie tatuażem płomieni i podrasowanych bryk. Chociaż od szyi w dół wyglądał na twardziela (bez skojarzeń!), w gruncie rzeczy był pierwszy do zabawy. Niestety ta urocza beztroska sprawiała, że niczego – włącznie z porą moich powrotów i groźbami moich starych – nie traktował poważnie. Był piekielnie nieodpowiedzialny.
– No to przynieś te zaproszenia i wypisz je u mnie. Ty sobie będziesz gryzmolić, a ja ci zdejmę buciory i rozmasuję stópki.
Mhmm…
Zgodnie z zamierzeniem Harleya moje myśli pomknęły w głąb króliczej nory całkiem innych rzeczy, które można było robić bez butów. Chyba zmęczyło go to moje udawanie, że nie dam mu tego, czego chce, bo nim zdążyłam się otrząsnąć i oblizać zaślinione usta, sięgnął po sekretną broń.
– Tęsknię za tobą, młoda damo.
Bum. No to mnie miał. Drań.
Od tygodni widywaliśmy się prawie co wieczór, ale przyznam, że też za nim tęskniłam. Harley był taki wyluzowany i beztroski! Związek z Knightem oznaczał groźne wahania nastrojów, które znosiłam z coraz większym trudem. Życie z Harleyem przypominało wędrówki w wacie cukrowej. Śmiał się, uśmiechał i rozśmieszał innych. Ledwie otworzyłam usta, a gapił się na mnie, jakbym zstąpiła z obłoków. Knight też mi się przypatrywał, ale bardziej jak tygrys oceniający dystans do gazeli. Natomiast Harley przyglądał mi się tak, jakbym była Moną Lisą: z dumą, radością i niedowierzaniem, że faktycznie należę do niego.
Westchnęłam i skapitulowałam.
– No