pewno dostał pan jeszcze inne oferty.
– O tak, tak.
– Widzisz, Franco? – mówiłem. Potem znowu dyskutowaliśmy chwilę po niemiecku i zadowolony klient godził się na siedem tysięcy.
Uwielbialiśmy murarkę i uważaliśmy, że pracujemy bardzo wydajnie. Mieliśmy też dużo zabawy. Raz pewna kobieta dostała konkurencyjną ofertę na wymianę komina – pięć tysięcy dolarów. Zburzenie starego miało kosztować tysiąc.
– Tysiąc dolców? – mruknął Franco. – Przyjrzyjmy się temu.
Wspiął się na dach, zaparł plecami o gonty i wykonując wyciskanie nogami, zepchnął komin, który o mało nie zabił stojącej na dole kobiety. Jednak ona, zamiast się wściec, była nam wdzięczna.
– O, bardzo panom dziękuję za pomoc! To było strasznie niebezpieczne. Komin mógł spaść komuś na głowę.
Nie tylko dała nam tę robotę, ale także pozwoliła zachować stare cegły, które potem sprzedaliśmy innemu klientowi jako „zabytkowe”.
Jeszcze inny klient chciał wznieść nowy mur wokół domu. Pomyśleliśmy, że zburzenie starego będzie tak wyczerpujące, iż tego dnia zastąpi nam trening. Wypożyczyliśmy dwa największe młoty pneumatyczne, jakie tylko mogliśmy znaleźć. Zaproponowałem Francowi, żebyśmy urządzili sobie zawody.
– Ty zaczniesz od tego końca, a ja od tamtego i zobaczymy, który z nas pierwszy dojdzie do środka.
Robiliśmy demolkę jak wariaci i wygrałbym, gdyby nie to, że w trakcie roboty odpadł od muru kawał cegły, który trafił w okno domu klienta i wybił antyczny witraż. Przez to straciliśmy cały zarobek.
Franco i ja nie przepracowaliśmy jeszcze w tym biznesie roku, gdy dziewiątego lutego 1971 roku w San Fernando Valley nastąpiło trzęsienie ziemi. Wypaczyły się chodniki na dziedzińcach. Popękały mury. Zwaliły się kominy. Nie mogła nam się nadarzyć lepsza okazja. Od razu zamieściliśmy nasze ogłoszenie w „Los Angeles Timesie” i mieliśmy pełne ręce roboty. Zatrudniliśmy do pomocy kulturystów z plaży – w pewnym momencie piętnastu z nich mieszało cement i nosiło cegły. Stanowili bardzo zabawny widok, ale nie mogliśmy na nich polegać. Nie chcieli codziennie przychodzić do pracy. Tak jak mówił Joe, większość z tych facetów to były leniwe dranie.
Za zarobione pieniądze Franco i ja kupiliśmy sobie lepsze samochody i opłaciliśmy kolejne kursy w college’u. Mogliśmy sobie też pozwolić na pierwszą inwestycję. W tamtym czasie linie lotnicze zamierzały wprowadzić samoloty ponaddźwiękowe i padła propozycja, żeby zbudować lotnisko dla tych maszyn w Palmdale, tuż za górami, osiemdziesiąt-sto kilometrów na północny wschód od Los Angeles.
Chciałem szybko się wzbogacić, kiedy więc o tym usłyszałem, powiedziałem sobie: „To może być doskonała inwestycja”. Po miesiącu czy dwóch wpadła nam w ręce lokalna gazeta „Antelope Valley Press”, a tam na pierwszej stronie widniał projekt przyszłego lotniska: pełen rozmachu, futurystyczny, dokładnie odpowiadający mojemu wyobrażeniu o Ameryce. Myślenie na wielką skalę! W Grazu martwiono się, czy miejscowe lotnisko powinno przyjmować trzy, czy cztery samoloty dziennie. Pomyślałem: To przynajmniej duża sprawa.
Kiedy buduje się tak wielkie lotnisko, trzeba stworzyć wokół infrastrukturę: galerie handlowe, restauracje, osiedla mieszkaniowe, budynki rządowe – czyli rozbudowa, rozbudowa i jeszcze raz rozbudowa. Powiedziałem więc do Franca:
– Sprawdźmy, czy jest tam coś na sprzedaż.
Nie minęło wiele czasu, a na pierwszej stronie „Antelope Valley Press” ukazał się kolejny duży artykuł o tym, jak to firmy skupują wielkie działki, dzielą je i sprzedają.
Przedstawiciel firmy deweloperskiej pokazał nam kawałek ziemi. W tamtym czasie w Antelope Valley nie było prawie nic, pustynia, i tyle. Jechaliśmy tam autobusem dwie godziny i facet przez całą drogę opowiadał nam o planach zagospodarowania. Mówił, że zamierzają doprowadzić do Palmdale autostradę i że lotnisko będzie międzykontynentalne. W dalszej perspektywie może być nawet wykorzystywane jak miejsce startu i lądowania samolotów kosmicznych. Po przyjeździe pokazał nam, którędy zostaną doprowadzone prąd i woda, co utwierdziło mnie w poczuciu, że to prawdziwa okazja. Kupiłem więc cztery hektary po tysiąc dolarów, a Franco nabył dwa tuż obok planowanej autostrady, w pobliżu kompleksu przyszłych wieżowców. Nie mieliśmy piętnastu tysięcy w gotówce, więc umówiliśmy się, że teraz wyłożymy pięć tysięcy, a w ciągu następnych kilku lat będziemy spłacali resztę plus odsetki, razem trzynaście tysięcy.
Oczywiście w tych planach nie wzięto pod uwagę hałasu, jaki powstaje, gdy samoloty przekraczają barierę dźwięku, i tego, jak wpływa na życie ludzi mieszkających w pobliżu lotnisk. Wywiązała się z tego powodu wielka batalia, nie tylko w Stanach, ale i na całym świecie. W końcu rządy uzgodniły, że samoloty ponaddźwiękowe mogą latać tylko w ruchu transoceanicznym, więc Franco i ja zostaliśmy z kilkoma hektarami pustyni. Deweloper twierdził z uporem, że to tylko tymczasowa komplikacja.
– Nie sprzedawajcie tej ziemi – mówił. – Wasze wnuki jeszcze na niej zarobią.
Nie kłamałem, gdy mówiłem Joemu, że zarówno ja, jak i Franco zostaniemy mistrzami. Tempo, w jakim mój przyjaciel zamienił się w światowej klasy kulturystę, było naprawdę imponujące. Jako partnerzy treningowi mieliśmy wielką przewagę. Kiedy zaczynaliśmy trenować razem w Monachium, nie wiedzieliśmy, jak ćwiczą kulturyści amerykańscy, więc musieliśmy uczyć się wszystkiego od zera. Odkrywaliśmy dziesiątki zasad i metod treningowych, które potem spisywaliśmy. Stale wynajdywaliśmy nowe ćwiczenia i ich wariacje. Mogło to być coś o tak zasadniczym znaczeniu, jak wspinanie się na palce w pozycji stojącej z czterystupięćdziesięciokilogramowym obciążeniem, podłapane przeze mnie od Rega Parka, czy tak subtelnego, jak ćwiczenie bicepsów z odwróconym w określony sposób nadgarstkiem. Raz na tydzień wynajdowaliśmy nowe ćwiczenie i każdy z nas wykonywał tyle serii w tylu powtórzeniach, że więcej się nie dało. Następnego dnia analizowaliśmy, które mięśnie i ich partie nas bolą, i to także notowaliśmy. Przez cały rok uważnie obserwowaliśmy nasze ciała i rozbudowywaliśmy zestaw znanych nam ćwiczeń i technik treningowych. (W końcu stał się on podstawą Encyclopedia of Modern Bodybuilding [Encyklopedii współczesnej kulturystyki], którą wydałem w 1985 roku).
Najważniejszym odkryciem było to, że nie da się skopiować sposobu ćwiczeń kogoś innego, bo każdy ma inne ciało: inne proporcje torsu w stosunku do kończyn, wrodzone zalety i wady. Możesz przejąć jakiś pomysł od innego sportowca, ale musisz liczyć się z tym, że twoje ciało zareaguje inaczej niż ciało tamtego.
Takie eksperymentowanie pomagało nam korygować niektóre niedoskonałości. Franco miał na przykład pałąkowate nogi i w końcu wykombinowaliśmy, jak rozbudować u niego wewnętrzne części ud poprzez robienie przysiadów na szerzej rozstawionych nogach. Potem wynaleźliśmy techniki pozwalające wyrabiać wewnętrzne strony łydek. Nigdy nie udało mu się oszukać sędziów na tyle, by sądzili, że Franco ma idealnie proste nogi, lecz byli pod wrażeniem tego, jak zdołał zatuszować tę wadę.
Zamierzałem przygotować się do ostatecznej rozgrywki z Sergiem Olivą, wynosząc pozowanie na nowy, wyższy poziom. Franco i ja ćwiczyliśmy je tygodniami. Żeby odnieść sukces, trzeba wytrwać w każdej pozie po parę minut. Większość kulturystów potrafi przybrać na przykład pozę vacuum, która wymaga wciągnięcia brzucha, żeby wyeksponować klatkę piersiową. Ale często nie potrafią w niej wytrwać, bo przed wyjściem na scenę za bardzo się napompowali albo stracili oddech po poprzednich pozach, lub muszą odpuścić, ponieważ dostali skurczu czy zaczęli drżeć.
Jeden z nas przybierał więc daną pozę, podczas gdy drugi mówił,