owinięty kocem spał głęboko na kanapie. Billie włączyła kaloryfery i okryła się za dużym szlafrokiem. Chodziła po domu z głową owiniętą ręcznikiem i z filiżanką herbaty w dłoni. Otwierała szafy, wysuwała szuflady, zaglądała wszędzie, sprawdziła nawet zawartość lodówki. Mimo nieporządku panującego w salonie i w kuchni podobał jej się niedbały rockowy styl, w jakim urządzono wnętrze: deska surfingowa z lakierowanego drewna przymocowana do sufitu, lampa z korala, luneta z niklowanego mosiądzu, prawdziwa szafa grająca… Pół godziny Billie spędziła przy półkach bibliotecznych, zaglądając do różnych książek. Na biurku leżał laptop Toma. Dziewczyna włączyła go bez żenady, ale trzeba było znać hasło. Spróbowała kilku kombinacji, które podpowiedziała jej treść powieści Toma, ale niestety, nic nie działało.
W szufladach leżały dziesiątki listów od wielbicieli z czterech stron świata. Niektóre koperty zawierały rysunki, inne zdjęcia, suszone kwiaty, jakieś amulety, medaliki na szczęście… Billie czytała z uwagą wszystkie przez ponad godzinę i zaskoczona zauważyła, że wiele mówiło o niej. Na biurku leżała dalsza korespondencja, której Tom nie pofatygował się nawet otworzyć: rachunki, wyciągi z banku, zaproszenia na premiery, kopie artykułów przysłanych przez biuro prasowe wydawnictwa Doubleday. Bez wahania Billie zaczęła wszystko otwierać, przejrzała listę wydatków pisarza, potem zagłębiła się w lekturze szczegółowo opisanego w gazetach końca romansu z Aurore. Czytając, Billie spoglądała co jakiś czas na Toma, żeby upewnić się, że śpi. Dwa razy wstała i naciągnęła na niego opadający koc, jakby czuwała nad chorym dzieckiem.
Przyjrzała się również dokładnie zdjęciom Aurore umieszczonym w cyfrowej ramce na kominku. Z pianistki emanowały wyjątkowa lekkość i wdzięk, coś bardzo intensywnego i czystego. Billie, widząc to, nie mogła się powstrzymać od zadania sobie naiwnego pytania, dlaczego niektóre kobiety otrzymywały od losu wszystko: urodę, wykształcenie, pieniądze i talent, a innym los dawał tak mało. Potem stanęła w oknie i zaczęła obserwować bijący o szyby deszcz. Widziała w nich swoje odbicie. Nie była zadowolona z tego widoku. Uważała, że ma kanciastą twarz i za szerokie czoło. Ciało miała nieproporcjonalne jak jakiś owad. Nie, zdecydowanie nie była ładna z tymi małymi piersiami i wąskimi biodrami, nienawidziła wprost swoich piegów i niezręczności. No tak, przynajmniej te długie nogi… To była jej jedyna broń w „igraszkach trafu i miłości”, żeby użyć sformułowania z powieści Toma. Te nogi zawracały w głowie wielu mężczyznom, ale nie zawsze dżentelmenom… Odsunęła od siebie te myśli, odeszła od okna i zdecydowała się zwiedzić piętro.
W garderobie obok pokoju gościnnego znalazła uporządkowaną szafę z rzędami wiszących strojów. Z pewnością należały do Aurore. To, że tu zostały, dowodziło nagłości zerwania z Tomem. Billie przejrzała ten sezam pełen skarbów z błyszczącymi oczyma, jak dziecko. Były tam prawdziwe klejnoty mody: żakiet od Balmaina, beżowy trencz firmy Burberry, oryginalna, nie żadna podróbka, torba birkinka, dżinsy Notify…
W szufladzie z butami znalazła niczym świętego Graala parę pantofelków od Christiana Louboutina. O cudzie! Był to jej rozmiar. Nie mogła się powstrzymać, żeby ich nie przymierzyć przed lustrem, przez kwadrans więc, jak prawdziwy Kopciuszek, zaczęła przebierać się w cudze ubrania, wkładając dodatkowo jasne dżinsy i satynową bluzkę.
Zakończyła oglądanie domu Toma w jego pokoju. Zdumiało ją, że pomieszczenie skąpane jest w błękitnym świetle, mimo że lampy były zgaszone. Odwróciła się w kierunku obrazu zawieszonego na ścianie i popatrzyła zafascynowana na delikatnie obejmującą się parę. Z płótna Chagalla emanowało coś, co fosforyzowało nocą i oblewało pokój nierealnym światłem.
8
Złodziejka życia
Uwierz mi, świat nie będzie ci robił prezentów. Jeśli chcesz mieć prawdziwe życie, musisz je ukraść.
Lou Andreas-Salomé
Fala gorąca przebiegła przez moje ciało i liznęła twarz. Było mi dobrze i ciepło. Przez moment starałem się nie otwierać oczu, żeby przedłużyć jeszcze trochę ten stan, w którym czułem się bezpiecznie jak płód w brzuchu matki. Potem wydało mi się, że słyszę, jak ktoś śpiewa. Był to refren przeboju w stylu reggae, którego melodia mieszała się z zapachami znanymi z dzieciństwa: smażonych bananów w cieście i jabłek w karmelu.
Zuchwałe promienie słoneczne zalewały cały pokój. Mój ból głowy znikł. Zasłoniłem oczy dłonią, tak było wokół jasno, i spojrzałem na taras. Muzyka, którą słyszałem, dobiegała z mojego małego radia, które stało na kredensie z polerowanego teku.
Wokół stołu coś się działo. Pod światło widziałem jakby frunące w powietrzu poły rozciętej po uda cienkiej sukni. Usiadłem i oparłem się o poręcz kanapy. Znałem tę suknię, była jasnoróżowa, na cieniutkich ramiączkach. Znałem tę sylwetkę, odgadywałem jej zarysy w migoczącym świetle…
– Aurore! – wyszeptałem.
Ale powiewny cień przesunął się, zakrył słońce i…
Nie, to nie była Aurore. To była ta wariatka, która twierdziła, że jest bohaterką mojej powieści! Wyskoczyłem spod koca, ale zauważyłem, że jestem zupełnie nagi, więc zakryłem się z powrotem.
Ta wariatka mnie rozebrała!
Poszukałem oczami ubrań, chciałem znaleźć choć szorty, ale nic nie leżało w zasięgu mojej ręki. Dość tego! – pomyślałem. Chwyciłem koc i okręciłem się nim w pasie, po czym wyszedłem na taras.
Wiatr przegonił wszystkie chmury. Niebo było jaśniuteńkie i cudownie błękitne. Kobieta podająca się za Billie fruwała w letniej sukni wokół stołu jak pszczoła w promieniach słońca.
– Co pani jeszcze tu robi?! – krzyknąłem.
– Ładne podziękowanie za to, że przygotowałam śniadanie!
Na stole stał talerz z naleśnikami, dwie szklanki z sokiem z grejpfruta i kawa.
– Ale dlaczego mnie pani rozebrała?
– Żeby było sprawiedliwie. Pan wczoraj wcale się nie krępował, żeby otaksować mnie od stóp do głów!
– Ale pani jest u mnie w domu!
– Nie będzie pan robił dramatu z tego tylko powodu, że zobaczyłam ten pana interes…
– Interes?!
– No, tego pańskiego ptaszka… fiucika, jeśli pan woli.
Mojego ptaszka! Mojego fiucika!
Owinąłem się mocniej kocem.
– Proszę zauważyć, że zdrobnienie, jakiego użyłam, ma charakter uczuciowy, bo jeśli o to chodzi, został pan raczej hojnie wyposażo…
– Dość tych żartów! – przerwałem jej. – Jeśli pani się wydaje, że wystarczy mi się przypochlebić…
Billie wręczyła mi filiżankę kawy.
– Czy nie umie pan mówić normalnie, nie krzycząc?
– I jakim prawem włożyła pani tę sukienkę?
– Dobrze mi w niej, prawda? Wiem, to jest pewnie sukienka pańskiej byłej przyjaciółki. Bo przecież pan się chyba nie przebiera w damskie fatałaszki…
Opadłem na krzesło i przetarłem oczy. Muszę się pozbierać. W nocy miałem złudną nadzieję, że ta dziewczyna jest halucynacją, ale niestety, okazało się, że była prawdziwa, naprawdę istniała i do tego była cholernie męcząca.
– Niech pan pije kawę, póki gorąca.
– Nie mam ochoty na kawę.
–