Arnold Schwarzenegger

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia


Скачать книгу

sobie: To brak profesjonalizmu. Jeszcze nie jesteś gotowy. Cholerny z ciebie idiota, zjeżdżaj ze sceny. Nie potrafisz nawet wytrwać w jednej pozie. Nie przećwiczyłeś najprostszych sztuczek.

      Na poziomie Mister Olympia sama poza nie jest najważniejsza. Sędziowie zakładają, że ją przećwiczyłeś. Zasadnicze znaczenie ma to, jak przechodzisz od jednej pozy do drugiej. Co robisz z rękami? Jaką masz minę? Co dzieje się z całą twoją postawą? Jak w balecie: trzeba trzymać plecy prosto i patrzeć przed siebie, nie pochylać głowy. I nigdy, przenigdy nie robić dodatkowego kroku. Przechodząc od pozy do pozy, musisz wyobrażać sobie, że jesteś tygrysem, poruszać się powoli i płynnie. Każdy twój gest ma być przemyślany i precyzyjny. Nie możesz też sprawiać wrażenia, że za bardzo się starasz, bo to świadczy o słabości. Powinieneś panować nad twarzą. Nawet jeśli jesteś wykończony i masz dość, oddychaj przez nos i się uśmiechaj.

      Nie ma nic gorszego niż urywany oddech. Potem, gdy wracasz na scenę, aby wziąć udział w następnej rundzie, powinieneś sprawiać wrażenie pewnego siebie, bo takim chcą cię widzieć.

      Moje przygotowania do starcia z Sergiem nie ograniczały się do treningu w siłowni. Kupiłem projektor, zebrałem całą kolekcję taśm z występami Olivy na zawodach i stale odtwarzałem je w domu. Sergio naprawdę miał niesamowite ciało, ale zauważyłem, że od kilku lat prezentuje te same pozy, i to w takiej samej kolejności. Mogłem wykorzystać tę wiedzę, planując finałowy pokaz póz jeden na jeden podczas turnieju Mister Olympia. Zapamiętałem jego pozy w takim porządku, w jakim je wykonywał, i na każdą z nich przygotowałem trzy własne. Przećwiczyłem to i utrwaliłem w pamięci: „Jeśli on zrobi to, to ja to, to i to!”. Miałem zamiar przebić każdy jego ruch.

      Pewnego dnia pod koniec lata w Gold’s Gym zadzwonił telefon i kierownik zawołał zza kontuaru:

      – Arnoldzie, dzwoni do ciebie jakiś facet, nazywa się Jim Lorimer!

      – Czego chce?!

      – Pogadać z tobą o udziale w zawodach Mister World.

      – Powiedz, że do niego oddzwonię. Jestem w trakcie treningu.

      Telefon od Jima okazał się jedną z tych magicznych rzeczy, które mi się zdarzyły i których nie mogłem zaplanować. Jim do dziś się z tego śmieje. Kiedy oddzwoniłem, wyjaśnił, że jest organizatorem mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów, które mają się odbyć tego roku w Stanach, a konkretnie w Columbus w Ohio, a po nich rozegrany zostanie turniej kulturystyczny o tytuł Mister World. I chciał, żebym wziął w nim udział.

      Nigdy wcześniej nie słyszałem o Jimie Lorimerze, więc obdzwoniłem wszystkich, żeby zapytać, czy go znają. Szybko się dowiedziałem, że nie kłamał. Jim, ze dwadzieścia lat starszy ode mnie, był kiedyś agentem FBI i ważną postacią w amerykańskim sporcie. Pełnił funkcję prezesa Komitetu Olimpijskiego Stanów Zjednoczonych. Odegrał pionierską rolę w tworzeniu kobiecych drużyn sportowych, które mogłyby rywalizować z ekipami bloku komunistycznego. Zarabiał na życie jako szef Nationwide Insurance, największego przedsiębiorstwa i pracodawcy w Columbus, był także burmistrzem przedmieścia i bardzo wpływowym politykiem. Od lat w imieniu AAU organizował w Columbus mistrzostwa Stanów w podnoszeniu ciężarów i zawody Mister America, a kumple twierdzili, że jedne i drugie były zawsze świetnie przygotowane. To właśnie przesądziło o tym, że Columbus wybrano na gospodarza tych światowych rozgrywek w 1970 roku, a Jim otrzymał propozycję ich zorganizowania i poprowadzenia.

      Zajrzałem do kalendarza i uświadomiłem sobie, że turniej Mister World zaplanowano na dwudziestego piątego września, zawody Mister Universe w Londynie na dwudziestego czwartego września, a Mister Olympia w Nowym Jorku na siódmego października. Pomyślałem:

      O rany, teoretycznie mógłbym polecieć do Londynu i zgarnąć tytuł Mister Universe, potem wrócić do Columbus i zostać Mister World, a później wystartować w zawodach Mister Olympia. To byłoby niesamowite. W ciągu zaledwie trzech tygodni obskoczyłbym imprezy organizowane przez trzy federacje, sprawujące nadzór na światową kulturystyką. Wygrana w nich wszystkich byłaby jak połączenie tytułów mistrzowskich w boksie wagi ciężkiej: stałbym się niekwestionowanym mistrzem świata.

      Byłem bardzo podekscytowany, dopóki nie sprawdziłem rozkładu lotów. Potem zadzwoniłem do Jima Lorimera.

      – Chciałbym przyjechać – zacząłem – ale nie zdążę wrócić na czas z zawodów Mister Universe w Londynie. Najwcześniejszy samolot do Nowego Jorku startuje dopiero o czternastej. A z Nowego Jorku do Columbus nie ma żadnych lotów aż do siedemnastej. To za późno, bo wtedy zaczynają się pańskie zawody. Jeśli nie potrafi pan czynić cudów, nie dam rady. Rozmawiałem z innymi czołowymi kulturystami, którzy biorą udział w turnieju Mister Universe, jak Franco Columbu, Boyer Coe i Dave Draper. Wszyscy chcieliby przyjechać ze mną, ale to niewykonalne. Chyba że pan coś wymyśli. Słyszałem, że jest pan świetnym organizatorem i ma znajomości.

      Zajęło to Jimowi jeden dzień.

      Zadzwonił do mnie i oznajmił:

      – Wyślemy po was odrzutowiec. – Był to samolot korporacyjny, należący do Volkswagena, jednego ze sponsorów. – Poleci do Nowego Jorku i weźmie was na pokład.

***

      Gdy się dowiedziałem, że Reg Park, mój idol, będzie startował w londyńskim turnieju Mister Universe, nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że jest po mojej stronie! Kiedy reporter zapytał mnie, jakie to uczucie stawać do rywalizacji z największym Mister Universe w historii, straciłem swój zwykły dobry humor.

      – Największym po mnie – poprawiłem go. – Zdobyłem ten tytuł więcej razy niż on.

      Dawni mistrzowie, którzy przeszli na emeryturę, wracali raz po raz, żeby pochwalić się swoimi osiągnięciami w treningu, odświeżyć wizerunek czy Bóg wie po co jeszcze. Reg zdobywał tytuł Mister Universe w dużych odstępach czasu, w 1951, 1958 i 1965 roku, i być może chciał ostatecznie przypieczętować te zwycięstwa. A może wciąż wzbudzał takie zainteresowanie, że postanowił pokazać młodszemu pokoleniu, kto tu rządzi. Czymkolwiek się kierował, jego decyzja skazała nas na konflikt, a tego się nie spodziewałem.

      Kiedy spotkaliśmy się za kulisami podczas rozgrzewki, przywitaliśmy się chłodno. Nasze współzawodnictwo wprawiło wszystkich w konsternację. Sędziowie czuli się niezręcznie. Fani czuli się niezręcznie. Zwykle przed turniejem inni zawodnicy podchodzili do mnie i mówili: „Wyglądasz doskonale, na pewno wygrasz”. A tym razem ci, którzy tak samo lubili jego, jak i mnie, nie wiedzieli, co powiedzieć jednemu z nas, gdy drugi stał w drugim końcu sali.

      Prawda jest taka, że kulturysta po czterdziestce nie może już trenować tak ciężko jak wtedy, gdy miał dwadzieścia trzy lata. Byłem w lepszej formie niż Reg – niekoniecznie z powodu wysiłku, jaki mnie to kosztowało, lecz dlatego, że byłem młody. On nie miał już tak jędrnej skóry, mięśnie raczej mu wiotczały, niż się wzmacniały. Jeszcze kilka lat wcześniej być może sytuacja byłaby inna, ale teraz to ja miałem zostać królem. Reg tego dnia prezentował się na tyle dobrze, żeby pokonać wszystkich innych zawodników, łącznie z byłym Mister Universe, mającym dwadzieścia osiem lat, jednak nie na tyle dobrze, żeby pokonać mnie.

      Byłem pewny wygranej, a jednocześnie czułem smutek. Spoglądałem już na Sergia Olivę, bo żeby spełniły się moje marzenia, nie musiałem zwyciężyć w rywalizacji z Regiem Parkiem.

      Odrzutowiec Volkswagena, który obiecał przysłać Jim Lorimer, czekał na nas następnego dnia na nowojorskim lotnisku. Prywatne samoloty stanowiły w tamtych czasach rzadkość, więc dla mnie i dla pozostałych kulturystów był to ekscytujący moment, wreszcie czuliśmy się traktowani po królewsku, jak inni wielcy sportowcy. Polecieliśmy do Columbus, a potem pojechaliśmy do Veterans Memorial Auditorium