na zabawę w zgaduj-zgadulę. Zapaliłem zapałkę i przyłożyłem ją do knota starej sztormówki, którą znalazłem kiedyś na pchlim targu w Pasadenie. Łagodne światło zalało pokój i oświetliło intruza. Młoda, mniej więcej dwudziestopięcioletnia kobieta o jasnym, ni to przestraszonym, ni to agresywnym spojrzeniu, o rudych, błyszczących od deszczu włosach.
– Nie wiem, skąd mógłbym panią znać. Nigdy się nie spotkaliśmy.
Dziewczyna prychnęła drwiąco, ale mnie to wcale nie bawiło.
– Dość tego! Co pani tu robi?
– Ależ to ja, Billie! – odparła dziewczyna, jakby to było oczywiste. Naciągnęła koc na ramiona. Cała się trzęsła i drżały jej usta. Nic dziwnego: była mokra, a w salonie było lodowato.
– Nie znam żadnej Billie – odpowiedziałem, podchodząc do dużej orzechowej szafy, w której trzymałem wszystko, co się dało. Otworzyłem drzwi i z podręcznej torby wyjąłem ręcznik kąpielowy w motywy hawajskie. – Proszę! – Rzuciłem go w jej kierunku przez cały pokój.
Złapała ręcznik w locie, osuszyła sobie włosy i twarz, patrząc na mnie zaczepnie.
– Billie Donelly – powtórzyła, czekając na moją reakcję.
Przez chwilę stałem nieruchomo, nie za bardzo rozumiejąc. Billie Donelly była drugoplanową postacią w moich powieściach. Dziewczyna miła, ale trochę zagubiona, pracowała w państwowym szpitalu w Bostonie. Wiedziałem, że dużo czytelniczek utożsamia się z tą postacią zwykłej dziewczyny, która nie miała szczęścia w miłości. Zaskoczony, zrobiłem kilka kroków w jej kierunku i oświetliłem ją lampą. Tak jak książkowa Billie, dziewczyna stojąca w moim salonie była zgrabna, energiczna i sexy, miała jasną i trójkątną twarz ozdobioną kilkoma dyskretnymi piegami.
Co to za jedna? Jakaś fanka? Czytelniczka moich powieści, identyfikująca się z moją bohaterką?
– Nie wierzy mi pan, co? – spytała dziewczyna, siadając na taborecie przy barze i wgryzając się w wyjęte z koszyczka jabłko.
Postawiłem lampę na drewnianym blacie. Mimo bólu ściskającego skronie postanowiłem zachować spokój. W Los Angeles często zdarzały się ataki ze strony fanów: Stephen King zastał kiedyś u siebie w łazience mężczyznę uzbrojonego w nóż, jakiś młody scenarzysta zakradł się do domu Spielberga, aby zmusić go do przeczytania swego scenariusza, niezrównoważony wielbiciel Madonny groził jej poderżnięciem gardła, gdyby nie chciała go poślubić. Mnie te problemy długo omijały. Uciekałem przed telewizją, odmawiałem większości wywiadów, mimo nacisków Mila nie występowałem w telewizji, aby promować swoje książki, i bardzo mi pochlebiało, że czytelnicy wolą czytać moje powieści niż oglądać moją skromną osobę. Dopiero przez romans z Aurore, wbrew mojej woli, przesunąłem się z prestiżowej grupy pisarzy do mniej prestiżowej grupy bohaterów tabloidów.
– Hej! Jest tam kto?! – wykrzyknęła Billie, machając ręką. – Ciśnienie chyba panu spadło, oczka tak się panu zapadły…
To samo malownicze słownictwo, pomyślałem.
– No, na dziś wystarczy. Proszę coś na siebie włożyć i niech pani szybko zmyka.
– Nie będzie to łatwe…
– A to czemu?
– Bo ja mieszkam w pana książkach. Jak na geniusza, wolno pan zaskakuje.
Westchnąłem. Trudna sytuacja. Spróbowałem perswazji.
– Proszę pani, Billie Donelly jest postacią wymyśloną…
– Nie przeczę.
Przynajmniej tyle.
– A teraz w nocy, w tym domu, to jest rzeczywistość.
– No jasne!
Uff, zrobiliśmy krok naprzód!
– Więc gdyby pani była postacią z książki, nie mogłaby pani być tutaj.
– A właśnie że tak!
No tak, to było zbyt piękne…
– Proszę mi to wyjaśnić, ale szybko, bo strasznie chce mi się spać.
– Po prostu osunęłam się.
– Jak to „osunęła się” pani?
– Osunęłam się i wypadłam ze stron pana książki. Opuściłam karty powieści, jeśli pan woli.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie rozumiałem ani słowa z tego, co mówiła.
– Wypadłam z niedokończonego zdania – dodała i chcąc mnie przekonać, pokazała palcem na książkę, którą wręczył mi Milo podczas obiadu. Nie zareagowałem, więc wstała i podała mi egzemplarz, otwierając go na stronie dwieście sześćdziesiątej szóstej. Po raz drugi tego dnia przeleciałem oczami po urwanym akapicie:
Billie przetarła zabrudzone rozpłyniętym tuszem oczy.
– Proszę cię, Jack, nie zostawiaj mnie!
Ale mężczyzna już włożył płaszcz. Otworzył drzwi, nie spoglądając nawet na kochankę.
– Błagam cię, nie odchodź! – krzyknęła Billie, osuwając się
– Widzi pan, tu jest napisane: „krzyknęła, osuwając się”. Osunęłam się i wypadłam z kartki książki na podłogę w pańskim salonie.
Zatkało mnie. Dlaczego zawsze to się mnie przytrafiało? Czym sobie na to zasłużyłem? Na pewno byłem trochę otumaniony przez zażyte leki, ale żeby do tego stopnia… Połknąłem przecież zaledwie kilka proszków nasennych, nie LSD! Może ta dziewczyna istniała tylko w mojej wyobraźni. To pewnie rezultat nadużycia medykamentów spowodował, że zacząłem mieć halucynacje.
Spróbowałem wytłumaczyć sobie to w taki sposób, przekonać samego siebie, że coś mi się wydaje, mój mózg majaczy, ale nie mogłem powstrzymać się, by nie rzucić w kierunku zjawy:
– Jest pani kompletnie stuknięta, a i to eufemizm. Już to pewnie pani mówiono?
– A pan lepiej by zrobił, gdyby się trochę przespał, bo wygląda pan i zachowuje się jak kretyn, i to nie jest eufemizm.
– Pewnie, że się położę, przecież nie będę tu siedział z wariatką, która ma nie po kolei pod sufitem!
– Mam dość tych wyzwisk!
– A ja mam dość towarzystwa idiotki, która, kompletnie naga, spadła z księżyca prosto do mojego mieszkania o trzeciej nad ranem!
Wytarłem czoło z potu. Z trudem oddychałem i szyja zaczęła mi drętwieć. Wyjąłem komórkę z kieszeni i zacząłem wybierać numer ochroniarzy, którzy mieli czuwać nad bezpieczeństwem tej eleganckiej dzielnicy.
– Tak, proszę mnie wyrzucić, to o wiele łatwiejsze niż spróbować mi pomóc! – krzyczała tymczasem dziewczyna.
Absolutnie nie mogłem dać się jej omotać. Oczywiście budziła litość: miała buzię jak z japońskiej mangi, była wesoła, spontaniczna, wyglądała trochę jak mały chłopiec, które to wrażenie łagodziły niesłychanie długie nogi i błękitne oczy. Jednak gadała takie głupstwa, że postanowiłem wezwać pomoc. W telefonie rozległ się pierwszy sygnał. Twarz mnie paliła i czułem coraz większe oszołomienie. Potem zacząłem widzieć jak przez mgłę, a jeszcze później – podwójnie. Drugi sygnał. Poczułem, że muszę sobie przetrzeć twarz wodą. Muszę… Nagle wszystko wokół mnie zadrżało i znikło. Słyszałem jeszcze trzeci sygnał, ale z oddali, po czym straciłem przytomność i osunąłem się na podłogę.
7
Billie