czy zapiekanka z ziemniaków. Milo namówił Carole, żeby jako aperitif wypiła marsylską anyżówkę, która tam, na modłę kalifornijską, była podawana w wielkim kieliszku pełnym lodu. Mimo występów żonglerów, muzykantów i połykaczy ognia kolacja przebiegała w ponurej atmosferze. Carole była smutna, Mila męczyły wyrzuty sumienia. Rozmawiali wyłącznie o Tomie i o Aurore.
– A czy wiesz, dlaczego w ogóle Tom zaczął pisać? – spytał nagle Milo Carole.
– Jak to?
– Wiem, że Tom zawsze lubił czytać, ale z pisaniem to inna sprawa. Ty znałaś go lepiej. Co go popchnęło do pisania wtedy, kiedy wymyślił swoją pierwszą powieść?
– Nie wiem! – odparła szybko Carole.
Kłamała.
*
Malibu
20.00
Pojeździłem trochę bez celu po mieście, po czym zaparkowałem bugatti, nad którym wisiała groźba zajęcia przez komornika, przed domem, który podobno już do mnie nie należał. Kilka godzin temu byłem co prawda na dnie, ale miałem dziesięć milionów dolców. Teraz zostało mi samo dno.
Załamany, ledwo dysząc (a przecież nawet nie biegłem), opadłem na kanapę. Patrzyłem na belki podtrzymujące beczkowe sklepienie sufitu. Bolała mnie głowa i plecy, miałem spocone dłonie i węzeł w żołądku. Dostałem palpitacji. Byłem wyprany z wszystkich emocji i tak wypalony, że miałem wrażenie, iż skóra zaczyna mi skwierczeć. Przez wiele lat noce spędzałem na pisaniu, przelewając na papier wszystkie moje uczucia i całą energię. Potem zacząłem jeździć po świecie z odczytami i na organizowane dla mnie wieczory autorskie. Stworzyłem organizację charytatywną, aby umożliwić dzieciom z biednej dzielnicy mojej młodości studiowanie na kierunkach artystycznych. Kilka razy nawet grałem na perkusji podczas występów moich idoli: Rock Bottom Remainders2. Ale dziś straciłem chęć do wszystkiego. Nie miałem ochoty widzieć innych ludzi, czytać książek, słuchać muzyki ani nawet oglądać zachodu słońca nad oceanem. Musiałem się zmusić, żeby wstać i wyjść na taras. Oparłem się o balustradę. Niżej na plaży stał stary żółty chrysler z polakierowanymi drewnianymi drzwiczkami, pamiątka po okresie popularności The Beach Boys. Na tylnej szybie widniała dumna dewiza miasta: Malibu, where the mountain meets the sea3.
Wpatrywałem się aż do oślepnięcia w błyszczącą linię światła zachodzącego słońca na horyzoncie, która miała zaraz zniknąć w falach. Ten spektakl, tak kiedyś fascynujący, teraz pozostawiał mnie obojętnym. Nie potrafiłem go podziwiać, mój zapas emocji się wyczerpał. Tylko Aurore mogła mnie uratować, jej zgrabne ciało, jej marmurowa skóra, srebrzysty wzrok i ten zapach piasku, który roztaczała. Wiedziałem jednak, że to nie nastąpi. Wiedziałem, że przegrałem walkę i pozostaje mi tylko dokończyć dzieła zniszczenia metamfetaminą czy jakimkolwiek innym świństwem, które uda mi się zdobyć.
Poczułem, że muszę się przespać. Wróciłem do salonu i zacząłem nerwowo szukać lekarstw, ale domyśliłem się, że Milo je zabrał. Pobiegłem do kuchni, zacząłem grzebać w śmieciach. Nic. Wpadłem w panikę. Wbiegłem na piętro, otwierałem wszystkie szafy i wreszcie znalazłem torbę podróżną. W bocznej kieszonce schowałem napoczęte pudełeczko leków nasennych i kilka proszków uspokajających, które czekały tam na mnie od ostatniej podróży promocyjnej do Dubaju, gdzie podpisywałem swoje książki w prestiżowej księgarni w Mall of the Emirates. Jakby niechcący wysypałem wszystkie proszki na dłoń i przez chwilę przypatrywałem się prowokującemu mnie tuzinowi białych i niebieskich tabletek.
Tchórz! – przeszło mi przez myśl.
Nigdy nie byłem tak blisko przepaści. Moja wyobraźnia wymyślała coraz to straszniejsze obrazy: ja kiwający się na kawałku sznurka, ja z głową w piecyku wdychający ulatniający się gaz, z rewolwerem przy skroni… Wcześniej czy później to się pewnie tak skończy, przecież o tym wiem.
Tchórz!
Połknąłem całą garść. Wreszcie będzie po wszystkim. Trudno mi było to przełknąć, ale popiłem porządnym łykiem wody mineralnej i jakoś się udało. Powlokłem się do sypialni i rzuciłem na łóżko. Pomieszczenie było puste i zimne, otoczone ogromną ścianą z błyszczących na turkusowo szyb, wystarczająco przejrzystych, żeby wpuścić do środka światło dnia. Zwinąłem się na materacu zatopiony w ponurych myślach. Na białej ścianie kochankowie Chagalla patrzyli na mnie ze współczuciem, jakby im było przykro, że nie potrafią ulżyć mym cierpieniom. Zanim kupiłem ten dom (który nie był już moim domem), zanim kupiłem pierścionek Aurore (która nie była już moją Aurore), to płótno było moim pierwszym szalonym nabytkiem. Skromnie zatytułowane Lovers in blue4 namalowane zostało w roku 1914. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Przedstawiało obejmującą się parę złączoną uczuciem tajemniczym, prawdziwym, spokojnym. Symbolizowało dla mnie uzdrowienie dwóch umęczonych istot, sczepionych razem wspólną blizną.
Powoli zapadałem w głęboki sen, mając wrażenie, że pozbywam się, jedno po drugim, ziemskich cierpień. Moje ciało znikało wraz ze świadomością, życie mnie opuszczało…
6
Kiedy cię spotkałem
Tylko wewnętrzny chaos może urodzić tańczącą gwiazdę.
Friedrich Nietzsche
WYBUCH…
KOBIECY KRZYK…
WOŁANIE O POMOC…
Hałas tłuczonego szkła wyrwał mnie z pełnego koszmarów omdlenia. Drgnąłem i otworzyłem oczy. Pokój pogrążony był w ciemnościach. O szyby uderzał deszcz. Z trudnością się podniosłem. Miałem sucho w gardle, czułem gorączkę i zlewające mnie zimne poty. Oddychałem ciężko, ale żyłem.
Rzuciłem okiem na zegar: była trzecia rano.
Z parteru dobiegał hałas, słyszałem, jak trzaskają okiennice. Chciałem zapalić lampkę nocną, ale jak zwykle w Malibu Colony burza spowodowała przerwę w dopływie prądu. Ledwo mogłem wstać. Miałem nudności i byłem półprzytomny. Serce waliło mi w piersiach, jakbym właśnie ukończył maraton. Zakręciło mi się w głowie i musiałem oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść. Proszki nasenne może mnie nie zabiły, ale wyekspediowały w zamglony świat, z którego nie mogłem się wydostać. Niepokoił mnie zwłaszcza mój wzrok: oczy miałem jak porysowane i tak bolały, że ledwo mogłem się powstrzymać, żeby ich nie zamknąć.
Miałem zawroty głowy. Z trudem zszedłem po kilku schodach w dół, trzymając się poręczy. Z każdym krokiem brzuch dokuczał mi coraz bardziej i bałem się, że zwymiotuję. Na dworze szalała burza. W świetle błyskawic dom wyglądał jak latarnia morska podczas sztormu.
Na dole zobaczyłem, co się stało: wiatr dostał się do środka przez otwartą szklaną szybę, przewracając kryształowy wazon. Podłoga pokryta była okruchami szkła i deszcz zaczął zalewać salon.
Cholera!
Szybko zamknąłem wielkie okno i powlokłem się do kuchni, żeby poszukać zapałek. Wracając do salonu, poczułem czyjąś obecność. Wyraźnie słyszałem oddech. Odwróciłem się i…
*
Zgrabna i wdzięczna sylwetka kobieca odcinała się chińskim cieniem od granatu nocy. Skoczyłem, nie wierząc własnym oczom: postać była naga, jedną ręką kobieta zakrywała podbrzusze, drugą piersi. Tylko tego mi teraz brakowało!
– Kim pani jest? – spytałem poirytowany, podchodząc bliżej i przyglądając się nagiej kobiecie od góry do dołu.
– Proszę się nie krępować! – krzyknęła,