Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

suplementy Weidera na następny rok. A do tego produkowane przez niego hantle i sztangielki. A Weider był zachwycony. Miesiąc później jechałem do innego centrum handlowego w innym kraju.

      Zawsze podróżowałem sam. Joe nie wysłałby ze mną nikogo, ponieważ byłaby to dla niego strata pieniędzy. Ale to mi odpowiadało, bo dokądkolwiek leciałem, zawsze ktoś odbierał mnie z lotniska i traktował jak brata, gdyż także należał do środowiska kulturystów. Zabawnie było jeździć po świecie i trenować w różnych siłowniach.

      Weider chciał, żebym doszedł do etapu, kiedy mógłbym zasiadać do rozmów z kierownictwem galerii handlowych i samodzielnie zawierać umowy, spotykać się z wydawcami i powoływać do życia następne obcojęzyczne edycje jego czasopism, a w końcu także przejąć cały biznes. Jednak nie taki miałem cel. Podobnie było z propozycją, żeby za dwieście tysięcy dolarów rocznie poprowadzić wiodącą sieć siłowni. Złożono mi ją na początku lat siedemdziesiątych. Była to kupa forsy, ale odrzuciłem tę ofertę, bo nie prowadziła tam, dokąd zmierzałem. Kierowanie siecią siłowni to robota na dziesięć, dwanaście godzin dziennie, a to nie pomogłoby mi zostać mistrzem świata w kulturystyce ani dostać się do filmu. Nic nie mogło mnie odwieść od realizacji mojego celu. Żadna propozycja, żaden związek, nic.

      Natomiast latanie samolotami i sprzedawanie to było coś dla mnie. Zawsze czułem się obywatelem świata. Chciałem podróżować najwięcej, jak się da, bo kombinowałem, że jeśli lokalna prasa teraz napisze o mnie jako o kulturyście, to potem będzie pisać jako o gwieździe filmowej.

      Wyruszałem więc w podróż kilka razy do roku. W samym tylko roku 1971 byłem w Japonii, Belgii, Austrii, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i Francji. Często po drodze brałem udział w płatnych pokazach kulturystycznych, żeby dorobić. Organizowałem także – bezpłatnie – pokazy i seminaria w więzieniach na terenie Kalifornii. Zaczęło się to, gdy pojechałem odwiedzić kolegę z Gold’s, który odsiadywał karę w więzieniu federalnym na Terminal Island pod Los Angeles. Dostał dwa lata za kradzież samochodu i chciał nadal trenować. Patrzyłem, jak ćwiczy z kumplami na więziennym dziedzińcu. Wyrobił sobie opinię najsilniejszego więźnia w Kalifornii, ustanawiając rekord zakładów karnych w przysiadach z dwustusiedemdziesięciodwukilogramowym obciążeniem. Jednak największe wrażenie wywarło na mnie to, że zarówno on, jak i inni ciężarowcy byli wzorowymi więźniami, ponieważ dzięki temu zyskiwali różne przywileje, jeśli chodzi o trening, a także pozwolenia na sprowadzanie protein, żeby nabierać siły. W innych okolicznościach władze więzienia powiedziałyby: „Trenujesz, żeby tłuc innych więźniów”, i odbierałyby im sprzęt. Im bardziej popularna stanie się w więzieniach kulturystyka, myślałem, tym bardziej ci goście będą zmotywowani, żeby dobrze się sprawować.

      To, że ćwiczyli podnoszenie ciężarów, pomagało im także po wyjściu na wolność. W Gold’s czy innych siłowniach, do których przychodzili, łatwo mogli nawiązać przyjaźnie. Podczas gdy większość zwalnianych więźniów była odstawiana na dworzec autobusowy z dwustoma dolarami w kieszeni i wędrowała potem po okolicy, nie mając pracy ani nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić, ci, którzy potrafili wycisnąć na ławce sto trzydzieści sześć kilogramów, od razu zwracali na siebie uwagę klienteli w Gold’s. Ktoś rzucał wtedy: „Hej, nie chciałbyś ze mną potrenować?” – i już miało się znajomego. Na tablicy ogłoszeniowej w Gold’s zawsze można było znaleźć propozycje pracy dla mechaników, robotników, trenerów osobistych, księgowych i tak dalej, więc dało się znaleźć i robotę dla ekswięźniów.

      Tak więc na początku lat siedemdziesiątych jeździłem po więzieniach w całym stanie, zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet, żeby popularyzować treningi siłowe: od San Quentin przez Folsom po Atascadero, ośrodek, w którym trzymano przestępców chorych umysłowo. Nigdy się nie zdarzyło, by wartownicy uznali to za zły pomysł, wspierali go nawet i jeden wartownik polecał mnie następnemu.

***

      Jesienią 1972 roku rodzice przyjechali do Essen, żeby obejrzeć mój występ na zawodach Mister Olympia, które po raz pierwszy organizowano w Niemczech. Nigdy nie widzieli mnie podczas międzynarodowego turnieju i cieszyłem się, że są na widowni, choć zdecydowanie nie był to mój najlepszy występ. Oglądali mnie tylko na jednych zawodach – Mister Austria, jeszcze w 1963 roku – i przyjechali na nie, bo zaprosił ich Fredi Gerstl, który pomagał szukać sponsorów i pieniędzy na trofea.

      Z radością zobaczyłem ich w Essen. Byli ze mnie bardzo dumni. Widzieli, jak po raz trzeci w karierze zostałem Mister Olympia, co stanowiło rekord w przypadku większości tytułów kulturystycznych. I uświadomili sobie: przecież kiedyś o tym właśnie mówił, to było jego marzenie, a my byliśmy sceptyczni.

      Matka powiedziała:

      – Nie mogę uwierzyć, że stajesz na scenie. Nie jesteś nawet speszony! Skąd ci się to wzięło?

      Gratulowano im mojego sukcesu.

      – Nauczyliście chłopaka dyscypliny! – mówiono, wyrażając uznanie, na które zasłużyli.

      Gdy wręczyłem matce trofeum, które miała zabrać do domu, była bardzo szczęśliwa. Był to ważny moment, szczególnie dla ojca, który zawsze mówił: „Może weźmiesz się do czegoś pożytecznego? Idź narąbać drewna”.

      Jednocześnie miałem wrażenie, że rodzice nie czują się najlepiej w takim otoczeniu. Nie wiedzieli, co mają myśleć o tych potężnych mięśniakach, do których należy także ich syn, paradujących po scenie w skąpych gatkach przed tysiącami rozentuzjazmowanych fanów. Gdy tamtego wieczoru poszliśmy na kolację, a także podczas śniadania następnego rana, rozmowa się nie kleiła. Wciąż jeszcze myślałem o zawodach, a oni chcieli porozmawiać o innych sprawach, związanych z domem. Nie mogli dojść do siebie po śmierci Meinharda, mieli świadomość, że ich wnuk stracił ojca. Było im trudno, bo nie mieli mnie przy sobie. Nie potrafiłem ich pocieszyć i gdy się pożegnaliśmy, byłem przygnębiony.

      Rodzice nie zdawali sobie sprawy, że podczas turnieju Mister Olympia nie byłem w dobrej formie. Spędzałem za dużo czasu w szkole, a za mało w siłowni. Interesy, podróże handlowe i występy na pokazach sprawiały, że nie miałem czasu trenować. Na dodatek Franco i ja się rozleniwiliśmy, odpuszczaliśmy sobie treningi albo redukowaliśmy serie ćwiczeń o połowę. Żeby wycisnąć jak najwięcej z sesji treningowych, musiałem mieć przed sobą określony cel, bo wtedy podnosił mi się poziom adrenaliny. Przekonałem się, że pozostać na szczycie jest trudniej, niż się na niego wspinać.

      Jednak przed zawodami w Essen nie byłem szczególnie zmotywowany, bo jak do tej pory z łatwością przychodziło mi bronienie tytułu mistrza. Po raz drugi zostałem Mister Olympia – w Paryżu w 1971 roku. Jedyne poważne zagrożenie stanowił dla mnie Sergio – w mojej lidze nie było nikogo innego – a z powodu konfliktu między federacjami nie dopuszczono go do udziału w tamtym turnieju. Jednak do Essen wszyscy czołowi kulturyści przyjechali doskonale przygotowani – wszyscy oprócz mnie. Sergio wrócił na scenę i robił jeszcze większe wrażenie niż dotąd. A nowa gwiazda z Francji, Serge Nubret, był w szczytowej formie, miał potężne i naprawdę wspaniale zdefiniowane mięśnie.

      Były to najtrudniejsze zawody, w jakich uczestniczyłem, i gdyby oceniali nas amerykańscy sędziowie, mógłbym przegrać. Jednak na sędziach niemieckich duże wrażenie robiła zawsze zwykła masa mięśniowa, a ja na szczęście ją miałem. Ale wygrana z tak niewielką przewagą nie sprawiła mi satysfakcji. Chciałem, żeby nikt nie miał wątpliwości, kto tu jest najlepszy.

      Po każdym turnieju zawsze spotykałem się z sędziami, aby spytać ich, jak głosowali.

      – Cieszę się, że wygrałem, ale chciałbym się dowiedzieć, jakie są moje słabe punkty, a jakie mocne – mówiłem. – Nie urazicie mnie.

      Nadal