nade mną przewagę, pobić mnie jeszcze przed starciem w Nowym Jorku, co zapewniłoby mu jednocześnie wygraną na turnieju Mister Olympia.
Ale, główkowałem dalej, to, co miało zadziałać na jego korzyść, mogło pomóc też mnie.
Pokonam go dzisiaj, postanowiłem. Załatwię go tak, jak on chciał załatwić mnie.
Musiałem wrzucić wyższy bieg. To tak, jakby miało się superszybki sportowy samochód z dodatkowym wtryskiem paliwa: wciskasz guzik, gdy potrzeba, i masz o sto koni mechanicznych więcej. Musiałem wcisnąć ten guzik teraz.
Rozebrałem się, natarłem oliwą i zacząłem pompować mięśnie. Potem wywołano nas na scenę.
Zawody Mister World były największą imprezą kulturystyczną, jaką kiedykolwiek widziałem. W sali zebrało się pięć tysięcy widzów, dwa razy tyle, ile na mistrzostwach w Londynie i Nowym Jorku. Co więcej, były reflektory, kamery i reporterzy z ABC’s Wide World of Sports. Miał to być pierwszy turniej kulturystyczny, transmitowany przez państwową telewizję.
Nie liczyło się dla mnie, czy na widowni jest pięćset, czy pięć tysięcy ludzi, wiedziałem, że jeśli uda mi się rozbujać publiczność, wykorzystując urok i techniki sprzedaży, będzie to miało wpływ na sędziów i da mi przewagę. Sergio prowadził taką samą grę: kroczył dumnie po scenie, machał do widzów i posyłał im całusy. Miał bardzo wielu fanów i do Columbus przyjechało ich kilkudziesięciu. Do głównych jego konkurentów należałem ja, Dave Draper i Dennis Tinerino. Wszyscy razem wyszliśmy na scenę, żeby zespół sędziowski, złożony z siedmiu sędziów międzynarodowych, mógł nam się przyjrzeć. Prowadzący turniej poprosił nas, żebyśmy po kolei zaprezentowali kilka naszych ulubionych póz. Widownia klaskała i wiwatowała, widząc nas wszystkich na scenie.
W porównaniu z innymi kulturystami, z którymi miałem do czynienia, Sergio był klasą sam dla siebie. Zrozumiałem to w chwili, gdy znaleźliśmy się na scenie. Trudno było robić wrażenie, stojąc przy nim – miał niesamowite uda, niemożliwie wąską talię, niewiarygodne tricepsy. Myślałem, że ponieważ właśnie wygrałem tytuł Mister Universe, w oczach sędziów mam nad nim przewagę. Ale może to on miał przewagę nade mną, bo był uznanym ciężarowcem, a większość sędziów pochodziła właśnie z tego środowiska.
Żeby podbudować się psychicznie, próbowałem dostrzec u Sergia jakieś słabsze punkty. Kiedy tak staliśmy w światłach reflektorów, Sergio sprawiał wrażenie trochę bardziej miękkiego ode mnie. To już było coś. Zauważyłem też, że potrafię przewidzieć jego ruchy, więc zacząłem przybierać odpowiednie pozy. Publiczności bardzo się to spodobało i widać było, że kamery telewizyjne zwracają się raz na niego, raz na mnie. Gdy schodziliśmy ze sceny, miałem poczucie, że tę rundę wygrałem.
Potem szło mi coraz lepiej. Sergio przedobrzył z oliwą i ociekał nią podczas pozowania, przez co jego ciało wydawało się bardziej gładkie niż dorzeźbione. W dodatku podczas indywidualnego pozowania przechodził zbyt szybko do następnej pozy i ludzie nie mogli przyjrzeć się dobrze każdej z nich. Kiedy przyszła kolej na mnie, starałem się nawiązać kontakt z widownią i w efekcie moje pozy budziły coraz większy aplauz i ludzie najwyraźniej nie chcieli, żebym zszedł ze sceny. Można było odnieść wrażenie, że Sergio po raz pierwszy musi walczyć o pierwszeństwo, gdy tymczasem ja czułem się pewnie i swobodnie.
Podczas ostatniej prezentacji byłem już spokojny, że wygram. Niezależnie od tego, jaką pozę przybierał Sergio, żeby pokazać swoją siłę, miałem na to odpowiedź. Co więcej, zamierzałem pójść na całość, byłem też bardziej zdeterminowany. Pragnąłem wygrać ten tytuł bardziej niż on.
Sędziowie jednomyślnie przyznali mi pierwsze miejsce. To nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, ale Sergio był mistrzem od tak dawna, że słysząc werdykt, osłupiał. Stałem na scenie przez minutę, powtarzając sobie w duchu: Nie wierzę w to. Nie wierzę. Właśnie pokonałem Sergia. Nagrodą było srebrne trofeum, nowoczesny elektroniczny zegarek i pięćset dolarów, a także popularność i energia, które miały dać mi napęd w drodze do Nowego Jorku.
Kiedy zszedłem ze sceny z trofeum w ręku, zrobiłem dwie rzeczy. Po pierwsze, podziękowałem Jimowi Lorimerowi.
– To najlepiej zorganizowane zawody, jakie kiedykolwiek widziałem – oświadczyłem. – Gdy wycofam się z kulturystyki, zadzwonię do pana i zostaniemy wspólnikami. Razem poprowadzimy na tej scenie turniej o tytuł Mister Olympia.
Jim roześmiał się i odparł:
– Dobrze, dobrze.
Były to pewnie najdziwniejsze słowa uznania, jakie usłyszał, zwłaszcza z ust takiego smarkacza jak ja.
Po drugie, musiałem namieszać w głowie Sergiowi. Głupio by było zdawać się na przypadek w jakiejkolwiek kwestii, gdy chciało się wysadzić z siodła trzykrotnego i aktualnego Mister Olympia. Gdyby rywalizacja w Nowym Jorku była wyrównana, sędziowie przyznaliby zwycięstwo jemu. Musiałem pokonać go na scenie, i to zdecydowanie, tak żeby nikt nie miał wątpliwości, który z nas jest lepszy. Powiedziałem mu więc, że tego dnia wygrałem, bo od czasu, gdy pokonał mnie przed rokiem w Nowym Jorku, „nabrałem” mięśni. On tymczasem jest trochę za lekki, dlatego przegrał, i tak dalej, i tak dalej. Chciałem, aby wyjechał z przekonaniem, że musi przybrać kilka kilogramów. Tamtego dnia wydawał się miękki i zależało mi, żeby w Nowym Jorku był jeszcze miększy.
Zawody Mister Olympia obywały się tydzień później w zacisznej sali na Manhattanie, i tego dnia koło południa kilku z nas spotkało się w pobliskiej Mid City Gym. Od chwili gdy zobaczyłem Sergia, zacząłem mu dokuczać, a Franco przyłączył się do mnie, pytając go, czy stracił na wadze. Rozbawiło to wszystkich z wyjątkiem Sergia. Ponieważ, jak miałem się wkrótce przekonać, połknął haczyk. Od czasu występu w Columbus przytył prawie pięć kilo, a nikt nie może tyle przytyć w ciągu dwóch tygodni i wciąż mieć dobrą separację.
Sala w Town Hall ma tysiąc pięćset miejsc i chyba nigdy nie widziała tak hałaśliwej publiczności jak wtedy. Jego fani skandowali: „Ser-gio! Ser-gio! Ser-gio!”. A moi próbowali ich przekrzyczeć, wrzeszcząc: „Ar-nold! Ar-nold! Ar-nold!”. Na zakończenie długiego popołudnia sędziowie poprosili nas o ponowne wyjście na scenę i finałową prezentację. Sergio zademonstrował swój stały repertuar, a ja, zgodnie z planem, wrzuciłem wyższy bieg, w odpowiedzi na jedną jego pozę przybierając trzy. Widowni bardzo się to spodobało.
Sędziowie jednak wciąż ogłaszali nowe pozy, aż w końcu pomyślałem: Pozujemy już dość długo. Ale chyba nie chodziło o to, że nie mogli podjąć decyzji, po prostu publiczność wstała z miejsc i szalała, i sędziowie jakby chcieli powiedzieć: „Nie przerywajmy tego, niech się ludzie bawią”.
Byliśmy wykończeni i wtedy postanowiłem Sergia dobić. Przyszła mi do głowy pewna myśl i powiedziałem do niego:
– Mam dość. Chyba ludzie powinni to wiedzieć.
– Uhm, masz rację.
Ruszył w jedną stronę, a ja w drugą – lecz zrobiłem tylko dwa kroki. Potem się zatrzymałem i zaprezentowałem następną pozę. A później odwróciłem się do niego i wzruszyłem ramionami, jakbym mówił: „A on gdzie sobie poszedł?”.
Sergio wrócił na środek sceny trochę zdezorientowany. Ale teraz widzowie skandowali już tylko: „Ar-nold! Ar-nold!”, a część fanów zaczęła nawet Sergia wygwizdywać. Wykorzystałem ten moment i zaprezentowałem swoje najlepsze pozy. I było po wszystkim. Sędziowie naradzili się szybko za kulisami, konferansjer wyszedł na scenę i ogłosił, że nowym Mister Olympia zostałem ja.
Sergio nigdy nie powiedział mi prosto w oczy, że zrobiłem go na szaro, ale skarżył