pieprzenie.
Littell rzekł:
– Pan Hughes nienawidzi Murzynów. Chce, żeby trzymali się z dala od jego hoteli, niezależnie od kosztów. Wyjaśniłem mu dżentelmeńską umowę, jaka w tym względzie obowiązuje, ale on chce posunąć się dalej.
Santo wzruszył ramionami.
– Każdy nienawidzi czarnuchów.
Sam wzruszył ramionami.
– Zwłaszcza tych od praw obywatelskich.
Moe wzruszył ramionami.
– Szwarce jak szwarce. Nie chciałbym widzieć Martina Luthera Kinga na swoim progu tak samo jak Hughes, ale prędzej czy później oni wywalczą te swoje prawa.
Johnny rzekł:
– To robota czerwonych. To oni ich agitują i podburzają. A z podburzoną osobą nie da się rozsądnie rozmawiać.
Santo rozpakował cygaro.
– Ale wiedzą, że nie są tu mile widziani. Czarny motłoch trzymamy z daleka, a wpuszczamy tylko kilka grubszych ryb. Gdyby król Faruk z Konga zechciał zostawić w Sands ze dwieście kawałków, nie miałbym nic przeciwko temu.
Johnny wziął brzoskwinię.
– Król Faruk jest Meksykaninem.
Santo rzekł:
– Niech będzie. A jak przepieprzy wszystkie pieniądze, damy mu robotę w kuchni.
Sam rzekł:
– Ja grywam w golfa z Billym Eckstinem. To kapitalny gość.
Johnny rzekł:
– Bo ma w sobie białą krew.
Moe rzekł:
– A ja regularnie grywam w golfa z Sammym Davisem.
Carlos ziewnął. Carlos zakaszlał. Carlos kiwnął w stronę Littella.
Littell zakaszlał.
– Pan Hughes uważa, że miejscowych Murzynów należałoby „wyciszyć”. Pomysł jest niedorzeczny, ale być może uda nam się zadziałać tak, że sami odniesiemy z jego realizacji pewne korzyści.
Moe przewrócił oczami.
– Ward, jesteś geniuszem. Nikt tego nie kwestionuje. Ale za bardzo lubisz owijać w bawełnę.
Littell skrzyżował nogi.
– Carlos wstępnie zgodził się, że powinniśmy odstąpić od bezwzględnego zakazu sprzedaży narkotyków i pozwolić Pete’owi Bondurantowi handlować wśród Murzynów. Wszyscy znacie jego przeszłość. Pete rozprowadzał towar dla organizacji Santa w Miami od 1960 do 1962 roku.
Santo pokręcił głową.
– Wtedy finansowaliśmy uchodźców. To była akcja wymierzona wyłącznie przeciwko Castro.
Johnny pokręcił głową.
– Akcja jednorazowa.
Carlos rzekł:
– Podoba mi się ten pomysł. To żyła złota, a Pete jest diablo przedsiębiorczy.
Littell rzekł:
– Dajmy mu zajęcie. Możemy stworzyć sobie nowe źródło gotówki, a jednocześnie udobruchać pana Hughesa. On nie musi znać szczegółów. Nazwę to „Akcją Cisza”. Spodoba mu się to określenie i będzie zadowolony. Pod pewnymi względami jest jak dziecko.
Carlos rzekł:
– To naprawdę żyła złota. Węszę tu wielkie zyski.
Sam pokręcił głową.
– A ja węszę dziesięć tysięcy ćpunów zmieniających Vegas w szambo.
Moe pokręcił głową.
– Ja tu mieszkam. Nie chcę być świadkiem wielkiego pieprzonego napływu naćpanych włamywaczy, naćpanych złodziei i naćpanych gwałcicieli.
Santo pokręcił głową.
– Vegas to Królowa Miast Zachodu. Nie bruka się miejsca takiego jak to na własne życzenie.
Johnny pokręcił głową.
– Wyobraź sobie bandę nawalonych czarnuchów szukających następnej działki. Oglądasz sobie Show Lawrence’a Welka, a tu jakiś wielgachny asfalt kopniakiem wywala drzwi i kradnie ci telewizor.
Sam pokręcił głową.
– A przy okazji gwałci ci żonę.
Santo pokręcił głową.
– O turystyce można by wtedy zapomnieć.
Moe wyrwał Santowi cygaro.
– Carlos, jesteś w tym punkcie przegłosowany. Nie sra się na własny dywan.
Carlos wzruszył ramionami. Carlos wyciągnął przed siebie ręce, dłońmi do góry.
Moe się uśmiechnął.
– Ward, napykałeś dziś sobie mnóstwo punktów. Więcej niż ma na koncie którykolwiek z nas. A ten twój długofalowy plan to po prostu strzał w dziesiątkę.
Sam się uśmiechnął.
– Albo i w setkę.
Santo się uśmiechnął.
– To po prostu taki strzał, że się w pierdolonej skali nie mieści.
Johnny się uśmiechnął.
– To po prostu Kuba nr 2. Bez brodatego czerwonego pedała, który mógłby nam wszystko spieprzyć.
Littell się uśmiechnął. Littell się wzdrygnął. Littell omal nie ugryzł się w język.
– Chciałbym się upewnić, czy otrzymamy jednomyślną zgodę od Komisji Kontroli Gier oraz Komisji Kontroli Sprzedaży Wyrobów Alkoholowych. Pete próbował dobrać się do akt sekcji wywiadowczej WPLV, ale nic z tego nie wyszło.
Santo odebrał swoje cygaro.
– Nigdy nie byliśmy w stanie przekupić Komisji. Oni tam przydzielają te pierdolone licencje wedle własnego kaprysu.
Moe rzekł:
– To robota tutejszych pierwotnych osiedleńców. No wiecie, uprzedzenie. Mamy to miasto na własność, ale oni wrzucają nas do jednego wora z czarnuchami.
Johnny rzekł:
– Trzeba zacząć od akt. Musimy znaleźć jakieś słabe ogniwa i je wykorzystać.
Sam rzekł:
– Gliny strzegą tych informacji. Nawet Pete B. nie był w stanie ich wydobyć. Mówi ci to coś?
Littell się przeciągnął.
– Sam, może jeden z twoich ludzi mógłby spróbować. Może Butch Montrose?
Sam się uśmiechnął.
– Dla ciebie, Ward, wszystko.
Littell się uśmiechnął.
– Ja chcę poszukać wsparcia w stanowym zgromadzeniu ustawodawczym. Pan Hughes zamierza sypnąć pieniędzmi na cele charytatywne i rozgłosić to w całej Nevadzie, więc gdybyście mieli jakieś ulubio…
Johnny mu przerwał.
– Święty Wincenty a Paulo.
Sam rzekł:
– Rycerze Kolumba10.
Santo rzekł:
– Szpital Świętego Franciszka. Operowali tam mojemu bratu prostatę.
Moe rzekł:
– Zgromadzenie