i piętnastoletnich chłopców – niezależnie od tego, jak bym go prowokował.
– To komiksy! – mówiłem o jego czasopismach. – Jak Arnold sterroryzował swoje uda?, Co mówią bicepsy Joego? Ale głupie tytuły!
– Dzięki nim magazyn się sprzedaje – odpowiadał Joe.
Uważał, że oferta handlowa powinna być spójna i że należy korzystać z każdej okazji, by rozszerzać dystrybucję należących do niej produktów na świecie. Dobrze główkował, bo biznes się rozwijał, lecz ja uświadomiłem sobie, że jeśli chcę promować kulturystykę, zdobywać dla niej nową widownię, muszę znaleźć na to własny sposób.
Jesienią 1972 roku w drodze do Europy zatrzymałem się w Nowym Jorku i poznałem tam dwóch ludzi, którzy naprowadzili mnie na właściwy trop: George’a Butlera i Charlesa Gainesa. Butler był fotoreporterem, a Gaines dziennikarzem, obaj pracowali jako wolni strzelcy dla magazynu „Life”. Jechali na zawody Mister Universe organizowane przez Joego Weidera w Iraku. Powiedziano im, że jeżeli pragną poznać kulisy kulturystyki, powinni porozmawiać ze mną.
Nie wierzyłem w swoje szczęście. Pierwszy raz chcieli rozmawiać ze mną dziennikarze spoza środowiska kulturystycznego. Mieli dostęp do milionów czytelników, którzy nigdy nie słyszeli o tym sporcie. Obaj byli mniej więcej w moim wieku i od razu znaleźliśmy wspólny język. Jak się okazało, Gaines wiedział już co nieco o kulturystyce, wydał książkę zatytułowaną Stay Hungry (Niedosyt), której akcja skupiała się wokół siłowni kulturystycznej w Alabamie. Był to bestseller. On i Butler już raz tamtego lata połączyli siły, żeby napisać artykuł dla „Sports Illustrated” o zawodach Mister East Coast, odbywających się w Holyoke w Massachusetts. Myśleli o tym, żeby po przygotowaniu materiału dla „Life” napisać razem książkę. Wiedzieli, że trafili na fascynujący temat, który większości Amerykanów jest wciąż nieznany.
Nie wybierałem się wprawdzie do Bagdadu, ale obiecałem, że jeśli zechcą poznać środowisko kulturystyczne w Kalifornii, będę ich przewodnikiem i we wszystkim im pomogę. Dwa miesiące później siedzieli w moim salonie w Santa Monica, aby poznać Joego Weidera. Przedstawiłem sobie ich wszystkich i na początku o mało nie doszło do konfrontacji. Moi goście zachowywali się jak pewni siebie młodzi ludzie, którzy wszystko wiedzą i na wszystkim się znają, mimo że Charles miał styczność z kulturystyką dopiero od trzech-czterech lat, a George jeszcze krócej. Obaj wciąż pytali Joego, dlaczego nie popycha tego sportu w tym albo tamtym kierunku, dlaczego nie zdobędzie sponsorów korporacyjnych i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego nie nakłonił ABC’s Wide World of Sports, żeby przekazywali relacje z organizowanych przez niego imprez? Dlaczego nie wynajmował publicystów? Joe uważał, że nic nie wiedzą, że są tylko dziennikarzami, że patrzą na wszystko z zewnątrz. Że nie rozumieją, jakie postacie i osobowości przyciąga ten sport, nie mają pojęcia, jak trudno wprowadzić do niego duże firmy. Że nie można tak po prostu pstryknąć palcami i powiedzieć: „Proszę, oto kulturystyka!” – i sprawić, że stanie się ona równie popularna jak tenis, baseball czy golf.
Ale rozmowa przyniosła skutek. Weider zaprosił ich na następny dzień do siedziby swojej firmy w San Fernando Valley, żeby mogli zobaczyć, jak pracuje. Tak oto kulturystyka zaczęła wchodzić do głównego nurtu sportowego Ameryki. Myślę, że początki nie były dla Joego łatwe. Nie wiedział, jak sobie radzić z całym tym zainteresowaniem, wyzbyć się poczucia, że ktoś próbuje robić mu konkurencję, przebić go albo podkraść sportowców. Myślę, że trochę się tego obawiał. Z czasem jednak zaczął doceniać ich sposób patrzenia na kulturystykę. Niebawem zaczął zamieszczać w swoich czasopismach zdjęcia Butlera i artykuły Gainesa.
Ja stałem pośrodku. Rozumiałem obie strony i cieszyłem się z rozwoju wypadków, bo wiedziałem, że ten sport potrzebuje świeżej krwi. Zastanawiałem się, czy współpracując z Butlerem i Gainesem, też mógłbym wkroczyć w główny nurt – nabrać odpowiedniego dystansu, żeby odmienić wizerunek kulturystyki i znaleźć sposób podniesienia jej rangi.
W następnych miesiącach książka, o której myśleli Butler i Gaines, zaczęła nabierać kształtów. Zbierając materiały do Pumping Iron: The Art and Sport of Bodybuilding (Pompowanie żelaza. Kulturystyka jako sztuka i sport), George i Charles stali się znanymi postaciami w Gold’s. Byli zabawni i nadali zupełnie nowy charakter gronu stałych bywalców siłowni. Charles Gaines był przystojnym, pewnym siebie gościem z zamożnej rodziny mieszkającej w Birmingham w Alabamie. Jego tata był biznesmenem, a przyjaciele należeli do country clubu. Jako nastolatek przeżył okres buntu: na jakiś czas rzucił college i podróżował autostopem po kraju. Zawsze powtarzał, że odkrycie kulturystyki pomogło mu się ustatkować. W końcu został nauczycielem i lubił spędzać czas na świeżym powietrzu. Gdy się poznaliśmy, mieszkał w New England z żoną, malarką.
Gaines doszedł do wniosku, że istnieje cały świat fascynujących sportowych subkultur, które nie są zbyt szeroko znane. Miał na myśli nie tylko kulturystykę, ale także wspinaczkę lodową i narciarstwo ekstremalne. Był wysportowany, więc sam mógł uprawiać te sporty i potem o nich pisać. Potrafił też opowiedzieć, co czuje podczas treningu ciężarowiec, gdy potrafi wycisnąć na ławce piętnaście kilogramów więcej niż jeszcze przed miesiącem.
George Butler sprawiał bardziej egzotyczne wrażenie. Brytyjczyk, dorastał na Jamajce, w Kenii i w Somalii oraz w Walii. Jego ojciec był bardzo angielski, surowy i wymagający. Narzucał twardą dyscyplinę. George opowiadał także o pobycie na Karaibach, gdzie jako mały chłopiec mieszkał z matką, podczas gdy ojciec dokądś wyjechał. Potem, jeszcze gdy był bardzo młody, został wysłany do szkoły z internatem. Później pojechał do Groton, wstąpił na Uniwersytet Karoliny Północnej i do Hollins College, gdzie poznał mnóstwo osób z nowojorskich wyższych sfer.
Być może z powodu pochodzenia George mógł sprawiać wrażenie zimnego i nadętego. Wciąż skarżył się na jakieś drobne niedogodności. Stale też nosił na ramieniu torbę L.L. Bean z aparatem fotograficznym i notesem, w którym prowadził zapiski przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zawsze wydawało mi się to sztuczne, jakby zgrywał Ernesta Hemingwaya albo jakiegoś sławnego odkrywcę.
Jednak żeby zmienić wizerunek, kulturystyka potrzebowała właśnie kogoś takiego jak George. Potrafił fotografować ją tak, że ludzie mówili: „O rany, to niesamowite, popatrz!”. Nie cykał póz kulturystycznych, bo te nie robiły wrażenia na opinii publicznej, fotografował kulturystę jako małą postać na tle wielkiej flagi amerykańskiej. Albo zdumione twarze dziewczyn z Mount Holyoke, podziwiających zawodników podczas zawodów kulturystycznych. Bracia Weiderowie nigdy nie pomyśleli o czymś takim.
George potrafił zrobić coś z niczego. A może to nie było „nic”; może było takie tylko dla mnie, ponieważ stykałem się z kulturystyką na co dzień i stanowiłem jej część, podczas gdy on uważał ją za niezwykły sport. Kiedyś, po całodziennej sesji fotograficznej w Gold’s, zapytał mnie:
– Jak ty to robisz, że chodzisz tak szybko po siłowni i nigdy nikogo nie potrącasz?
Dla mnie odpowiedź była oczywista: jeśli ktoś się zbliża, schodzisz mu z drogi! Po co na siebie wpadać? Ale George widział w tym coś więcej. Kilka tygodni później usłyszałem, jak na przyjęciu w gronie kolegów opowiadał to jako anegdotę.
– Kiedy byliśmy z Charlesem w siłowni, obserwowaliśmy uważnie, jak ci faceci się poruszają. I czy uwierzycie? Przez cztery godziny, które tam spędziliśmy, nie widzieliśmy ani razu, żeby któryś z tych potężnych kulturystów wpadł na innego! Chociaż jest tam ciasno, wszędzie stoi sprzęt i brakuje miejsca, ani jeden nie wpadł na drugiego. Przechodzili tuż obok siebie jak wielkie lwy w klatce, mijali się, nawet się nie muskając.
Słuchacze byli zafascynowani.
– O rany,