bo będę musiał połączyć wszystkie te zaliczenia, żeby je uwzględniono. Ale zdobycie dyplomu nie było moim celem; musiałem tylko jak najwięcej się uczyć i poznawać mechanizmy robienia interesów w Ameryce.
Tak więc do lekcji angielskiego w Santa Monica College doszły kursy matematyki, historii i ekonomiki przedsiębiorstwa. W UCLA zapisałem się na zajęcia z księgowości, marketingu, ekonomii i zarządzania. Oczywiście w Austrii uczyłem się księgowości, jednak w Ameryce to było zupełnie co innego. Właśnie wprowadzano komputery, używało się wielkich komputerów IBM z kartami perforowanymi i taśmami magnetycznymi jako nośnikami danych. Lubiłem się o tym uczyć, bo traktowałem to jako amerykański sposób podchodzenia do rzeczy. College przemawiał do mojego poczucia dyscypliny, nauka sprawiała mi przyjemność. Było coś naprawdę satysfakcjonującego w konieczności czytania książek, żeby potem napisać wypracowanie i brać udział w zajęciach. Lubiłem też pracować z innymi studentami: zapraszałem ich do siebie na kawę albo żeby razem odrabiać lekcje. Nauczyciele często nas do tego zachęcali, bo jeśli jedna osoba czegoś nie wiedziała, druga mogła jej to wytłumaczyć. Dzięki temu dyskusje na zajęciach były znacznie ciekawsze.
Na jednym z kursów wymagano od nas codziennego czytania wiadomości gospodarczych i przygotowywania się do rozmowy w klasie o najważniejszych bieżących sprawach. Każdego rana pierwsze, co robiłem, to rozkładałem gazetę na stronie wiadomości gospodarczych. Nauczyciel mówił później: „Tu jest interesujący artykuł o tym, jak Japończycy kupili amerykańską stalownię, rozmontowali ją i przenieśli do Japonii. Teraz produkują stal taniej niż my i sprzedają nam ją z zyskiem. Porozmawiajmy o tym”.
Nigdy nie potrafiłem przewidzieć, co zrobi na mnie największe wrażenie. Wykładowca z UCLA, który uczył tam gościnnie, powiedział nam, że jeśli chodzi o sprzedaż, to im większy handlowiec, tym większe osiąga wyniki. Zafascynowało mnie to, ponieważ jestem wielkim facetem. Myślałem sobie: Hm, ważę sto trzynaście kilogramów, jeśli więc wezmę się do sprzedaży, powinienem mieć wielkie obroty.
Znalazłem sobie dziewczynę na stałe, co sprawiło, że się ustatkowałem. Nie chodzi o to, że trudno mi było poznać kobietę. Kulturyści mają fanki tak jak rockmani. Można je było spotkać wszędzie, na imprezach, na pokazach kulturystycznych, czasami nawet za kulisami podczas zawodów, gdzie proponowały chłopakom, że posmarują ich oliwą. Przychodziły do siłowni i na plażę, żeby przyglądać nam się podczas treningów. Od razu rzucało się w oczy, która jest chętna. Można było wyskoczyć na Venice Beach i zbierać numery telefonów. Barbara Outland była inna, bo podobałem jej się jako człowiek – nawet nie wiedziała, co to jest kulturystyka. Poznaliśmy się w Zucky’s Deli w 1969 roku. Była studentką college’u, rok młodszą ode mnie, a podczas wakacji pracowała jako kelnerka. Zaczęliśmy się spotykać i prowadzić długie rozmowy. Kumple z siłowni się ze mnie nabijali: „Arnold się zakochał”.
Kiedy jesienią wróciła do college’u, myślałem o niej i nawet pisywaliśmy do siebie listy – co było dla mnie nowością.
Podobało mi się, że mam dziewczynę, kogoś, z kim spotykam się regularnie. Mogłem uczestniczyć w życiu Barbary, jej pracy nauczycielskiej, studiach, dążeniu do celów. Mogłem opowiadać jej o swoich ambicjach, treningu, górkach i dołkach.
Była raczej typem dziewczyny z sąsiedztwa niż femme fatale: blondynka, opalona, pełna życia. Chciała zostać nauczycielką angielskiego i najwyraźniej nie chodziło jej tylko o to, żeby się zabawić. Jej koleżanki, które spotykały się z facetami z prawa i medycyny, uważały, że jestem dziwny, ale Barbarze to nie przeszkadzało. Podziwiała mnie za to, że spisuję swoje cele na kartkach. Jej rodzice byli dla mnie bardzo mili. Każdy z członków jej rodziny miał dla mnie prezent na Gwiazdkę, a później, gdy przyprowadziłem Franca, także dla niego. Barbara i ja jeździliśmy razem na Hawaje, do Londynu i Nowego Jorku.
Kiedy Barbara w 1971 roku ukończyła college i przyjechała do Los Angeles, żeby podjąć stałą pracę, Franco zaczął się przygotowywać do wyprowadzki. On także zamierzał się ustatkować. Uczył się, żeby zostać kręgarzem, i zaręczył się z dziewczyną o imieniu Anita, która była chiropraktykiem z prawem wykonywania zawodu. Gdy Barbara zaproponowała, że się do mnie wprowadzi, uznałem, że to naturalne, bo i tak spędzała w moim mieszkaniu dużo czasu.
Akceptowała moje podejście, aby oszczędzać każdego centa. Urządzaliśmy sobie barbecue na podwórku i całe dnie spędzaliśmy na plaży, zamiast chodzić w różne modne miejsca. Nie byłem najlepszym kandydatem na stałego partnera, bo bardzo pochłaniała mnie kariera, ale dobrze czułem się w związku. Wspaniale było mieć kogoś, kto czekał na mnie w domu.
Dobrze się złożyło, że Barbara była nauczycielką. Bardzo pomagała mi w nauce angielskiego i w pisaniu wypracowań. Była też ogromnie pomocna przy sprzedaży wysyłkowej i pisaniu listów, choć już wcześniej zatrudniłem sekretarkę. Przekonaliśmy się jednak, że będąc w związku z osobą mówiącą innym językiem, trzeba być bardzo ostrożnym, bo może dojść do nieporozumień. Czasami na przykład wdawaliśmy się w śmieszne kłótnie. Któregoś razu poszliśmy do kina na Życzenie śmierci i Barbara powiedziała po filmie:
– Lubię Charlesa Bronsona, bo to twardziel, bardzo męski facet.
– Nie wydaje mi się, żeby był aż taki umięśniony – sprzeciwiłem się. – To cherlak! Powiedziałbym, że jest raczej wysportowany niż umięśniony.
– Nie – zaprzeczyła ona. – Myślisz, że użyłam słowa „umięśniony”, muscular, ale wcale nie to miałam na myśli. Chcę powiedzieć, że jest męski, masculine. A to zupełnie co innego.
– Masculine, muscular, na jedno, cholera, wychodzi, moim zdaniem jest po prostu wysportowany.
– Dla mnie jest bardzo męski.
– Ależ skąd, mylisz się… – I obstawałem przy swoim.
Gdy wróciliśmy do domu, zajrzałem do słownika. Oczywiście Barbara miała rację. Być męskim oznaczało coś zupełnie innego niż być umięśnionym – to, że Bronson jest twardy, bo taki był. Powiedziałem sobie: „Ale jesteś głupi. O Boże, musisz opanować ten język! To kretyńskie kłócić się o coś takiego”.
Po tym, jak zdobyłem tytuł Mister Olympia, Weider zaczął mnie wysyłać w podróże służbowe po całym świecie. Wsiadałem do samolotu i urządzałem prezentację w centrach handlowych, w których miał swoje przedstawicielstwa albo z którymi próbował nawiązać współpracę. Sprzedaż była moim ulubionym zajęciem. Stawałem z tłumaczką pośrodku galerii – na przykład w centrum handlowym Stockmann w Finlandii – w otoczeniu kilkuset ludzi z miejscowych siłowni, bo wcześniej zapowiedziano mój przyjazd, i sprzedawałem, sprzedawałem, sprzedawałem.
– Witamina E daje dodatkowo fantastyczną energię, pozwalającą ćwiczyć wiele godzin dziennie, aby uzyskać takie ciało jak moje! Nie mówiąc, oczywiście, o seksualnych możliwościach, jakie zyskacie…
Ludzie kupowali, i to zawsze w dużych ilościach. Joe wysyłał mnie, bo wiedział, że gospodarze powiedzą: „Dużo sprzedaliśmy. Zawrzyjmy umowę”.
Zachęcając ludzi do kupna, miałem na sobie wycięty podkoszulek i co jakiś czas prezentowałem różne pozy.
– Teraz opowiem o proteinach. Możecie jeść tyle steków, ile chcecie, albo tyle ryb, ile chcecie, ale organizm przyswaja każdorazowo tylko siedemdziesiąt gramów białka. Taka jest zasada: jeden gram na każdy kilogram wagi ciała. Koktajle budujące mięśnie to skuteczny sposób, żeby uzupełnić tę lukę w waszej diecie. Możecie dzięki nim przyswoić pięć razy po siedemdziesiąt gramów! Nie dacie rady zjeść tyle steków, żeby ilość białka odpowiadała