Guillaume Musso

Papierowa dziewczyna


Скачать книгу

opartym o nogi zgięte w kolanach, i patrzyła na mnie gasnącym wzrokiem. Czyżbym się mylił? Czy też coś chciała mi w ten sposób przekazać? Podszedłem do grubej szyby oddzielającej taras od sypialni. W oczach młodej kobiety zauważyłem nagły błysk. Zsunęła ramiączko sukni i pokazała mi obojczyk, nad którym zauważyłem wytatuowaną tak dobrze mi znaną inskrypcję plemienia Janomamów, opisującą esencję uczucia miłości: „Trochę ciebie weszło we mnie na zawsze jak trująca skaza”.

      10

      Papierowa dziewczyna

      Umysł pisarza zamieszkują wymyślone przez niego postacie, tak jak umysł przesądnej chłopki zamieszkuje „Jezus Maria”, a umysł wariata – diabeł.

      Nancy Huston

      W domu wrócił spokój. Młoda kobieta zgodziła się wejść i poszła do łazienki, ja zaś zaparzyłem herbatę i przeglądałem apteczkę.

      Malibu Colony

      9.00

      Dziewczyna usiadła naprzeciw mnie przy kuchennym stole. Wzięła prysznic, włożyła mój szlafrok i zatamowała krew, ściskając dłoń ręcznikiem.

      – Mam apteczkę, ale jest prawie pusta – powiedziałem.

      Jednak Billie znalazła spirytus do dezynfekcji, którym starannie oczyściła skaleczenie.

      – Dlaczego pani to zrobiła?

      – Cholera! Bo nie chciał mnie pan słuchać.

      Przyglądałem się, jak rozchyla brzegi skaleczeń, żeby sprawdzić, jak są głębokie.

      – Lepiej zawiozę panią do szpitala. To trzeba zszyć.

      – Zrobię to sama. Niech pan nie zapomina, że jestem pielęgniarką. Będę tylko potrzebować nici chirurgicznych i wysterylizowanej igły.

      – Do diabła, zapomniałem wpisać tego na listę ostatnich zakupów!

      – Nie ma pan nawet plastra?

      – Proszę pani, to jest dom nad morzem, a nie pogotowie ratunkowe.

      – A może ma pan jedwabne nici? Albo końskie włosie? Wszystko jedno. Ale nie, pan ma jeszcze coś lepszego, widzę cudowny produkt tam, w…

      Wstała z taboretu, przerywając w połowie słowa, i ze swobodą, jakby była u siebie, zaczęła grzebać w szufladach mego biurka.

      – Mam! – wykrzyknęła z triumfem, chwytając zdrową dłonią tubkę kleju.

      Odkręciła korek maleńkiej tubki, na której było napisane „Ceramika i porcelana”, i wycisnęła pasek kleju wzdłuż nacięć na dłoni.

      – Co pani robi? To nie jest film!

      – Ale ja nie jestem bohaterką filmu, tylko powieści! – odparła dowcipnie. – Niech pan się nie przejmuje, klej wymyślono właśnie po to.

      Zbliżyła brzegi nacięć i potrzymała przez chwilę ściśnięte razem, czekając, aż klej zadziała.

      – No i proszę! – wykrzyknęła triumfalnie, pokazując mi posklejane brzegi ran.

      Ugryzła kawałek bułki, który posmarowałem dla niej masłem, i popiła herbatą. Widziałem jej wielkie oczy nad filiżanką. Najwyraźniej starała się czytać w moich myślach.

      – Już jest pan dużo milszy niż przedtem, ale nadal mi pan nie wierzy, prawda? – stwierdziła, wycierając usta rękawem.

      – Tatuaż to żaden dowód – powiedziałem ostrożnie.

      – Dowodem jest to, że się sama poraniłam.

      – Poraniła się pani sama, bo jest pani porywcza i impulsywna!

      – No więc niech mnie pan przepyta.

      Pokręciłem przecząco głową.

      – Nie jestem ani dziennikarzem, ani policjantem. Jestem pisarzem.

      – Nie wykręci się pan tak łatwo.

      Wylałem resztkę herbaty do zlewu. Dlaczego w ogóle to piję, przecież nie cierpię herbaty!

      – Niech pani posłucha, mam propozycję.

      Zamilkłem, zastanawiając się, jak jej to powiedzieć.

      – Jaką propozycję?

      – Zgadzam się, zadam pani kilka pytań dotyczących mojej bohaterki Billie, ale jeśli pani nie odpowie choć na jedno, zniknie pani stąd bez gadania.

      – Zgoda.

      – Zrozumiała pani: przy pierwszej pomyłce znika pani z mego domu, bo inaczej natychmiast wzywam policję. I nawet jeśli zacznie się pani znów kroić nożem, palcem nie ruszę i pozwolę się pani wykrwawić na tarasie!

      – Zawsze jest pan taki uroczy czy się pan zmusza?

      – Zrozumiała pani?

      – Zrozumiałam, zrozumiałam, no, niech pan pyta.

      – Nazwisko, data i miejsce urodzenia.

      – Billie Donelly, urodzona jedenastego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku w Milwaukee, niedaleko jeziora Michigan.

      – Nazwisko matki?

      – Valeria Stanwick.

      – Zawód ojca?

      – Ojciec pracował jako robotnik u Millera, drugiego największego producenta piwa w kraju.

      Odpowiadała natychmiast, bez żadnego wahania.

      – Pani najlepsza przyjaciółka?

      – Bardzo żałuję, ale mam tylko koleżanki.

      – Pani pierwszy mężczyzna?

      Zastanowiła się, patrząc na mnie spod oka, by okazać, że jej zmieszanie spowodowane jest tylko naturą pytania.

      – Miałam szesnaście lat, byłam na południu Francji na kursie językowym, nazywał się Théo.

      Im więcej słyszałem jej odpowiedzi, tym bardziej byłem zmieszany. Uśmiechała się z satysfakcją. Wiedziała, że wygrywa. W każdym razie jedno było pewne: zna moje powieści na pamięć.

      – Pani ulubiony napój?

      – Coca-cola. Prawdziwa, nie light ani zero.

      – Ulubiony film?

      – Zakochany bez pamięci. Wzruszający film o cierpieniu z miłości. Bardzo poetycki i smutny… Widział go pan?

      Kobieta wstała i ukazała się w całej krasie swej szczupłej, zgrabnej sylwetki. Podeszła do kanapy i usiadła. Znów uderzyło mnie jej podobieństwo do Billie: takie same świetliście jasne włosy, taka sama uroda, naturalna, bez żadnych sztuczności, ten sam kpiący sposób mówienia, taki sam głos, który, pamiętam, opisałem w książce jako „prowokujący, kpiący, pewien i niepewien siebie jednocześnie”.

      – Cecha, której szuka pani u mężczyzn?

      – Czy to przypadkiem nie jest kwestionariusz Prousta?

      – Niezupełnie.

      – Właściwie to lubię, kiedy mężczyzna jest mężczyzną. Nie lubię facetów, którzy za wszelką cenę chcą pokazać kobiecą część swojej natury. Rozumie mnie pan?

      Pokręciłem głową z powątpiewaniem. Zamierzałem zadać następne pytanie, kiedy ona mnie zagadnęła:

      – A panu co u kobiety podoba się najbardziej?

      – Myślę, że fantazja… Poczucie humoru to kwintesencja inteligencji, prawda?