nie widziałem. Był wielkości diabła morskiego. To samo zrobił drugim ramieniem. Miał tak szerokie plecy, że niemal zasłonił nimi całe światło w korytarzu. Wywarło to na mnie efekt psychologiczny. Zrozumiałem, że z nim nie wygram.
Gdy pozowaliśmy, najpierw ja, potem on, publiczność oszalała – ludzie krzyczeli i tupali. Potem sędziowie, którzy ogłosili, że nie mogą podjąć decyzji, poprosili nas z powrotem na scenę, żebyśmy zaprezentowali pozy jednocześnie. Ktoś zawołał: „Do pozowania!”, ale przez chwilę żaden z nas się nie ruszył – próbowaliśmy przetrzymać się nawzajem i zmusić tego drugiego, by zaczął pierwszy. W końcu uśmiechnąłem się i przybrałem jedną ze swoich najlepszych póz, demonstrując podwójny biceps przodem. To wywołało ryk na widowni. Sergio w odpowiedzi zaprezentował swoją tradycyjną zwycięską pozę i uniósł ramiona nad głowę. Publiczność zaczęła skandować: „Ser-gio! Ser-gio!”. Wtedy ja pokazałem klatkę piersiową, on chciał zrobić to samo, ale zmienił zamiar i przeszedł do most muscular (kapturów przodem), najbardziej efektownej pozy w kulturystyce. Znowu wzbudził entuzjazm. Na to wykonałem moją najlepszą pozę – bicepsy tyłem w skręcie tułowia – ale to nie wystarczyło, żeby zmienić bieg rzeczy. Po prostu Sergio miał nade mną przewagę.
Uśmiechałem się i pozowałem dalej. Robiłem to, po co tam przyjechałem, i byłem znacznie lepszy niż przed rokiem. Pokonałem wszystkich z wyjątkiem jego. Mogłem sobie powiedzieć: „Doskonale się spisałeś, Arnoldzie, dni Sergia są policzone”. Ale na razie był mistrzem i kiedy sędziowie ogłosili jego zwycięstwo, serdecznie uściskałem go na scenie. Uważałem, że zasłużył na całe to uznanie. Ja byłem znacznie młodszy i wiedziałem, że niebawem zostanę numerem jeden, a wtedy mnie będą wszyscy gratulowali. Tymczasem jednak to było jego pięć minut. Był ode mnie lepszy.
Jesienią Joe Weider przeszedł do realizacji drugiego etapu mojego amerykańskiego marzenia: o tym, żeby dostać się do filmu. Kiedy rozeszła się wieść, że jacyś producenci potrzebują kulturysty do głównej roli w filmie, polecił mnie.
To, co wydarzyło się w związku z Herkulesem w Nowym Jorku, było jak jedna z hollywoodzkich bajek. Schodzisz ze statku, idziesz ulicą, ktoś cię zatrzymuje i mówi: „To ty! Potrzebujemy właśnie kogoś takiego”, a następnie proponuje ci rolę w filmie. Cały czas słyszy się takie historie, ale nikt nie wie, czy są prawdziwe.
Właściwie rolę tę proponowano byłemu Mister America, Dennisowi Tinerinowi, którego pokonałem w 1967 roku podczas moich pierwszych zawodów o tytuł Mister Universe. Dennis był prawdziwym mistrzem, odbił się i zdobył tytuł Mister Universe w kategorii amatorów w 1968 roku. Joe jednak nie chciał, żeby dostał tę rolę, ponieważ Dennis współpracował z innymi federacjami kulturystycznymi. Zadzwonił więc do producentów i powiedział im, że byłem w Wiedniu aktorem szekspirowskim, dlatego powinni zrezygnować z Dennisa i wziąć mnie.
– Wiem, że Tinerino zdobył tytuł Mister Universe, ale Schwarzenegger zdobył go trzy razy – oświadczył. – Dostaniecie najlepszego kulturystę na świecie. Schwarzenegger to młody facet. Jest nadzwyczajny. Świetnie prezentuje się na scenie.
W Austrii nie ma aktorów szekspirowskich. Nie wiedziałem, o czym Joe gada, ale powiedział, że jest moim agentem, i nie pozwolił im ze mną rozmawiać. Martwił się, że nie mówię jeszcze dość dobrze po angielsku, więc gdy chcieli się ze mną spotkać, odparł: „Nie, Arnolda nie ma. Niedługo wróci”. Bardzo mnie to rozbawiło. W końcu poszliśmy razem na spotkanie z producentami, lecz Joe przestrzegł mnie, żebym nie mówił za dużo. I zanim się połapałem, dostałem tę robotę. Joe umiał się targować.
Po zawodach Mister Olympia Franco i ja polecieliśmy do Londynu, gdzie ponownie wygrałem w zawodach NABBA o tytuł Mister Universe i tym samym ustanowiłem rekord: byłem pierwszym kulturystą, który czterokrotnie zdobył to trofeum. Potem wróciłem do Nowego Jorku, żeby zostać nowym Herkulesem.
Herkules w Nowym Jorku był niskobudżetową parodią filmów spod znaku miecza i sandałów. Fabuła przedstawiała się mniej więcej tak: Herkulesowi nudzi się na Olimpie, ale ojciec, Zeus, zabrania mu wyjechać. Jednak w wyniku przypadkowego uderzenia pioruna Herkules zostaje strącony na ziemię, do współczesnego Nowego Jorku. Tam poznaje faceta imieniem Pretzie, fajtłapę, który w Central Parku sprzedaje z wózka precle. Pretzie pomaga Herkulesowi odnaleźć się w nowym dla niego świecie, gdy ten wchodzi w konflikt z gangsterami, walczy z niedźwiedziem grizzly, mknie rydwanem przez Times Square, zstępuje do piekła, próbuje kupić lunch z automatu i wdaje się w romans z atrakcyjną córką naukowca specjalizującego się w mitologii. Kiedy Herkules usiłuje się przystosować do życia w wielkim mieście, Zeus traci cierpliwość i wysyła na ziemię innych bogów, żeby sprowadzili go z powrotem na Olimp.
Przeniesienie Herkulesa do Nowego Jorku to dobry pomysł i film był naprawdę śmieszny, zwłaszcza Arnold Stang, komik, który grał Pretziego. On był drobny, a ja potężny. Muszę przyznać, że to doświadczenie mnie przytłoczyło. Myślałem, że jeśli już, to dostanę się do filmu dopiero po trzydziestce. A tu, jako dwudziestodwulatek, zagrałem w Ameryce Herkulesa. Ilu ludziom udaje się zrealizować takie marzenie? „Powinieneś być szczęśliwy!” – mówiłem sobie.
Równocześnie jednak myślałem: Nie jestem jeszcze gotowy. Nic nie wiem o aktorstwie!
Gdybym miał jakiekolwiek aktorskie doświadczenie, byłoby mi znacznie łatwiej. Producenci zatrudnili nauczyciela gry aktorskiej i specjalistę od wymowy, ale dwa tygodnie pracy pod ich kierunkiem niewiele dały, bo słabo znałem angielski i nie miałem doświadczenia.
Nie radziłem sobie. Nie miałem pojęcia, czego się ode mnie oczekuje. Nie rozumiałem nawet wszystkich zdań w scenariuszu.
Facet, który grał Zeusa, był starym wiarusem, występującym w operach mydlanych, nazywał się Ernest Graves. Pamiętam, że podczas kręcenia jednej ze scen wybuchnąłem śmiechem, bo gdy się odezwał, przemawiał donośnym „boskim głosem”, zupełnie innym od tego, którym mówił wcześniej w przyczepie, gdy nas charakteryzowano. Naprawdę wczuł się w rolę i bardzo mnie to rozśmieszyło. Ale, oczywiście, aktor nie powinien śmiać się na planie. Powinien wspierać partnerów i kupować to, co mówią. Na tym polega współpraca. Kiedy nie jest się filmowanym, gdy kamera robi najazd na coś za tobą, nie wychodzisz z roli, grasz dalej, starając się, aby filmowany aktor dał z siebie wszystko. To bardzo ważne, lecz wtedy nie miałem o tym pojęcia. Kiedy coś mnie rozbawiło, śmiałem się, i już.
Przedostatniego dnia zdjęć wreszcie zorientowałem się, czym jest aktorstwo. Kręciliśmy łzawą scenę: pożegnanie Herkulesa i Pretziego. I naprawdę się wczułem, tak jak to opisują aktorzy. Później podszedł do mnie reżyser i powiedział:
– Dostałem gęsiej skórki, gdy na ciebie patrzyłem.
– Uhm, dziwne uczucie – mruknąłem. – Naprawdę czułem tę scenę.
– Będziesz dobry. Myślę, że zrobisz karierę w filmie, bo naprawdę zacząłeś łapać, o co chodzi.
Jeden z producentów zapytał, czy mogą zmienić mi nazwisko na Arnold Strong – „Schwarzenegger” jest nie do wymówienia, twierdził, to śmieszne nazwisko, a poza tym umieszczenie Arnolda Stronga i Arnolda Stanga na plakacie będzie zabawne. Podczas montażu filmu podłożyli mi głos innego aktora, bo miałem zbyt wyraźny obcy akcent, żeby ktokolwiek mógł mnie zrozumieć. Pewnie najlepsze w Herkulesie było to, że przez wiele lat nie pokazano go w USA. Firma producencka zbankrutowała, więc film na jakiś czas trafił na półkę.
Mimo to zagranie roli Herkulesa przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. I dostawałem tysiąc dolarów tygodniowo. A najlepsze ze wszystkiego było to, że mogłem wysłać fotosy z filmu rodzicom i napisać: Widzicie? Mówiłem wam, że mi się uda.