z kulisami kulturystyki. Miałem jedynie rozmawiać z kolegami o ich treningu, diecie, branych przez nich witaminach i tak dalej. Faceci przyszli z wizytą, a Franco ugotował dla nich wielką włoską kolację – rzecz jasna, na koszt Joego, bo poszły całe galony wina. Gdy wszyscy się rozluźnili, przyniosłem magnetofon. Jednak nie wiadomo dlaczego, nie rozmawialiśmy o treningach ani odżywianiu się.
– Chcemy wiedzieć wszystko o waszych dziewczynach – zagaiłem.
– Zadawaliście się kiedykolwiek z chłopakami? Co robicie w łóżku?
Oczy Joego robiły się coraz większe i większe, gdy następnego dnia odtworzyliśmy mu to nagranie.
– Cholera! Cholera jasna! – wybuchnął. – Idioci! Pajace! Nic z tego nie nadaje się do wykorzystania!
Franco i ja ryczeliśmy ze śmiechu, ale potem obiecałem, że przeprowadzę wywiady jeszcze raz.
Zacząłem nagrywać kulturystów pojedynczo. Generalnie większość z nich nie miała żadnych interesujących spostrzeżeń ani metod treningu. Zauważyłem jednak, że redaktorzy Joego potrafili zrobić materiał z byle czego, więc po kilku rozmowach kończyłem wywiad, jeśli zaczynał mnie nudzić, i oddawałem Joemu coraz krótsze nagrania. Marudził, ale naprawdę zależało mu na tych wywiadach, a ja mówiłem niewinnie:
– Co poradzę, że ci goście nie mają nic ciekawego do powiedzenia.
Kilka ostatnich wywiadów trwało pięć, osiem minut i Joe w końcu machnął ręką.
– Do licha. Oddaj mi magnetofon.
ROZDZIAŁ 7
Specjaliści od marmuru i kamienia
Pieniądze, które płacił mi Joe, nie wystarczały na długo, szukałem więc sposobów, żeby sobie dorobić. Gdy mój angielski się poprawił i mogłem objaśniać, jak się ćwiczy, dawałem lekcje treningu w Gold’s i innych siłowniach. Za każdą brałem pięćset dolarów netto.
Założyłem też firmę wysyłkową mieszczącą się w moim mieszkaniu. Zaczęło się od listów, które dostawałem od fanów. Ludzie chcieli wiedzieć, jak ćwiczę mięśnie ramion, klatki piersiowej, pytali, jak sami mogliby dojść do formy. Nie mogłem odpisywać wszystkim, więc na początku poprosiłem redaktorów z czasopisma, żeby pomogli mi napisać standardowe odpowiedzi, które mógłbym wysyłać. Tak powstał pomysł sprzedaży serii broszur.
W Ameryce, inaczej niż w Europie, łatwo było założyć własny biznes. Musiałem tylko pójść do ratusza i za trzy dolary siedemdziesiąt pięć centów uzyskać pozwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej, a następnie opłacić skrytkę pocztową, żeby przyjmować zamówienia. Potem przyszła pora na California Board of Equalization i IRS1. Zapytano mnie tam:
– Ile pan według swoich szacunków będzie zarabiał?
– Mam nadzieję, że z tysiąc dolarów miesięcznie.
Zapłaciłem więc trzysta dwadzieścia dolarów akonto pierwszej należności. Nie było żadnych pytań. Wszyscy byli mili, uprzejmi, życzliwi. Tak samo było, gdy założyliśmy z Frankiem firmę murarską. Wyszliśmy z urzędu, kręcąc z niedowierzaniem głowami.
– Dlatego nazywają Stany krajem wielkich możliwości – zauważył Franco.
Byliśmy bardzo zadowoleni.
Broszury zawierały to, co pisałem dla Joego i co jego redaktorzy i fotoreporterzy wzbogacali o dodatkowe szczegóły i zdjęcia. Opracowaliśmy materiały poświęcone ćwiczeniom ramion, klatki piersiowej, grzbietu, łydek i ud, temu, jak poprawić symetrię ciała, przybrać na wadze, pozować i tak dalej – dotyczyły dziesięciu różnych kursów. Można było zamówić komplet za piętnaście-dwadzieścia dolarów albo pojedyncze egzemplarze za dolara czy dwa. Ludzie prosili także o moje zdjęcia, więc zleciłem wydrukowanie albumu z moimi najlepszymi pozami. Joe Weider był gigantem sprzedaży wysyłkowej i nie uważał swoich kulturystów za konkurencję. Namówiłem go nawet, żeby udostępnił mi bezpłatnie miejsce na reklamę w swoich czasopismach.
– Możesz zacząć mi płacić za udział w reklamach – dodałem – ale wolałbym, żebyś po prostu dał mi szansę.
Przypuszczałem, że Joe na to pójdzie, bo nie lubił rozstawać się z forsą. I rzeczywiście, zgodził się na taki układ i bardzo mi pomagał. Powiedział, że mogę zacząć od jednej całostronicowej reklamy, a jeśli interes się rozkręci, dostanę jeszcze drugą.
Wielu kulturystów poległo na sprzedaży wysyłkowej, ponieważ przyjmowali pieniądze, lecz nie wysyłali towaru, a według prawa trzeba wywiązać się z umowy w określonym czasie. Jeśli poczta zacznie dostawać skargi, odbierze ci skrytkę pocztową i splajtujesz. Można nawet skończyć w więzieniu. Ja jednak byłem rzetelny i przedsiębiorczy. Wyjąłem drzwi z szafy w swoim pokoju, żeby zrobić z niej kantorek, i poprosiłem kumpla, by wstawił do niego półki i mały składany blat. Każda broszura miała osobną, opatrzoną numerem przegródkę, a zamówienia, rachunki, koperty i wychodzący towar leżały w oddzielnych pojemnikach.
Moje broszury odniosły sukces. Wkrótce włączyłem więc do oferty „pas Arnolda Schwarzeneggera do podnoszenia ciężarów” i inne produkty, które zajęły drugą stronę przeznaczoną na reklamę w czasopiśmie Joego. To przyniosło jeszcze więcej pieniędzy i mogłem zatrudnić sekretarkę, która przychodziła kilka razy w tygodniu i załatwiała większość korespondencji.
Przed zamieszczeniem reklam w czasopiśmie pokazywałem je Joemu, ponieważ był handlowym geniuszem. Analizował napisane przeze mnie teksty słowo po słowie.
– Dlaczego nie dodałeś „realizacja w ciągu kilku dni”? – pytał. – Napisz to! Klienci będą wiedzieli, że jesteś godny zaufania. I jeszcze zastrzeż: „Broszura – edycja limitowana”. Ludzie uwielbiają limitowane edycje.
Podobała mi się rola amerykańskiego przedsiębiorcy. Prowadząc sprzedaż wysyłkową, robiłem to co Charles Atlas!
Wkrótce wszedłem w inny interes, tym razem z Frankiem. Wpadł na pomysł, żebyśmy zatrudnili się w budownictwie, bo pracował w tym fachu we Włoszech i w Niemczech, i wyglądało na to, że ludzie chętnie wynajmowaliby do robót budowlanych dwóch silnych facetów. Ale kiedy zwróciliśmy się do związku zawodowego, okazało się, że mogą upłynąć miesiące, zanim zostaniemy do niego przyjęci.
Powiedziałem więc do Franca:
– Może założymy własną firmę?
Franco znał się na murarce, a ja na interesach. I tak zrobiliśmy. Zamieściliśmy w gazecie ogłoszenie następującej treści: Murarze z Europy. Specjaliści od marmuru i kamienia. Od razu dostaliśmy robotę: mieliśmy zbudować mur u faceta z Venice, który mieszkał w domu należącym kiedyś do gwiazdora kina niemego, Rudolfa Valentino.
Zauważyliśmy z Frankiem, że Amerykanie uwielbiają wszystko, co zagraniczne: szwedzki masaż, włoskie wzornictwo, chińskie zioła, niemiecką pomysłowość. Postanowiliśmy więc podkreślać nasze europejskie pochodzenie. Duże wrażenie robiło zwłaszcza to, że Franco był Włochem. Spójrzcie na Watykan! Nie ma piękniejszej architektury niż włoska. Zauważyłem także, że Amerykanie uwielbiają się targować, bo wtedy mają wrażenie, że zrobili dobry interes – inaczej niż Niemcy, którzy od razu zgadzają się na podaną cenę. Franco i ja mieliśmy więc ustalony sposób postępowania: ja dokonywałem pomiarów – zawsze w metrach i centymetrach, żeby było bardziej egzotycznie. Potem pokazywałem te dane Francowi i zaczynaliśmy dyskutować przy kliencie po niemiecku.
Gość pytał:
– O co chodzi?
– Och,