Guillaume Musso

Papierowa dziewczyna


Скачать книгу

– odparł Milo, spuszczając głowę.

      – Powiedziałeś mu prawdę? – spytała Carole zmartwiona.

      – Tak, ale to go wcale nie zmobilizowało do pracy.

      – Mówiłam ci.

      Carole zamknęła samochód i oboje zeszli na plażę długim wiszącym mostem.

      – Ale, do cholery, czy nie uważasz, że to idiotyczne, żeby kogoś tak wykończył nieudany romans?

      Carole popatrzyła na Mila ze smutkiem.

      – Może idiotyczne, ale zdarza się codziennie. Dla mnie to rozbrajające i bardzo ludzkie.

      Milo wzruszył ramionami i pozwolił, by Carole poszła przodem.

      Carole Alvarez, wysoka, o matowej cerze, kruczoczarnych włosach i oczach przejrzystych jak woda, wyglądała niczym księżniczka z epoki Majów. Urodziła się w Salwadorze. Do Stanów przyjechała, gdy miała dziewięć lat. Milo i Tom znali ją od dzieciństwa. Ich rodziny – czy też to, co z nich zostało – mieszkały w tej samej ruderze w MacArthur Park, Hiszpańskim Harlemie Los Angeles, ulubionym miejscu narkomanów, w którym porachunki rozwiązywano za pomocą broni maszynowej. Cała trójka wychowała się w poczuciu bezsilności, między ruderami, zaśmieconymi chodnikami i zdezelowanymi sklepami, których żaluzje były ubrudzone graffiti.

      – Usiądziemy na chwilę? – zaproponowała Carole, rozwijając ręcznik plażowy.

      Milo usiadł obok niej na białym piasku. Drobne fale rozbijały się o brzeg srebrną pianą, obmywając stopy spacerowiczów.

      Był wczesny jesienny wieczór. Na plaży, zatłoczonej w lecie, panował spokój. Słynne drewniane molo w Santa Monica od ponad wieku gościło zmęczonych mieszkańców Los Angeles, którzy przyjeżdżali tu po pracy zrzucić z siebie stres i niepokój wielkiego miasta. Carole podwinęła rękawy koszuli, zdjęła buty, zamknęła oczy i nastawiła twarz na wiatr i słońce babiego lata. Milo popatrzył na nią smutnie i czule. Życie nie oszczędziło Carole, podobnie jak jego. Miała zaledwie piętnaście lat, gdy jej ojciec dostał kulę w głowę podczas napadu na jego sklepik spożywczy, kiedy zaczęły się rozruchy w biednych dzielnicach miasta w 1992 roku. Po tej tragedii Carole robiła wszystko, żeby uciec przed pracownikami służb socjalnych, którzy chcieli umieścić ją w rodzinie zastępczej. Wolała mieszkać kątem u Black Mammy, byłej prostytutki, wykapanej Tiny Turner, która rozprawiczyła połowę mieszkańców MacArthur Park. Udało jej się kontynuować naukę, podejmując jednocześnie pracę: była kelnerką w Pizza Hut, sprzedawczynią taniej biżuterii, hostessą podczas drugorzędnych zjazdów i kongresów. Ale przede wszystkim za pierwszym podejściem zdała konkursowy egzamin do szkoły policyjnej i w wieku dwudziestu dwóch lat została funkcjonariuszką w policji Los Angeles, błyskawicznie pnąc się w górę po stopniach kariery zawodowej: ze zwykłej szeregowej policjantki awansowała na stopień detektywa, a od kilku dni była już sierżantem.

      – Czy rozmawiałaś ostatnio z Tomem?

      – Nagrywam się na jego komórce dwa razy dziennie, raz coś tam odburknął… Powiedz, co możemy dla niego zrobić? – spytała, spoglądając na Mila surowo.

      – Przede wszystkim nie dopuścimy do tego, żeby się stoczył – odrzekł Milo, wyciągając z kieszeni wyniesione z mieszkania Toma fiolki z proszkami nasennymi i środkami uspokajającymi.

      – Zdajesz sobie sprawę, że wszystko to dzieje się w dużym stopniu z twojej winy?

      – Czy to moja wina, że Aurore od niego odeszła?

      – Wiesz dobrze, o czym mówię.

      – Po pierwsze, to nie moja wina, że cały świat ogarnął kryzys finansowy, a po drugie, czy to moja wina, że Madoff sprzeniewierzył pięćdziesiąt miliardów dolców? Ale powiedz mi szczerze, co myślisz o tej Aurore?

      Carole wzruszyła ramionami.

      – Nic o niej nie myślę, ale wiem jedno: to nie była dziewczyna dla Toma.

      Z dala, od strony mola, dochodziły do nich odgłosy z wesołego miasteczka. Krzyki dzieci mieszały się z zapachem waty cukrowej i lukrowanych jabłek na patyku. Lunapark, ze swoim diabelskim młynem i kolejką górską, umieszczony był bezpośrednio na wodzie, dokładnie naprzeciwko prześwitującej zza lekkiej mgły wysepki Santa Catalina.

      Milo westchnął.

      – Obawiam się, że nikt nigdy nie pozna końca Trylogii anielskiej.

      – Ja znam koniec – powiedziała spokojnie Carole.

      – Znasz koniec tej historii?

      – Tom mi opowiedział.

      – Naprawdę? Kiedy?

      Oczy Carole zaszły mgłą.

      – Kiedyś… Bardzo dawno temu – odrzekła i zamilkła.

      *

      Milo zmarszczył brwi. Był zaskoczony i zawiedziony. Myślał, że wie wszystko o Carole. Widywali się prawie codziennie, była jego najlepszą przyjaciółką, jedyną prawdziwą rodziną, i mimo że nie chciał się do tego przed sobą przyznać, jedyną kobietą, do której coś czuł. Zamyślony spojrzał w kierunku plaży. Zupełnie jak w serialach telewizyjnych kilku ryzykantów przecinało fale na deskach surfingowych, a zbudowani jak marzenie ratownicy obserwowali ocean z wysokości drewnianych wież. Ale Milo tego wszystkiego nie dostrzegał, bo widział tylko Carole.

      Od dzieciństwa łączyły ich bardzo silne więzy, które jednak charakteryzowała powściągliwość i szacunek. Nawet jeśli nie ośmielił się nigdy wyznać Carole, że bardzo mu na niej zależy, niepokoiło go ryzyko, na jakie się narażała w pracy. Zdarzało się nawet, że spędzał noc w samochodzie na parkingu pod jej domem, tylko po to, żeby być o nią spokojny. Tak naprawdę najbardziej na świecie obawiał się ją stracić, nawet jeśli zbyt dobrze nie wiedział, czy chodzi mu o to, że Carole miałaby wpaść pod pociąg, oberwać zbłąkaną kulą podczas próby zatrzymania jakiegoś narkomana czy też, co było bardziej prawdopodobne, że zakochałaby się w kimś, a on musiałby z niej zrezygnować.

      *

      Carole włożyła przeciwsłoneczne okulary i odpięła następny guzik przy bluzce. Mimo panującego upału Milo nie podwinął rękawów koszuli. Na ramieniu miał wytatuowane znaki kabalistyczne, niezatarte świadectwo dawnej przynależności do słynnego gangu MS-13, zwanego również Mara Salvatrucha, grupy niezwykle okrutnej, królującej na blokowisku MacArthur Park, do której dołączył z nudów w wieku lat dwunastu. Ponieważ jego ojciec, Meksykanin, poślubił Irlandkę, członkowie tego klanu, młodzi emigranci z Salwadoru, zaliczali go do chicano1. Poddano go rytuałowi inicjacji – corton. Otrzęsiny te polegały na zbiorowym gwałcie dla dziewcząt, a trzynastominutowym biciu dla chłopców. Ten absurdalny akt miał dowodzić osobistej odwagi, siły i lojalności, a niekiedy kończył się krwawo.

      Mimo młodego wieku Milo jakoś przeżył to wszystko i przez ponad dwa lata na konto Mary kradł samochody, sprzedawał crack, wymuszał haracze od właścicieli sklepów i handlował bronią. W wieku lat piętnastu był jak bezduszne zwierzę. Jego codziennością rządziły przemoc i strach. Spirala bezprawia zamknęła go w sobie jak w pułapce, czekał wyłącznie na śmierć lub więzienie. To inteligencja Toma i sympatia Carole wyciągnęły go z piekła, łamiąc zasadę, jakoby z Mary można było wyjść tylko przez śmierć.

      Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie. Milo zamrugał powiekami. Raziło go odbijające się od piasku światło, ale również nachodzące go nagle wspomnienia bolesnej przeszłości przywołały łzy.

      – Zapraszam cię na owoce morza! – zaproponował Carole, zrywając się z piasku.

      – Z twoim wyczyszczonym kontem w banku to raczej ja będę musiała cię zaprosić