Katy Regnery

Nigdy nie pozwolę ci odejść


Скачать книгу

ich pokoje. Dwa miesiące po ich porwaniu Holden znalazł luźny panel w ścianie, a Griselda nauczyła się go odpychać na bok. Mężczyzna jeszcze ich nie przyłapał na tym, że leżą razem. Przez ostatnie dwa lata przytulanie się do siebie pozwalało im odnaleźć spokój.

      Usłyszała ciche skomlenie po drugiej stronie drzwi.

      – Cutter – wyszeptała, wsłuchując się w odgłos pazurów stukających o podłogę nad nimi. Odetchnęli z ulgą, gdy tylko usłyszeli, że kroki cichną.

      Holden przycisnął Griseldę do siebie i wziął głęboki oddech, zanim wypowiedział cicho słowa, które wymawiał co wieczór.

      – M-m-moja mama miała na imię C-Cordelia, ale tata mówił na nią C-Cory.

      – A tata…

      – N-n-nazywał się Will.

      – Cory i Will Croft.

      – T-tak jest.

      – Pewnego dnia ja będę Griseldą Croft – powiedziała, szybko kontynuując, ponieważ usłyszała w jego głosie łzy.

      – Tak. Ty i ja. M-m-musimy trzymać się razem.

4 lipca, 2001 roku

      

      Na wiejskiej drodze nie było chodnika, ale obok znajdowała się ścieżka wydeptanej, brązowej trawy, wystarczająco szeroka, żeby Holden i Griselda mogli iść ramię w ramię. Wyszli z pola kempingowego i skierowali się w stronę sklepu, który minęli, jadąc samochodem.

      – Dlaczego zgłosiłeś się, żeby iść ze mną? – zapytała, patrząc, jak jej zniszczone trampki z każdym krokiem stają się jeszcze bardziej pokryte kurzem.

      Holden wzruszył ramionami.

      – Z-z-za długo siedziałem w s-s-samochodzie.

      – Ciasno tam było.

      Słońce parzyło jej kark i poczuła, jak wielka kropla potu spływa jej zza ucha, prosto na szyję.

      – Gorąco dziś – rzekła.

      – Tak.

      – Nie mówisz za wiele.

      – T-t-też byś nie mówiła, gdybyś się z-z-zacinała.

      – Myślałam, że to jąkanie się.

      – Z-z-zacinanie.

      – Lubisz rozmawiać?

      – Z-z-z tobą tak.

      Jej policzki zarumieniły się z zadowolenia. Rzadko czuła się ważna lub wyjątkowa, a słowa Holdena były dla niej pocieszeniem. Chciała usłyszeć więcej.

      – Dlaczego ja? Nie jestem wyjątkowa.

      – N-n-nie jesteś podła.

      – Skąd wiesz? – zapytała, patrząc się na niego z uśmiechem. – Może tylko udaję miłą, a potem, w odpowiednim czasie, zaatakuję.

      – N-n-nie, ja rozumiem ludzi. Nie jesteś podła… a do tego jesteś n-n-naprawdę ł-ł-ładna.

      Ładna? Ładna! Komplementy były jej obce, więc przyjęła te, które usłyszała, niczym słonecznik pochłaniający promienie słoneczne.

      – Dzięki.

      – To prawda.

      – Hej, właśnie powiedziałeś coś bez jąkania się – rzuciła, uśmiechając się promiennie.

      – Mówię l-l-lepiej, kiedy czuję się komfortowo.

      – A więc – zapytała, jednocześnie rozmyślając o nim. Postawił się Billy’emu i wyglądało na to, że czuł do niej miętę. – Gdzie mieszkałeś, zanim trafiłeś do Fillmanów?

      – W i-i-innej rodzinie zastępczej.

      – Nie udało ci się zostać tam na dłużej?

      – B-b-byli pijakami.

      Griselda skinęła głową. Jej poprzedni rodzice zastępczy również mieli problemy z nadużywaniem różnych substancji. Zawsze uważała, że to dziwne, że zabrali ją z domu jej matki tylko po to, żeby trafiła do ludzi z podobnymi problemami. Kiedy opiekun społeczny odwiedził ją bez uprzedzenia i zobaczył, co dzieje się w ich domu, przeniósł dziewczynkę do Fillmanów.

      – Bili cię?

      Ręka Holdena instynktownie skierowała się w stronę oka, które było już mniej fioletowe, a bardziej zielonkawo-żółte. Nie odpowiedział, tylko kopnął ziemię przy następnym kroku, wznosząc w powietrze chmurę jasnobrązowego kurzu.

      – Czy twoi rodzice trafili do więzienia? – zapytała.

      Jego wzrok powędrował na nią, groźny i rozgniewany.

      – A-a-absolutnie n-n-nie!

      – Och – westchnęła, żałując, że zadała mu pytanie, które sprawiło, że jeszcze bardziej się zacinał. – Zapytałam dlatego, że moja mama jest prawdopodobnie w więzieniu. Chyba. Nie mam pojęcia. Nie widziałam jej od pięciu lat. Kiedy zmarła moja babcia, nie został mi nikt inny, więc trafiłam do rodziny zastępczej.

      Holden milczał przez dłuższą chwilę.

      – M-m-moi nie żyją.

      – Przykro mi – powiedziała.

      Chłopiec nie odpowiedział, ale nie kopał już ziemi. Szli tak w ciszy przez kilka minut. Szyja, ramiona i nogi Griseldy szczypały od mieszaniny potu oraz kurzu. Westchnęła, zastanawiając się, dlaczego zgłosiła się, by iść do sklepu w takim upale. Zgadywała, że są gdzieś w połowie drogi, ale było piekielnie gorąco i cholera, będą musieli wracać z powrotem z dodatkowym ciężarem w postaci zakupów.

      Była tak pochłonięta swoimi myślami, współczując sobie samej, że przestraszyła się, gdy zauważyła, że przed nimi pojawiła się nagle stara, czerwona furgonetka, która zwolniła, po czym zatrzymała się. Griselda stanęła na chwilę, ale szybko zaczęła kontynuować swój spacer, idąc w stronę samochodu. Rzuciła niepewne spojrzenie na Holdena, gdy mężczyzna wysiadł z auta i odwrócił się w ich stronę.

      – Szukałem was.

      – Nas? – Dziewczynka spojrzała na nieznajome auto i zobaczyła w nim szczeniaka drapiącego z podekscytowaniem w tylne okno. Jej oczy się rozjaśniły i spojrzała na Holdena, żeby upewnić się, czy widzi to, co ona. – Szczeniaczek!

      Twarz Holdena była ponura i napięta, wzrok miał wbity w mężczyznę, który zatrzymał się przed nimi z rękami na biodrach. Miał na sobie dżinsowe ogrodniczki i starą, flanelową koszulę. Jego brwi błyszczały od potu. Włosy i brodę miał rozczochrane i zaniedbane. Kiedyś prawdopodobnie były brązowe, teraz siwe.

      – Chodźcie – zachęcał mężczyzna. – Wasi rodzice mnie po was wysłali.

      – Fillmanowie? – zapytała Griselda, marszcząc czoło.

      – Fosterowie1 – mruknął nieznajomy.

      – Och – westchnęła. Ich rodzice zastępczy. Cóż, to by się zgadzało. Tak jakby. Potem przypomniała sobie, jak pan Fillman pytał żonę, czy jej rodzina mieszka blisko. – Jesteś kuzynem?

      – Bratem – odpowiedział.

      Cóż, jeżeli pani Fillman miała kuzynów w tej okolicy, to może miała tu też brata. To miało sens, prawda?

      Griselda przyjrzała mu się: miał krzaczaste brwi, a jego usta były napięte w wyrazie dezaprobaty lub ignorancji. Szczerze mówiąc,