już do niej dojdzie, traktujmy się z życzliwością i wyrozumiałością. Być może nie jesteśmy w stanie za każdym razem pokazać się z najlepszej strony, ale przynajmniej próbowaliśmy. Upadki są nieuchronnym i bardzo ważnym elementem każdego życia. W istocie możemy traktować je jak zaszczyt.
Niestety, większość ludzi uważa, że okazanie sobie wyrozumiałości jest czymś niewskazanym. Ten pogląd utrzymuje się szczególnie u osób, które wyniosły go z rodzinnego domu. Nawet jeśli naprawdę pragniemy być dla siebie milsi i z radością pożegnalibyśmy się z wewnętrznym tyranem, jakaś część nas jest silnie przekonana, że zmiana jest niemożliwa. Z uwagi na to, że przyzwyczailiśmy się do krytykowania samych siebie, nie przychodzi nam nawet do głowy myśl, że jesteśmy w stanie być dla siebie życzliwi. Na szczęście okazywanie sobie wyrozumiałości jest prostsze niż myślisz.
Przywiązanie i system wsparcia
Nasze ciała i mózgi mają wrodzone umiejętności dawania i otrzymywania opieki. Jest to część naszego genetycznego dziedzictwa. Przetrwanie nie polega jedynie na kierowaniu się instynktami typu „walcz albo uciekaj” – zależy ono również od zachowań w rodzaju „zaprzyjaźnij się i zaopiekuj”. W niespokojnych czasach zwierzęta zapewniające potomstwu opiekę mają większe szanse na przekazanie swoich genów następnemu pokoleniu. Oznacza to, że troska o innych przedstawicieli własnego gatunku pozwala na przystosowanie się do zmieniających się warunków środowiska.
Z tego powodu wszystkie ssaki rodzą się z „systemem przywiązania” – zbiorem zachowań służącym do wytworzenia silnych związków uczuciowych pomiędzy opiekunem i podopiecznym. W przeciwieństwie do gadów, które przestają zajmować się własnym potomstwem po wykluciu z jaja (które często nawet zjadają), ssaki poświęcają swoim młodym znacznie więcej czasu oraz energii: odpowiednio je karmią, zapewniają ciepło i bezpieczeństwo. Przedstawiciele rodziny zwierząt, do której należą również ludzie, rodzą się jako osobniki niedojrzałe. W tym stanie nie potrafią zaspokoić swoich podstawowych potrzeb, więc do czasu, aż będą gotowe na opuszczenie domu, muszą polegać na własnych rodzicach. Ssaki przystosowane są zarówno do bycia otoczonym opieką, jak i do otaczania nią innych. Rodzice nie porzucają potomków zaraz po ich narodzinach, a dzieci nie zapuszczają się same w niebezpieczne tereny. Zapewnianie wsparcia leży w naszej naturze – bez tego instynktu nasz gatunek nie miałby szansy na przetrwanie. Oznacza to, że zdolność do odczuwania sympatii i nawiązywania więzi jest częścią naszej biologii. Tak naprawdę nasze mózgi są stworzone do życzliwości.
Sławny psycholog Harry Harlow jako jeden z pierwszych badaczy zajął się w latach pięćdziesiątych rozwojem systemu przywiązania ssaków. W serii pomysłowych (jeśli nie etycznie dwuznacznych) eksperymentów wziął on pod lupę zachowania nowo narodzonych małp z gatunku rezusów, które odseparowano od matek, zamknięto w klatkach i hodowano w odosobnieniu. Naukowcy chcieli wiedzieć, czy małe małpki będą spędzać więcej czasu w towarzystwie miękkich, wykonanych z tkaniny atrap matek – które zapewniały przynajmniej odrobinę ciepła i pociechy – czy raczej będą przebywać bliżej topornej, drucianej figury zaopatrzonej w butelkę z mlekiem, która nie oferowała jednak żadnej wygody. Odpowiedź na to pytanie była jasna. Obiekty badań przywierały silnie do swoich materiałowych mam, jak gdyby miało od tego zależeć ich życie. Małpki podchodziły do figur tylko po to, aby szybko się posilić. Uderzające w tym eksperymencie jest to, że emocjonalne ciepło dostarczane przez przytulanie się do szmacianej lalki wywoływało silniejszy popęd niż pożywienie. Z perspektywy pierwotnego instynktu przetrwania opieka okazuje się czymś bardziej potrzebnym niż pokarm. Jak naucza Pismo Święte: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. W interpretacji Harlowa jego badania dostarczyły dowodów na istnienie biologicznych podwalin systemu przywiązania.
Pracujący w tym samym okresie inny wpływowy psycholog, John Bowlby, poszedł o krok dalej i przestudiował te same mechanizmy u ludzi. Zakładał on, że noworodki rozwijają stałe przywiązanie do rodziców w momencie, gdy ich potrzeby są na bieżąco zaspokajane. Jeśli rodzice zapewniają dzieciom wsparcie i pociechę w chwilach, gdy są one przestraszone lub smutne, w naturalny sposób uczą się zaufania. Za każdym razem, gdy matka podnosi i kołysze płaczące dziecko, czuje ono, że jego świat nie jest już groźny i że w razie potrzeby rodzic udzieli mu wsparcia. Ta świadomość pozwala potomstwu na myślenie o matce i ojcu jako o „bezpiecznej przystani” – oznacza to, że można dowolnie odkrywać własne środowisko, mając poczucie, że pomoc jest na wyciągnięcie ręki. W sytuacji, gdy wsparcie zapewniane przez rodziców okazuje się niekonsekwentne lub gdy są oni oziębli i odrzucający, w psychice dziecka rozwija się coś, co nazwać można związkiem niepewnego przywiązania. Niepewność oznacza w tym przypadku, że młody człowiek nie może oczekiwać od rodziców pomocy w potrzebie – pocałunku, który ukoi każdy ból i cierpienie. Dochodzi on do konkluzji, że świat nie jest bezpiecznym miejscem, i że nie może na nich polegać. Przez takie myślenie upośledza się poczucie pewności siebie dziecka – tak potrzebne na etapie odkrywania świata – co często kładzie się cieniem na jego dorosłe życie.
Bowlby zauważył, że wykształcone we wczesnych latach formowania się osobowości przywiązanie do rodziców ma wpływ na kształtowanie naszego „wewnętrznego modelu postępowania” w relacji z innymi. Tym terminem określał on ukryty głęboko w podświadomości mentalny obraz nas samych oraz naszych oczekiwań w stosunku do otaczających nas ludzi. Kiedy dzieci odczuwają niczym niezagrożone przywiązanie do matki i ojca, w ich umyśle oznacza to, że są warte okazywania miłości. Zazwyczaj wyrastają na zdrowych i zadowolonych z życia dorosłych, utwierdzonych w przekonaniu, że mogą liczyć na pomoc oraz wsparcie innych. Jeżeli jednak więź pomiędzy dzieckiem i jego rodziną rozwinie się w sposób niepełny i wątpliwy, osoby takie będą czuły, że nie są godne miłości. Takie jednostki często nie potrafią ufać ludziom – z zasady nie wierzą w żadne ich słowo. Wychowanie tego typu wytwarza przenikającą wszystko atmosferę niepewności, która może być przyczyną długofalowych zaburzeń emocjonalnych. Uniemożliwia ono także nawiązywanie bliskich i stałych relacji międzyludzkich w późniejszych etapach życia.
Nie dziwi więc fakt, że nasze badania przypisały większy poziom samowspółczucia ludziom wykazującym prawidłowo rozwinięte mechanizmy przywiązania niż osobom odczuwającym niepewność i niepokój w związkach. Innymi słowy nasze wewnętrzne modele postępowania z samym sobą mają kluczowy wpływ na to, w jaki sposób traktujemy się w rzeczywistości – ze współczuciem czy pogardą. Jeśli wbijemy sobie do głowy to, że nie możemy oczekiwać od naszych bliźnich pomocy w potrzebie, to nie pozwolimy sobie na wykształcenie względem nich żadnych zależności. Tak jak w przypadku Emily, zawodowej tancerki, której historię opowiedziałam w poprzednim rozdziale, bezpieczniej jest przyjąć jak najgorszą interpretację zdarzeń i postępować zgodnie z nią, niż narażać się na atak, zapraszając innych do swojego serca. Jeśli myślimy w ten sposób, pozbawiamy się jednak możliwości bycia szczęśliwym.
Dobra wiadomość jest taka, że nasze wewnętrzne modele postępowania nie są na wieczność wykute w skale – możemy je kształtować i zmieniać. Z uwagi na to, że rodzimy się z umiejętnościami dawania i otrzymywania, nasze nawyki dotyczące przywiązania mogą zostać wyzerowane. Osoba, u której w dzieciństwie wykształciły się nieodpowiednie wzorce relacji międzyludzkich, może wyrobić w sobie właściwą postawę. Istnieje na to duża szansa, jeśli – na przykład – w dorosłym życiu uda jej się znaleźć kochającego partnera, który otoczy ją tak potrzebnym wsparciem. Bycie w zdrowym związku romantycznym pozwala nam uświadomić sobie, że jesteśmy naprawdę warci okazywanej nam miłości i że można pokładać zaufanie w kimś innym. Wykwalifikowani terapeuci bezwarunkowo wspierający swoich klientów mogą również pomóc im zmienić model więzi opartej na niepewności. Dzięki zapewnieniu miejsca, w którym