jak to Waszyngton opodatkowuje ciężko pracujących zwykłych ludzi, aby finansować krezusów z Wall Street. Między dwoma śpiewakami było dziwne podobieństwo: obaj wyśpiewywali antyestablishmentową, populistyczną skargę przeciwko wyzyskowi ze strony bogaczy i państwa, nawołując do podjęcia radykalnych środków, w tym do nieposłuszeństwa obywatelskiego. To kolejne bolesne przypomnienie, że przynajmniej w odniesieniu do formy organizacji dzisiejsza radykalna populistyczna prawica dziwnie przypomina nam starą radykalną populistyczną lewicę. Czy współczesne na wpół legalne chrześcijańskie grupy surwalistyczno-fundamentalistyczne, które widzą główne zagrożenie dla wolności w opresyjnym aparacie państwowym, nie są zorganizowane w podobny sposób jak Czarne Pantery w latach sześćdziesiątych XX wieku? W obu przypadkach mamy do czynienia ze zmilitaryzowaną grupą przygotowującą się do ostatecznej bitwy. Jak długo uda się kontynuować tę mistrzowską manipulację ideologiczną? Jak długo baza Partii Herbacianej będzie trzymała się fundamentalnej irracjonalności swojego programu: jak długo będzie chciała chronić pracowitych, zwykłych ludzi za pomocą uprzywilejowania „wyzyskujących bogaczy”, działając tym samym wbrew własnym interesom?
Niektórzy z nas pamiętają niesławne tyrady komunistycznej władzy przeciwko burżuazyjnej wolności „formalnej” – choć były one absurdalne, to istnieje ziarno prawdy w rozróżnieniu na wolność „formalną” i wolność „faktyczną”. Menedżer firmy zmagającej się z kryzysem ma „wolność” zwolnienia pracownika A lub B, nie ma jednak wolności zmiany sytuacji, która narzuca mu ten wybór. Gdy tylko podejdziemy do debaty na temat opieki zdrowotnej w USA w ten sposób, „wolność wyboru” zacznie jawić się inaczej. Moglibyśmy wybawić dużą część ludzi od wątpliwej „wolności” zamartwiania się tym, kto pokryje koszty leczenia ich choroby – od poszukiwania drogi wśród skomplikowanej sieci decyzji finansowych. Jeśli ludzie mogliby przyjąć podstawową opiekę zdrowotną za pewnik, jeśli mogliby na niej polegać tak, jak polegają na dostępie do wody, nie martwiąc się koniecznością wyboru firmy wodociągowej, to po prostu zyskaliby więcej czasu i energii na inne rzeczy. Płynie z tego taki morał, że wolność wyboru jest czymś, co działa faktycznie tylko wtedy, gdy istnieje złożona sieć warunków prawnych, edukacyjnych, etycznych czy ekonomicznych stanowiących niewidoczne tło umożliwiające nam korzystanie z wolności. To dlatego najlepszym antidotum na ideologię wyboru są takie kraje jak Norwegia: choć podstawowe warunki umowy społecznej są tam przestrzegane, a duże projekty społeczne realizuje się w sposób solidarny, norweska produktywność i dynamika znajdują się na niezwykle wysokim poziomie, skutecznie przecząc obiegowej opinii, że takie społeczeństwo popadłoby w stagnację.
Niewiele osób wie – a jeszcze mniej docenia ironię tego faktu – że My Way, kultowa piosenka Franka Sinatry, która podobno wyraża amerykański indywidualizm, jest wersją francuskiego utworu Comme d’habitude, co oznacza „jak zwykle” lub „jak mamy w zwyczaju”. Łatwo dojrzeć w tej parze – francuskim oryginale i amerykańskiej przeróbce – kolejny przykład sprzeczności między sterylnymi francuskimi manierami a amerykańską pomysłowością (Francuzi przestrzegają ustalonych zwyczajów, podczas gdy Amerykanie szukają nowych rozwiązań) – a co jeśli porzucimy fałszywe pozory takiej opozycji i dostrzeżemy w nawyku, comme d’habitude, smutną prawdę na temat tak zachwalanego poszukiwania nowych dróg? Aby móc działać my way, „po swojemu”, każdy z nas musi polegać w wielu kwestiach na comme d’habitude. Innymi słowy, wiele rzeczy musi zostać uregulowanych, jeśli chcemy cieszyć się naszą nieuregulowaną wolnością44.
Jedną z dziwniejszych konsekwencji krachu finansowego z 2008 roku i prób zaradzenia mu (ogromne sumy pieniędzy przeznaczane na pomoc bankom) był nawrót popularności Ayn Rand, której twórczość jest wcieleniem ideologii radykalnego kapitalizmu spod znaku „chciwość jest dobra”. Sprzedaż jej opus magnum Atlas zbuntowany poszybowała wysoko. Zdaniem niektórych widzimy już pierwsze oznaki realizacji scenariusza opisanego w książce Rand – strajku „kreatywnych kapitalistów”. Taka reakcja jest wynikiem całkowicie błędnego odczytania naszej bieżącej sytuacji: większość gigantycznych kwot przeznaczonych na ratowanie instytucji finansowych poszła właśnie do rąk uwolnionych od regulacji „tytanów”, których „kreatywne” działania zakończyły się niepowodzeniem i doprowadziły do krachu gospodarki. To nie kreatywni geniusze pomagają teraz leniwym szarakom; to raczej zwykli podatnicy pomagają tym nieudanym geniuszom.
Wystarczy przypomnieć sobie, że ideologiczno-politycznym ojcem długiego procesu gospodarczego, który zakończył się kryzysem finansowym z 2008 roku, był Alan Greenspan, pełnokrwisty „obiektywista” w stylu Rand. Tak więc wiemy teraz, kim jest John Galt, bohater Atlasa zbuntowanego: to idiota odpowiedzialny za krach finansów, w konsekwencji zaś – za groźbę zawieszenia urzędów państwowych. Aby obudzić się z kapitalistycznej „dogmatycznej drzemki” (jak by to ujął Kant), powinniśmy zastosować do naszej sytuacji stary żart Brechta z jego przeróbki Opery żebraczej: „Czymże jest obrabowanie banku w porównaniu z jego założeniem?”. Czymże jest kradzież kilku tysięcy dolarów, za którą idzie się do więzienia, w porównaniu ze spekulacjami finansowymi, które pozbawiają dziesiątki milionów ludzi domów i oszczędności, a następnie są nagradzane pomocą państwową? Co jeśli Jose Saramago miał rację, gdy proponował potraktowanie dyrektorów dużych banków i innych osób odpowiedzialnych za krach jak sprawców zbrodni przeciwko ludzkości, którymi zajmuje się Trybunał w Hadze; może nie należy traktować tej propozycji tylko jako poetyckiej przesady w stylu Jonathana Swifta; może trzeba brać ją na poważnie? Tak się jednak nigdy nie stanie, ponieważ po doktrynie „banków zbyt dużych, by upaść” (logika jest taka, że ich bankructwo miałoby katastrofalne skutki dla całej gospodarki), nadszedł czas doktryny „banków zbyt dużych, by je postawić w stan oskarżenia”45 (ponieważ – mógłby ktoś argumentować – ich oskarżenie miałoby katastrofalne skutki dla finansowego i moralnego statusu elit rządzących).
Elity, główni sprawcy krachu finansowego z 2008 roku, chcą teraz odgrywać rolę ekspertów, jedynych ludzi zdolnych poprowadzić nas bolesną ścieżką ożywienia finansowego, których rady powinny stać ponad polityką parlamentarną. Jak ujął to Mario Monti: „Rządzący nie mogą pozwolić sobie na całkowitą kontrolę ze strony parlamentarzystów”46. Czym zatem jest ta wyższa siła, która ma władzę zawieszania decyzji demokratycznie wybranych przedstawicieli narodu? Odpowiedzi udzielił w 1998 roku Hans Tietmeyer, ówczesny prezes Deutsche Bundesbank, który chwalił rządy krajowe za wynoszenie „stałego referendum rynków globalnych” ponad „głosowania polityczne”47. Zwróćmy uwagę na demokratyczną retorykę tego obscenicznego oświadczenia: rynki globalne są bardziej demokratyczne niż wybory parlamentarne, ponieważ proces głosowania trwa w nich stale (i jest na bieżąco odzwierciedlany w wahaniach rynku), a nie tylko co cztery lata, oraz ma wymiar globalny, nieograniczony do państw narodowych. Podstawowa idea sprowadza się do tego, że demokratyczne decyzje parlamentarne są „nieodpowiedzialne”, jeśli nie podporządkuje się ich wyższej kontroli rynków (i ekspertów).
Konsekwencje takiego myślenia były – i nadal są – odczuwalne w całej Europie. W jednym z ostatnich wywiadów przed swoim upadkiem Nicolae Ceauşescu został zapytany przez zachodniego dziennikarza, jak uzasadni to, że obywatele Rumunii nie mogą swobodnie podróżować za granicę, mimo że rumuńska konstytucja zapewnia wolność przemieszczania. Odpowiedź Ceauşescu jest przykładem najlepszej stalinowskiej sofistyki: to prawda, konstytucja gwarantuje swobodę podróżowania, ale gwarantuje ludowi także prawo do bezpiecznego i dostatniego domu. Mamy więc do czynienia z potencjalnym konfliktem praw: gdyby pozwolono obywatelom rumuńskim na swobodny wyjazd z kraju, dobrobyt Rumunii byłby zagrożony, a tym samym byłoby zagrożone prawo tych obywateli do dostatniej ojczyzny. Wobec takiego konfliktu praw trzeba dokonać wyboru, a prawo do zamożnego i bezpiecznego państwa ma wyraźny priorytet.
Wydaje się, że duch stalinowskiej sofistyki żyje i ma się dobrze także w dzisiejszej Słowenii, gdzie 19 grudnia 2012 roku Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że proponowane referendum w sprawie