wiosną 1919 roku „Śmigły” zakończył kampanię wołyńską, państwo polskie cieszyło się już uznaniem międzynarodowym, a nawet było traktowane jako jedno z pełnoprawnych państw ententy. Okrzepły również polskie siły zbrojne, a Józef Piłsudski, jako wódz naczelny Wojska Polskiego, objął bezpośrednie dowództwo nad Wojskiem Wielkopolskim oraz Błękitną Armią Hallera z Francji. Kraj czekała jednak wielka próba, gdyż w lutym 1919 roku doszło do pierwszych starć z bolszewikami.
Armia Czerwona stopniowo zajmowała teren opuszczany przez okupacyjne wojska niemieckie i niebawem weszła w kontakt operacyjny z Wojskiem Polskim. Początkowo walki toczyły się bez zbytniego zaangażowania, bolszewicy mieli własne problemy, w Rosji trwała wojna domowa. Nie oznaczało to jednak, że zaprzestali eksportu rewolucji na bagnetach Armii Czerwonej i gdy nadarzyła się okazja opanowania Wilna opuszczanego przez Niemców, natychmiast z niej skorzystali.
Piłsudski był realistą, doskonale wiedział, że kwestia zachodnich granic rozegra się na konferencji paryskiej i będzie zależała wyłącznie od woli zwycięskich mocarstw. Natomiast na wschodzie granice należało sobie wywalczyć, tym bardziej że sowieckie porządki oznaczały zagładę dla polskiego żywiołu na Kresach. Ponadto Komendant pochodził z Wileńszczyzny, w mieście nad Wilią spędził młode lata i miał do Wilna stosunek sentymentalny. Zdawał sobie także sprawę, że w polityce czasami liczą się fakty dokonane, postanowił zatem opanować to miasto wraz z okolicami. Obawiając się jednak reakcji Sejmu, bardziej zainteresowanego sprawami Lwowa i Galicji Wschodniej, zdecydował się przeprowadzić akcję wileńską podczas przerwy wielkanocnej.
Należało się spieszyć z jeszcze jednego powodu: Armia Czerwona, idąc na zachód, nie tylko niosła śmierć i pożogę, lecz także przejmowała pozostawione przez Niemców wyposażenie i uzbrojenie. Kilka miesięcy wcześniej Rosja bolszewicka mogła wystawić jedynie słabo uzbrojone bandy terrorystyczne, natomiast wiosną – już dobrze uzbrojoną armię. Dlatego pochód Sowietów należało zatrzymać jak najdalej od granicy Polski.
Wyznaczenie akcji na połowę kwietnia dawało szansę na zaskoczenie przeciwnika. Rosjanie (podobnie jak aspirujący do Wilna Litwini) wprawdzie spodziewali się polskiego ataku, jednak dopiero pod koniec maja. Do tego czasu miała poprawić się pogoda, Lwów zostać odblokowany, a z Francji przybyłaby Błękitna Armia.
Do marszu na Wilno skierowano grupę kawalerii pułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego oraz 1 Dywizję Legionów, której dowodzenie niedawno objął „Śmigły”. Akcję rozpoczęto 16 kwietnia, jednocześnie inne polskie oddziały opanowały Baranowicze i Lidę, poszerzając korytarz prowadzący do Wilna. Dywizja „Śmigłego” była osłabiona, musiał bowiem odesłać część sił na pomoc oddziałom walczącym o Lidę. Jednak odważnym szczęście sprzyja: rankiem 19 kwietnia do miasta dotarła kawaleria i wdała się w uliczne walki z Rosjanami. Wsparli ją mieszkańcy, a następnie piechota „Śmigłego”, nieco opóźniona z powodu fatalnej pogody. Wieczorem następnego dnia Wilno było już wolne.
Niemal natychmiast do miasta przybył Józef Piłsudski i wydał odezwę skierowaną do „mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Było ona zgodna z federacyjnymi planami Marszałka, w rzeczywistości jednak okazała się chybionym zamierzeniem. Litwini chcieli powstania własnego państwa, Polacy pragnęli być obywatelami Rzeczypospolitej, a licznym w mieście Białorusinom i Żydom właściwie wszystko było obojętne. Marzyli tylko o spokoju i końcu wojny.
Polityka nie interesowała też „Śmigłego”, był wojskowym i wykonywał rozkazy. Dlatego gdy otrzymał polecenie obrony miasta przed bolszewikami, zamierzał jak najlepiej wywiązać się z zadania. Nie było ono jednak łatwe: Rosjanie skoncentrowali w pobliżu Wilna trzy grupy uderzeniowe, z których każda była silniejsza od całości sił polskich. W tej sytuacji generał postanowił zatem nie czekać na przeciwnika w mieście, tylko rozbić jego jednostki kolejno. Największe niebezpieczeństwo zagrażało z północnego wschodu, skąd do Wilna dochodziła linia kolejowa z Petersburga, dlatego wysłał tam majora Stefana Dęba-Biernackiego, by opóźnił bolszewicką koncentrację. Dzięki temu mógł spokojnie poczekać na pułki, które brały udział w zdobyciu Lidy. Jednocześnie bronił się przed atakami sowieckimi na pozostałych odcinkach i osiągnął pełny sukces. Gdy wojsko spod Lidy wreszcie się pojawiło, natychmiast przeszedł do kontrataku i odepchnął Rosjan na kilkadziesiąt kilometrów od miasta.
Nad Dźwiną
Sytuacja na Wileńszczyźnie wciąż była skomplikowana, wprawdzie Rosjanie przeszli do defensywy, jednak nadal posiadali wspólną granicę z wrogo nastawioną do Polski Republiką Litewską. A skoro „wróg naszego wroga bywa naszym sojusznikiem”, to zamierzali wspomagać żądania terytorialne polityków z Kowna.
W tej sytuacji naturalnymi sprzymierzeńcami Polaków stawali się Łotysze, także walczący z bolszewikami. „Śmigły” miał jednak ograniczone możliwości i latem 1919 roku nie udało mu się nawiązać kontaktu operacyjnego z wojskami podległymi władzom w Rydze. W efekcie Dyneburg (obecnie Daugavpils), drugie co do wielkości miasto Łotwy, położone pomiędzy Moskwą a Kownem, wciąż znajdowało się w rękach Rosjan. Należało ich stamtąd wyprzeć, dlatego „Śmigły” przedstawił plan zaangażowania większych sił do operacji zdobycia Dyneburga. Jego zatwierdzenie nie było jednak łatwą sprawą.
Problemy stwarzał bowiem bezpośredni zwierzchnik „Śmigłego”, dowódca Frontu Litewsko-Białoruskiego, generał dywizji Stanisław Szeptycki. Zawodowy oficer wywodzący się z armii austriackiej i znacznie starszy od zdobywcy Wilna uważał go za niepoważnego amatora. Podobne zresztą zdanie miał o innych oficerach wywodzących się z Pierwszej Brygady, którym zarzucał, że nie posiadają wykształcenia wojskowego. Dużą rolę odgrywały także osobiste ambicje – Szeptycki chciał dowodzić uderzeniem na Dyneburg osobiście, a „Śmigłemu” pozostawić wyłącznie nadzór nad 1 Dywizją Piechoty Legionów.
Inny problem stanowiła sytuacja etniczna na terenie planowanej akcji. Miasto leżało po północnej stronie Dźwiny, a rozgraniczenie pomiędzy dawnymi guberniami rosyjskimi znajdowało się kilka kilometrów na południe od rzeki. Zwarte polskie osadnictwo sięgało jednak Dźwiny, naszych rodaków było tam cztery razy więcej niż Łotyszy. Mimo to rząd w Rydze uważał, że granica ich państwa powinna przebiegać zgodnie z rozgraniczeniem guberni, dlatego wkroczenie Polaków do Dyneburga mogło zostać potraktowane jako agresja. Tym bardziej że łączność dyplomatyczna pomiędzy Polską a Łotwą mocno szwankowała – kontakt drogą lądową blokowali bolszewicy, zaś Bałtyk kontrolowała Wielka Brytania. Prowadziła ona własną politykę, a Polska i Łotwa nie posiadały jeszcze własnej floty.
Ekspedycja na Dyneburg powinna więc zatrzymać się na Dźwinie. Ustalono także, że jeżeli sytuacja doprowadziłaby do jej przekroczenia, Polacy nie mogą wchodzić do miasta. Dowództwo ostatecznie powierzono „Śmigłemu” – otrzymał pod komendę dwie dywizje piechoty i Brygadę Jazdy. Działania rozpoczęto 27 września i już po dwóch dniach wojsko dotarło do Dźwiny, zatrzymując się na jej brzegu. „Śmigły” pozostawił tam jedną dywizję piechoty, a z resztą sił powrócił do Wilna, obawiając się ataku Litwinów na miasto. Przy okazji warto dodać, że podczas walk o przyczółek mostowy w Dyneburgu szczególnie zasłużył się pewien młody podporucznik z Krakowa, August Emil Fieldorf…
W grudniu udało się wreszcie nawiązać bezpośrednią łączność z rządem łotewskim. Politycy z Rygi nie mieli oporów przeciwko wspólnej akcji przeciwko bolszewikom, ustalono, że rozpocznie się ona na początku stycznia następnego roku. Polaków miała wspomagać łotewska dywizja atakująca od północy.
„Śmigły” po mistrzowsku wykorzystał otrzymany czas. Uzupełniono stany osobowe oddziałów, żołnierze zdążyli się zregenerować. Dostarczono zimowe mundury i zapasy amunicji, a w akcji planowano wykorzystać również czołgi – miała to być pierwsza duża akcja zbrojna Wojska Polskiego z ich użyciem. Ponadto zadbano o przygotowanie sztabowe: plan był jasny i precyzyjny, a dowódcy