drugą osobą? – rzuciła dziewczyna.
Postanowiłem nie zwracać uwagi na jej drwiący ton i zadałem następne pytanie:
– Co zmieniłaby pani w swoim wyglądzie?
– Chciałabym być zbudowana bardziej proporcjonalnie i stać się bardziej krągła.
Zatkało mnie. Wszystko zgadzało się co do ostatniego słowa. Ta kobieta albo była wariatką, która zidentyfikowała się z postacią Billie z zadziwiającą dokładnością, albo to naprawdę była Billie, a wtedy ja musiałbym być niespełna rozumu.
– No i? – spytała zaczepnie ta niby-Billie.
– Pani odpowiedzi dowodzą tylko tego, że doskonale zna pani moje powieści – stwierdziłem, starając się ukryć zdumienie.
– No to proszę mnie jeszcze o coś spytać.
Właśnie taki miałem zamiar. Prowokacyjnym gestem wyrzuciłem moją powieść do stojącego w kuchni chromowanego kosza na śmieci i otworzyłem swojego lekkiego jak piórko laptopa. Wystukałem hasło. Tak naprawdę znałem moich bohaterów dużo lepiej, aniżeli opisywałem ich w powieściach. Żeby stuprocentowo ich rozumieć, nabrałem zwyczaju pisania dokładnego życiorysu każdego z nich. Było tego zawsze około dwudziestu stron. Wpisywałem maksimum informacji, od daty urodzenia do ulubionej piosenki stworzonej przeze mnie postaci, włączając nazwisko jego opiekunki w przedszkolu. Trzy czwarte tych szczegółów nigdy nie trafiało na strony powieści, ale to ćwiczenie było częścią niewidocznej pracy, dzięki której działała tajemnicza alchemia tworzenia. Doświadczenie przekonało mnie, że ta czynność dodawała wiarygodności moim bohaterom albo przynajmniej obdarzała ich tymi cechami, dzięki którym czytelnicy mogli się z nimi utożsamić.
– Czy naprawdę chce pani kontynuować tę zabawę? – spytałem, otwierając plik dotyczący Billie.
Młoda kobieta wyjęła z jednej z szuflad niskiego stolika małą posrebrzaną zapalniczkę i starą zaczętą paczkę dunhilli. Nie miałem pojęcia, że w szufladzie stolika poniewiera się coś takiego – przedmioty te zostały z pewnością zostawione przez którąś z kobiet, z jakimi spotykałem się, zanim poznałem Aurore. Z elegancją zapaliła papierosa.
– Nie mogę się doczekać!
Popatrzyłem na ekran i wybrałem coś na chybił trafił.
– Ulubiona grupa rockowa?
– Hmm… Nirvana… – powiedziała, po czym się poprawiła: – Nie, Red Hot!
– To niezbyt oryginalne.
– Ale mam rację, prawda?
Miała rację. Na pewno przypadek. Dziś wszystkim podobali się Red Hot Chili Peppers.
– Ulubione danie?
– Jeśli to pytanie zada mi koleżanka z pracy, odpowiem: sałatka Cezara, żeby nie wyjść na obżartucha, ale tak naprawdę moje ulubione danie to tłusta porcja ryby z frytkami!
Tym razem to nie mógł być przypadek. Poczułem, jak po czole spływają mi krople potu. Nikt, nawet Milo, nigdy nie czytał życiorysów moich bohaterów. Miałem je wyłącznie w komputerze, a dostęp do nich był dobrze strzeżony. Ale wciąż nie mogłem uwierzyć. Zadałem następne pytanie:
– Pani ulubiona pozycja seksualna?
– Odwal się pan!
Wstała i zgasiła papierosa wodą z kranu.
Odzyskałem trochę nadziei.
– Ilu pani miała partnerów? Proszę odpowiedzieć dokładnie. Nie miała pani nawet prawa do jokera, mimo że pani go wykorzystała.
Rzuciła mi agresywne spojrzenie.
– Tak naprawdę jest pan taki jak wszyscy, tylko to pana interesuje, hę?
– Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej. Więc ilu?
– Przecież pan i tak wie: około dziesięciu…
– Ilu dokładnie?
– Nie zacznę ich wyliczać w pana obecności!
– Zbyt długo by trwało?
– Co pan chce powiedzieć? Że jestem dziwką?
– Tego nie powiedziałem.
– Ale pomyślał pan.
Nieczuły na jej zmieszanie, zacząłem naciskać. Ankieta zmieniła się w torturę.
– Ilu?!
– Wydaje mi się, że szesnastu.
– A z tych szesnastu ilu pani kochała?
Westchnęła.
– Dwóch. Pierwszego i ostatniego. Théo i Jacka.
– Prawiczka i notorycznego uwodziciela. Przyciągają panią skrajne osobowości.
Popatrzyła na mnie z pogardą.
– Och, ale pan elegancki! Jest pan prawdziwym dżentelmenem.
Niby starałem się wyglądać na pewnego siebie, ale wiedziałem, że ona ma rację.
Ktoś dzwonił do drzwi, ale nie zamierzałem otwierać.
– Wyczerpał pan tematy seksualne? – spytała dziewczyna zaczepnie.
Spróbowałem podstępu.
– Co pani czyta przed zaśnięciem?
Zażenowana, wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Nie czytam dużo, nie mam czasu.
– Wymówka!
– Jeśli wydaję się głupia, to nie moja wina. Przypominam, że to pan mnie wymyślił. To pan uczynił mnie taką!
Ktoś nie dawał mi spokoju. Zobaczymy, kto pierwszy się znudzi!
Sytuacja mnie przerosła. Kobieta odpowiadała bezbłędnie. Coraz bardziej się denerwowałem i nieświadomie zadawałem pytania coraz bardziej agresywne.
– Czego pani najbardziej żałuje w swoim życiu?
– Że nie mam dziecka.
– Kiedy była pani najszczęśliwsza?
– Kiedy ostatni raz obudziłam się w ramionach Jacka.
– Kiedy pani ostatni raz płakała?
– Nie pamiętam.
– Nalegam.
– Nie wiem, ja łatwo płaczę.
– Ostatni raz, kiedy płakała pani z powodu czegoś ważnego.
– Pół roku temu, kiedy musiałam uśpić swojego psa. Nazywał się Argos. Nie ma tego w pana zapiskach?!
Powinienem już skończyć. Miałem wystarczająco dowodów. Jednak czułem się zagubiony. Ta gra słowna wprowadziła mnie do innego świata, którego istnienia nie chciałem zaakceptować. W panice zacząłem się złościć na „Billie”.
– Czego się pani najbardziej boi?
–