go ode mnie i przekaż, żeby postarał się dla mnie o trochę lekarstwa. Będzie wiedział, o co chodzi. Powiedz mu, że moi mormoni przynoszą mi towar dość niskiej jakości.
WJL: Przekażę.
HH: Pozwól, że wyjaśnimy sobie jedną rzecz, zanim się rozłączę.
WJL: Tak, sir?
HH: Chcę kupić Las Vegas.
WJL: Wyraził się pan jasno.
HH: Pustynne powietrze zabija zarazki.
WJL: Tak jest, sir.
20
(Las Vegas, 23 grudnia 1963)
Przyjęcie – doroczne wydarzenie w Vegas – gwiazdkowy jubel u Wayne’a Seniora.
Jakiś pedzio udekorował dom. Poustawiał rzeźby lodowe i pokrył ściany sztucznym śniegiem. Zatrudnił elfy i nimfy.
Za elfy robili nielegalni robole z Meksyku. Podawali przekąski. Nosili tuniki przypominające zwykłe szmaty. Za nimfy robiły dziwki z Dunes. Serwowały gościom własne dekolty i drinki.
Pedzio ustawił estradę. Pedzio urządził parkiet do tańca. Pedzio wynajął jakiś żałosny kwartet: Barb i Barbarzyńcy – piosenkarka i trzech gogusiowatych eks-skazańców.
Wayne krążył. Kapela go wkurzała. W facecie od trąbki rozpoznał pospolitego oszusta. W facecie od saksofonu – gwałciciela.
Piosenkarka rekompensowała wszystko – rude włosy i obłędne nogi.
Lynette krążyła. Tłum się mieszał. Gliniarze i szumowiny z Vegas. Mormoni i ważniaki z bazy wojskowej Nellis. Wayne Senior krążył. Janice tańczyła solo. Tłum się na nią gapił. Janice potrząsała biodrami. Janice się kołysała. Janice przysiadała – baaaardzo nisko.
Wayne Senior podszedł. Wayne Senior zakręcił swoją laską. Jakiś jednogwiazdkowy generał z Nellis ją złapał.
Dał znak kapeli. Barb wystukała rytm. Kapela zaimprowizowała przygrywkę. Barb wzięła w dłoń marakas.
Jednogwiazdkowy przyklęknął. Jednogwiazdkowy opuścił laskę – baaaardzo nisko.
Barb improwizowała:
– Vegas miasto na sto dwa, każdej damie szansę da…
Janice rozstawiła szeroko nogi. Janice zakołysała biodrami. Janice przykucnęła baaaardzo nisko. Tłum klaskał. Tłum tupał. Barb pomrukiwała do rytmu.
Janice odchyliła się w tył baaaardzo nisko. Janice błysnęła cekinami. Janice trzasnęły szwy. Janice trachnęły obcasy. Zrzuciła buty. Przeszła pod laską i się wyprostowała.
Tłum bił brawo. Janice ukłoniła się baaaardzo nisko. Miała rozprutą sukienkę. Ukazały się czerwone majtki.
Wayne Senior dał jej salema. Światła przygasły. Combo zagrało Moonglow. Zapalił się mały reflektor. Jego światło padło na Janice. Przesunęło się i pochwyciło Wayne’a Seniora.
Trzymali się razem. Janice trzymała papierosa. Dym unosił się w snopie światła. Tańczyli w kółku.
Wayne Senior się uśmiechał. Wayne Senior to uwielbiał. Janice zgrywała się i nabijała z całej tej gównianej ckliwości.
Kołysali się. Janice gubiła cekiny. Światło reflektora podskoczyło. Wayne spostrzegł Lynette. Lynette spostrzegła Wayne’a. Lynette spostrzegła, jak Wayne pożera wzrokiem Janice.
Uciekł przed jej spojrzeniem. Wyszedł na zewnątrz. Chodził po tarasie od frontu. Poczuł marihuanę – na dole czuwało pogotowie narkotykowe.
Janice lubiła się sztachnąć przed przyjęciem. Janice dzieliła się ze służbą. Wayne widział naćpanych lokai. Widział jakąś setkę samochodów – a teraz jeszcze spojrzenie na pas startowy.
Samolot zaparkowany przez służącego – piper deuce jednego z gości.
Wayne spacerował. Wayne chodził po tarasie. Wayne przeżywał Dallas.
Jack Ruby obchodził Chanukę. W gazecie zamieszczono unikatowe zdjęcia. Dwie strony na temat: MALEJĄ SZNASE NA ODNALEZIENIE POLICJANTA.
Wayne obserwował przyjęcie. Przeszklone drzwi tłumiły hałas. Spojrzał na pijanych elfów – wlepiali gały w Barb.
Wayne patrzył na nią.
Barb porusza ustami. Barb kołysze biodrami. Barb stuka w statyw mikrofonu. Barb rozgląda się po pomieszczeniu. Barb widzi czyjąś twarz i kolana jej miękną.
Wayne ścisnął szklankę. Wayne stanął pod odpowiednim kątem. Wayne podążył za jej spojrzeniem.
Oto i Pan Zmiękczacz – Pete Bondurant.
Barb wymięka. Topnieje jak pierdolone zaspy w sierpniowym słońcu. Wielki Pete tak samo.
Wayne uchylił drzwi. Wayne pochwycił tekst piosenki: „Moje oczy są tylko dla ciebie”.
Wayne zamknął drzwi. Żołądek mu się skurczył. Oparł się o szklaną taflę. Poczuł chłód i ocalił zjedzony obiad.
Barb przesłała całusa. Pete przesłał swojego. Pete przeciągnął się i rąbnął głową w sufit.
Pete wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pete zrobił: „ups!”. Dołączył do niego facet – opalony i chudy – jakieś wsiowe chuchro.
Wayne usiadł na krześle. Wayne zadarł nogi. Wayne się bujał, odpychając się od balustrady. Gdzieś w dole zapłonęła zapałka. Dym ze skręta wzniósł się w górę, do niego.
Przyjemny zapach. Wzbudził wspomnienia. Raz sam się nasztachał. W szkole spadochroniarskiej w Fort Bragg. Skoczmy nawaleni i zobaczmy, jak chmury zmieniają barwy.
Drzwi się rozsunęły. Na taras wdarł się zgiełk. Wayne poczuł Janice – papierosy i Chanel №5.
Podeszła. Oparła się o niego. Ścisnęła jego ramiona i plecy.
Wayne powiedział:
– No dalej, masuj.
Janice zaczęła masować. Janice wbijała palce. Janice rozluźniała napięte mięśnie.
– Coś tam na dole słodko pachnie…
– Pachnie przestępstwem, jeśli o mnie chodzi.
– Daj spokój. Są święta.
– Chciałaś powiedzieć: „To jest Vegas i prawo jest na sprzedaż”.
Janice wbiła palce.
– Przy policjancie nie zdobyłabym się na taką szczerość.
Wayne odchylił się do tyłu.
– Kto to jest ten jednogwiazdkowy?
– To generał brygady Clark D. Kinman. Strasznie leci na rozmawiającą tu z tobą kobietę.
– Zauważyłem.
– Wszystko zauważasz. A ja zauważyłam, jak pożerałeś wzrokiem tę piosenkarkę.
– A zauważyłaś jej męża? Tego wielkiego?
Janice masowała mu kręgosłup.
– Zauważyłam samolot, którym przyleciał, i kaburę, którą ma przy kostce.
Wayne drgnął. Janice połaskotała go w kark.
– Dotknęłam czułego punktu?
Wayne zakaszlał.
– A to chuchro to co za jeden?
Janice się roześmiała.
– To pan Chuck Rogers. Przedstawił się jako pilot, geolog naftowy i zawodowy antykomunista.
– Powinnaś