Wiedziałam, że byłeś dla mnie tym jedynym.
Jimowi odjęło mowę.
– Myślałaś, że cię nie lubię? – powiedział w końcu. – Wręcz przeciwnie.
Deena obróciła się i wpatrywała w niego przez dłuższy czas. A potem uśmiechnęła się i lekko szturchnęła go w ramię. Zaciągnęła się głębiej papierosem.
– Jak to pięknie mogło być!
Poznałam Jima pewnego mroźnego lutowego dnia w gigantycznym bostońskim Massachusetts General Hospital. Miesiące dokopywania sobie po grillu u Rosaleen zmotywowały go do umówienia się na wizytę. Jim mógł bez problemu żyć dalej tak jak dotąd – stracona miłość, nieudane małżeństwo, mrużenie oczu w jasnym słońcu poniedziałkowego ranka, gdy po kolejnym weekendzie wychodził z domu. Ale po rozmowie z Deeną zdecydował, że dość tego. Nadeszła pora na zmianę. Kiedy opowiedział mi swoją historię, zapytałam, jak jego zdaniem potoczyłyby się wypadki z Deeną w innych okolicznościach. Chrząknął i wyjrzał przez okno.
– Gdybym postąpił odwrotnie przed tymi wszystkimi laty, moglibyśmy zbliżać się do swojej trzydziestej rocznicy. Chcę czuć się mniej zalękniony, żebym mógł prowadzić prawdziwe życie.
– Słusznie – powiedziałam. – Zrobimy tak, ale może w odwrotnej kolejności? Poczujesz się mniej zalękniony dzięki prowadzeniu prawdziwego życia.
Chciałabym móc krzyczeć to ostatnie zdanie z dachów. Przez megafon. Do znudzenia. Jest niemal niemożliwością wycofać się ze świata i potem pojawić w nim przemienionym, tak jak gąsienica przemienia się w motyla w kokonie. Ludzie uczą się i zmieniają dzięki praktyce. Innymi słowy, zamiast czytać o tym, jak się jeździ na rowerze, musimy na niego wsiąść. Z początku będzie się chwiał. Będziemy się przewracać. Ale w końcu nasze mięśnie i mózg się nauczą. A potem nigdy już tego nie zapomnimy. Dlatego Jim miał się wziąć ze mną u boku do pracy.
Gdyby to był film, oczekiwalibyśmy w tym miejscu zmontowanych ujęć ze scenek morderczego treningu ze ścieżką dźwiękową Eye of the Tiger. Jednak choć praca z lękiem wymaga równie wielkiego poświęcenia, wygląda zupełnie inaczej. W naszym filmie widzielibyśmy, jak Jim robi zwyczajne rzeczy, typu przejście się po wielkiej sali biurowej u siebie w pracy, by poćwiczyć wdawanie się w przelotne rozmowy, bieg na bieżni stacjonarnej, by przyzwyczaić się do uczucia galopady serca, wspólne siadanie do lunchu z kolegami z biura i przekroczenie po raz pierwszy progu szkoły tańca towarzyskiego. Wszystkie te rzeczy mogą się wydawać prozaiczne, ale mają wielkie znaczenie. Wniknąwszy w mózg Jima, zobaczylibyśmy radykalne przemiany – przebudowę struktur powstałych po doświadczeniach z Dorchester z lat siedemdziesiątych, odnalezioną na nowo wiarę w siebie i najważniejsze: pojawienie się pragnienia i odwagi, aby stworzyć wokół siebie grono przyjaciół.
Dla jasności: droga do przemiany Jima nie została przeze mnie wyczarowana. Podobnie jak i inni współcześni specjaliści zajmujący się lękiem, opieram się na dokonaniach gigantów. Przez całe dziesięciolecia z pełnym poświęceniem prowadzono żmudne badania naukowe – laboratoryjne oraz kliniczne – a odkrycia te zmieniają ludzkie życie. Dzisiaj ideowi, ciężko pracujący uczeni, z których wielu poznasz na dalszych stronach książki, zmagają się z kryzysami budżetowymi, nieustannie rosnącymi wymaganiami biurokratycznymi oraz zabójczym tempem pracy, obcym uczonym dnia wczorajszego. Mimo tych wszystkich przeciwności najnowsza wiedza wykuwana w ich laboratoriach jest po prostu bezcenna. Neurobiolodzy, korzystający z coraz potężniejszych narzędzi, zaglądają w głąb czaszek zalęknionych społecznie ludzi, by obserwować sieci neuronów rozpalających się i gasnących jak fajerwerki. Psycholodzy ewolucyjni wysuwają teorie, dlaczego lęk społeczny sięga tysięcy pokoleń wstecz. Psycholodzy rozwojowi pojawiają się wszędzie, od oddziałów położniczych do pokojów w akademikach i dalej, by kreślić mapy kształtowania się lęku społecznego na przestrzeni życia. I oczywiście psycholodzy kliniczni nie ustają w odkrywaniu tego, jak postępować z naszymi myślami, czynami i ciałem, aby przywracać życie kolejnym ludziom – takim jak Jim.
Na zajęciach tanecznych w niedzielny wieczór Mayumi czekała na parkiecie z wyciągniętą ręką. Jim ostrożnie przecisnął się przez krąg ludzi i też wszedł na parkiet. Kilka lat wcześniej w ogóle nie przekroczyłby progu swego domu w niedzielę, nie mówiąc już o przejściu przez szpaler ludzi. Nigdy w życiu nie zapraszałby nieznanych kobiet do tańca w sali z lustrzanymi ścianami i przed wzrokiem innych. Ale to było kilka lat temu. A teraz było teraz.
Zatrzymał się przy Mayumi i podał jej rękę. Ona ją wzięła. Tomas wcisnął „start” i z głośników popłynął walc Moon River. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, Mayumi i Jim ruszyli do tańca. Gdy wirowali po parkiecie, wodziło za nimi czterdzieści par życzliwych oczu, a jedno serce – Jima – grzało się dumą i zadowoleniem. Kiedy muzyka umilkła, zerwała się burza oklasków. Ktoś gwizdał z entuzjazmem. Ktoś krzyknął: „Najlepsze życzenia urodzinowe, Jim!”. Krąg ludzi zacieśniał się wokół niego. Porwała go fala podawanych rąk, uścisków, klepnięć w plecy. W końcu Tomas powiedział przez mikrofon:
– To było piękne. Życzymy Jimowi wszystkiego najlepszego. A teraz, panie i panowie, cha-cha!
Podczas gdy formowały się pary, Jim podszedł do stolika i opadł na składane krzesełko. „W ciągu ostatnich czterech lat poznałem więcej ludzi niż przez pięćdziesiąt dwa poprzednie – pomyślał i rozejrzał się wokół, nabierając całe płuca powietrza. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jestem”.
Jeśli nigdy nie pociągał cię taniec towarzyski, nie ma problemu – istotą sprawy nie jest konkretna aktywność. Istota sprawy tkwi w tobie. Chodzi o wypracowanie umiejętności i woli spróbowania tego, czego pragniesz. Chodzi o to, byś w głębi ducha wiedział, że nic w tobie nie szwankuje nawet w tych momentach, kiedy lęk chce ci wmówić coś innego. Mogą stać przed tobą otworem takie rzeczy jak szaleństwa na parkiecie, zabranie głosu na spotkaniu, odezwanie się do dowolnej osoby, a przy tym wszystkim może ci towarzyszyć poczucie siły płynące ze świadomości, że nawet jeśli sprawy nie potoczą się zgodnie z oczekiwaniami, poradzisz sobie z tym.
Tak jak Jim możesz rzucić wyzwanie lekcjom, które wchłonąłeś w trakcie wychowania, i na nowo wytyczyć stare, zjeżdżone szlaki neuronalne w swoim mózgu. Oto zaś paradoks: możesz rosnąć i rozwijać się bez zmieniania siebie. Pozostaniesz tą samą osobą, zachowasz wszystkie cechy, które czynią cię tobą. Jim w głębi siebie ani trochę nie zmienił się. Nadal jest kimś, kto wysłucha niepokojów koleżanki po złamaniu biodra przez jej babcię, nadal ciekawi go, co leży za wszystkimi ulicami Linden tego świata, i szczerze troszczy się o swoich bliskich. Jedynym, co się zmieniło, jest lęk.
Jim oglądał niedawno odcinek Współczesnej rodziny. Gloria, grana przez Sofię Vergarę, pocieszała Phila, postać stworzoną przez Ty’a Burrella. Phil był podłamany i zawiedziony sobą. Po totalnym wygłupieniu się przed ludźmi chciał się zrehabilitować, grając superbohatera, ale to tylko pogorszyło sprawę. Gloria powiedziała mu: „Najważniejsze, że się nie spinasz i że ludzie nie spinają się przy tobie. Czują, że mogą z tobą pogadać. To twoja supermoc”.
– Zdałem sobie sprawę – powiedział Jim – że to jestem ja.
Zawsze czuł się komfortowo przy kilku wybranych – bracie, kuzynce Rosaleen. Ale teraz jest dużo więcej osób, przy których czuje się swobodnie; to ludzie w pracy, na siłowni, w szkole tańca. I w miarę jak rosła jego swoboda wśród nich, rozszerzało się też to grono. Ale działało to także w drugą stronę: im więcej ludzi Jim miał wokół siebie, tym swobodniej czuł się ze sobą.