uratowany przez pieniądze państwowe (czyli na koszt podatników), zapobiegając tym samym poważnemu dochodzeniu w sprawie tego, kto był odpowiedzialny za finansowe fiasko. To rozwiązanie, jako element polityki finansowej i gospodarczej, było dyskutowane przez wiele miesięcy i nie uzyskało powszechnej akceptacji, nawet ze strony ekspertów finansowych. Dlaczego więc zabraniać referendum? Gdy w 2011 roku grecki rząd Jorgosa Papandreu zaproponował referendum w sprawie polityki oszczędnościowej, w Brukseli zapanowała panika, ale nawet tam nikt nie odważył się wprost tego zabronić.
Według słoweńskiego Trybunału Konstytucyjnego referendum „wywołałoby niekonstytucyjne konsekwencje” – ale jak? Trybunał Konstytucyjny przyznał, że referendum jest prawem konstytucyjnym, ale stwierdził, że jego realizacja zagroziłaby innym wartościom konstytucyjnym, które należy potraktować priorytetowo w sytuacji kryzysu gospodarczego: sprawnemu funkcjonowaniu aparatu państwowego, zwłaszcza w zakresie tworzenia warunków do wzrostu gospodarczego; realizacji praw człowieka, zwłaszcza prawa do bezpieczeństwa socjalnego i bezpłatnej inicjatywy gospodarczej. Mówiąc krótko, Trybunał Konstytucyjny w swojej ocenie konsekwencji referendum po prostu zaakceptował jako bezsporny fakt uzasadnienie międzynarodowych władz finansowych, które wywierały presję na Słowenię w celu wprowadzenia bardziej surowych środków oszczędnościowych: nieprzestrzeganie nakazów międzynarodowych instytucji finansowych (lub niespełnienie ich oczekiwań) może prowadzić do kryzysu politycznego i gospodarczego, a zatem jest niezgodne z konstytucją. Mówiąc wprost: ponieważ spełnienie tych finansowych nakazów/oczekiwań jest warunkiem utrzymania porządku konstytucyjnego, mają one pierwszeństwo przed konstytucją (i eo ipso suwerennością państwa).
Nic więc dziwnego, że decyzja Trybunału zszokowała wielu specjalistów prawnych. Doktor France Bučar, stary dysydent i jeden z ojców słoweńskiej niepodległości, zauważył, że zgodnie z logiką zastosowaną w tej sprawie przez Trybunał Konstytucyjny jego sędziowie mogą zakazać jakiegokolwiek referendum, ponieważ każdy taki akt ma konsekwencje społeczne: „Taką decyzją sędziowie konstytucyjni wystawili sobie czek in blanco pozwalający im zakazać wszystkiego, co chcą. Od kiedy Trybunał Konstytucyjny ma prawo oceniać stan gospodarki lub instytucji bankowych? Może ocenić tylko, czy pewne przepisy prawne są zgodne z konstytucją, czy nie. Nic więcej!”.
Oczywiście istnieje możliwość wystąpienia konfliktu między różnymi prawami konstytucyjnymi: jeśli grupa ludzi zaproponuje otwarcie rasistowskie referendum, prosząc o poparcie ustawy aprobującej tortury policyjne, to niewątpliwie należałoby go zakazać. Powodem zakazu jest jednak to, że zasada promowana w referendum (dopuszczalność tortur) jest bezpośrednio sprzeczna z innymi artykułami konstytucji, podczas gdy w przypadku słoweńskim powód zakazu nie dotyczył zasad, ale (możliwych) konsekwencji ekonomicznych.
Słowenia może być małym, marginalnym krajem, ale orzeczenie tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego jest przejawem globalnej tendencji do ograniczania demokracji. Za tymi ograniczeniami stoi idea, że w złożonej sytuacji ekonomicznej, takiej jak dzisiejsza, większość ludzi nie ma kwalifikacji do podejmowania decyzji – chcą po prostu zachować swoje przywileje w nienaruszonym stanie, nieświadomi katastrofalnych skutków, do których doprowadziłoby spełnienie ich żądań. Ta linia argumentacji nie jest nowa. W wywiadzie telewizyjnym sprzed dekady teoretyk Ralf Dahrendorf połączył rosnącą nieufność do demokracji z faktem, że po każdej rewolucyjnej zmianie ścieżka do dobrobytu wiedzie przez „dolinę łez”. Po rozpadzie socjalizmu nie można bezpośrednio przejść do bogatej gospodarki rynkowej – ograniczona, ale prawdziwa ochrona socjalna musi zostać na początek zlikwidowana, a to jest bolesne. Podobnie mają się sprawy z Europą Zachodnią, gdzie przejście od państwa opiekuńczego, które powstało po II wojnie światowej, do nowej gospodarki światowej wiąże się z bolesnymi wyrzeczeniami, niższym poziomem bezpieczeństwa i mniejszą gwarancją opieki społecznej.
W Niemczech z lat dziewięćdziesiątych XX wieku rozeszły się pogłoski (se non è vero, è ben trovato), że Michaił Gorbaczow podczas wizyty w Berlinie, tuż po utracie władzy, chciał odwiedzić byłego kanclerza Willy’ego Brandta. Kiedy jednak (wraz z ochroniarzami) zbliżył się do domu Brandta i zadzwonił do drzwi, ten nie chciał go widzieć. Później wyjaśnił przyjacielowi dlaczego: nigdy nie wybaczył Gorbaczowowi zgody na rozwiązanie bloku komunistycznego – nie dlatego, że Brandt wspierał skrycie sowiecki komunizm, ale dlatego że był świadom, iż zniknięcie bloku komunistycznego pociągnie za sobą upadek zachodnioeuropejskiego socjaldemokratycznego państwa opiekuńczego. Innymi słowy, Brandt wiedział, że system kapitalistyczny jest gotowy na znaczne ustępstwa wobec robotników i biednych tylko wtedy, gdy istnieje poważne zagrożenie alternatywą, inną formą produkcji, która obiecuje robotnikom ich prawa. Aby zachować swoją legitymację, kapitalizm musiał wykazać, że jest dla robotników i biednych lepszym rozwiązaniem niż komunizm – gdy ta alternatywa zniknęła, można było przystąpić do demontażu państwa opiekuńczego.
Zdaniem Ralfa Dahrendorfa problem sprowadza się do tego, że bolesne przejście przez „dolinę łez” trwa dłużej niż średni okres między (demokratycznymi) wyborami, dlatego istnieje wielka pokusa, aby odłożyć trudne zmiany w imię uzyskania krótkoterminowych korzyści wyborczych. Dahrendorf sądzi, że spora część obywateli postkomunistycznych społeczeństw jest rozczarowana wynikami ekonomicznymi nowego porządku demokratycznego. W cudownych dniach 1989 roku utożsamiali oni demokrację z obfitością zachodnich społeczeństw konsumpcyjnych; kiedy wciąż brakuje tej obfitości, obwiniają samą demokrację. Niestety Dahrendorf koncentruje się znacznie mniej na przeciwnej pokusie: jeśli większość społeczeństwa przeciwstawia się niezbędnym zmianom strukturalnym w gospodarce, to czy (jednym z) logicznych wniosków nie jest stwierdzenie, że oświecona elita powinna przejąć rządy na mniej więcej dekadę, nawet za pomocą niedemokratycznych środków, aby wprowadzić niezbędne zmiany, a tym samym położyć podwaliny pod prawdziwie stabilną demokrację? Idąc tym tropem, Fareed Zakaria wskazał, że demokracja może „przyjąć się” tylko w państwach rozwiniętych gospodarczo: jeśli kraje rozwijające się zostaną „przedwcześnie zdemokratyzowane”, rezultatem jest populizm, który kończy się katastrofą gospodarczą i politycznym despotyzmem. Nic dziwnego, że obecnie najbardziej udane gospodarczo kraje Trzeciego Świata (Tajwan, Korea Południowa, Chile) przyjęły pełną demokrację dopiero po okresie rządów autorytarnych. Co więcej, czy ten sposób myślenia nie stanowi najlepszego argumentu za reżimem autorytarnym w Chinach?
Nic dziwnego, że część rosyjskich nacjonalistów wspomina dziś z nostalgią szefa KGB Jurija Andropowa, który został sekretarzem generalnym KPZR w 1982 roku, ale zmarł po zaledwie szesnastu miesiącach sprawowania władzy. To tęsknota za swego rodzaju historią alternatywną: gdyby Andropow żył dłużej, Związek Radziecki przetrwałby, idąc chińską drogą. Andropow chciał wprowadzić radykalne reformy gospodarcze, a jego program, nad którym pracował od 1965 roku, był podobny do programu Augusta Pinocheta w Chile: autorytarna i scentralizowana władza państwowa wprowadza w sposób niedemokratyczny i bez publicznej dyskusji kompleks niepopularnych modernizacyjnych zmian ukierunkowanych na uzachodnienie kraju. Andropow doskonale zdawał sobie sprawę, że przez kilka lat Związek Radziecki będzie potrzebował twardej, niemal stalinowskiej dyktatury ze względu na sprzeciw, jaki wywołają te liberalne reformy. Chciał także znieść podziały etniczno-terytorialne ZSRR, ponieważ jego zdaniem oddzielenie republik nierosyjskich oznaczałoby zniszczenie znacznej części partyjnej nomenklatury. W związku z tym rozważał przyjęcie zakazu prowadzenia działalności przez wszystkie partie (także KPZR). Zamiast republik Andropow chciał stworzyć dziesięć konkurencyjnych stref ekonomicznych, z których najlepsze pociągnęłyby za sobą cały kraj i pomogłyby przezwyciężyć degradację systemu, podobnie jak zrobili to Chińczycy. Wiedział, że aby zarządzać tymi strefami, musi znaleźć nowych ekspertów i dlatego zwrócił się do niektórych oficerów KGB i innych ludzi, którzy byli gotowi na współpracę z KGB. Decyzja Andropowa o wprowadzeniu ultraliberalnej polityki autorytarnymi środkami odzwierciedla ducha epoki Reagana i Thatcher z lat osiemdziesiątych XX wieku – ścieżka szwedzkiego socjalizmu została uznana za nieodpowiednią