zapisywał w nim zakłady.
– Spotkałem tych studencików w Rosie’s.
Clinton przesunął wzrokiem pełnym pogardy po ubranych w koszulki polo i bojówki Jonahu i Shawnie. – Studenciki, hę? Widzę, że przyprowadziliście swoje kobiety, ale czy wzięliście też swoje portfele?
Ani Jonah, ani Shawn nie byli studentami, lecz praca w firmie kablowej w stolicy pozwalała im obu na prowadzenie życia, które mogłoby wydawać się dostatnie takim ludziom jak ci, którzy zebrali się na tym polu, pomyślała Griselda. W tym przekonaniu utwierdziła ją podarta, za ciasna koszulka Metalliki i znoszone buty Clintona. Gdy przyglądała się tatuażowi stokrotki znajdującemu się między jego kciukiem a palcem wskazującym, poczuła, jak jego wzrok ląduje na niej i zatrzymuje się na chwilę.
– Hej – rzucił. – Czy ja cię skądś znam?
– Kurwa mać – mruknął Jonah. – Znów się zaczyna.
Shawn zachichotał, zabrał butelkę wina od Tiny i wziął łyka.
– Wygląda znajomo, prawda? – zapytał Quint, spoglądając na syna, a potem na Griseldę.
– Tak – odrzekł Clinton, delikatnie i ostrożnie, jakby starał się przypomnieć, skąd ją zna. – Jesteś stąd?
– Nie – odpowiedziała Griselda. Włosy stanęły jej na karku.
Clinton zmrużył oczy, przysuwając się bliżej, ale Jonah sięgnął ręką i położył dłoń na jego piersi.
– Jesteś już wystarczająco blisko, koleś.
Clinton powędrował wzrokiem do dłoni Jonaha, a następnie do twarzy.
– Może i nie jestem tak wielki jak Seth czy Eli, ale jeśli nie zabierzesz swojej pierdolonej łapy, to sam ją zabiorę.
Jonah przyglądał się przez chwilę twarzy Clintona, po czym uśmiechnął się i odsunął dłoń.
– Mężczyzna ma prawo bronić swojej kobiety.
– Dlatego nie leżysz jeszcze na ziemi – odrzekł Clinton, znów przez moment, spoglądając na Griseldę, aż wreszcie pokręcił głową, jakby jego podświadomość nie była w stanie rozwiązać tej tajemnicy.
Griselda była zniesmaczona zachowaniem Jonaha, który za wszelką cenę chciał pokazać, że jest prawdziwym mężczyzną. Była też ponownie zdezorientowana zachowaniem Quinta i jego syna. Cholera, dlaczego ci mężczyźni twierdzili, że ją znają? Nadwyrężała swój umysł, próbując przypomnieć sobie, czy Caleb Foster kiedykolwiek robił zdjęcia jej i Holdenowi, ale niczego takiego nie mogła sobie przypomnieć. Potem jednak przypomniała sobie coś innego. Opadła jej szczęka i zawstydzona wbiła wzrok w ziemię.
Oczywiście.
Wzdłuż całej polnej drogi, przy której ona i Holden zostali porwani, wisiały rozwieszone przez policję plakaty z twarzami zaginionych dzieci. Widziała jeden z nich na tablicy ogłoszeń w biurze szeryfa Charles Town, gdy tam dotarła. Jeżeli ten mężczyzna i jego syn mieszkali w okolicy przez całe życie, pewnie widzieli zdjęcie dziesięcioletniej Griseldy, wywieszone na lokalnej poczcie, w banku, barze lub pralni. Wszędzie. Dlatego wyglądała znajomo, ale nie mogli jej dokładnie rozpoznać. Dlatego mrużyli oczy, chcąc ujrzeć ją w innym świetle, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy. Poczuła ucisk w żołądku.
Wzięła głęboki wdech by się uspokoić, lecz zapach tytoniu, dymu, alkoholu i męskiego potu wypełniły jej nozdrza. Przykładając dłoń do twarzy, zwymiotowała do swoich ust, pochylając się lekko, w razie gdyby coś jej się ulało. Rozpaczliwie próbując się nie ośmieszyć, połknęła zwrócone frytki i piwo, po czym spojrzała na Tinę w samą porę, gdy ta zdała sobie sprawę, co zaraz się stanie. Złapała Griseldę za ramię i odciągnęła od Jonaha.
– Co jest? – zapytał Jonah, łapiąc ją za drugie ramię i przyciągając do siebie.
– Zaraz zwymiotuje, Jonah! Cholera jasna, puść ją!
Griselda spojrzała na Jonaha. W tym momencie żołądek znów podszedł jej do gardła i przeszedł ją dreszcz. Zgarbiła się, a jej policzki wypełniły się wymiotami.
– Tak, dobrze. Przepraszam. Pomożesz jej, Tina? Myślę, że zaraz zacznie się walka.
– A myślisz, że co próbuję zrobić?
To najgroźniejsze wcielenie dobrodusznej Tiny, jakie kiedykolwiek widziała. Była wdzięczna jej za to, że zabrała ją z daleka od Jonaha i Shawna. Było jej niedobrze i potykała się o nierówną ziemię, lecz wiedziała, że gdy tylko ucieknie od tłumu, Quinta i Clintona, i weźmie kilka głębokich wdechów, wszystko będzie w porządku. Była tego pewna.
Tina puściła nadgarstek Griseldy i objęła ją ramieniem, prowadząc w stronę pojedynczego snopka siana na małym wzgórzu, prawie ukrytym w cieniu, około sześć metrów od parkingu. Z tego miejsca, gdzie siedziały, miały widok na część ringu, a gdyby wstały, widziałyby cały obszar walk. Mogły tam odpocząć i ponownie dołączyć do Jonaha i Shawna po zakończeniu walki. Gdy Griselda usiadła, Tina wepchnęła jej na kolana butelkę słodkiego wina.
– Chciałabym móc zaoferować ci miętówkę albo wodę, kochanie, ale mam tylko to.
Griselda przyjęła butelkę z wdzięcznością, trzymając ją między udami, po czym wzięła kilka głębokich oddechów. Nadal czuć było zapach benzyny i dymu, lecz już mniej intensywnie. Mogła wreszcie wypełnić płuca powietrzem, a jej żołądek się uspokoił.
– Dzięki – powiedziała, oddychając powoli. – Wiszę ci przysługę.
– Nie ma problemu – odpowiedziała Tina, siedząc przy niej na ziemi. – Wymioty i sandały do siebie nie pasują.
Griselda zaśmiała się lekko i przytaknęła.
– Wiesz co? – kontynuowała Tina, wyciągając z torebki papierosa i podpalając go. – Staram się dostrzegać dobro w innych ludziach, ale twój chłopak to twardy orzech do zgryzienia, nieprawdaż?
Griselda wzruszyła ramionami, otworzyła butelkę wina i przyłożyła jej krawędź do ust. Było nieznośnie słodkie, ale nadal lepsze niż posmak wymiotów, który czuła w ustach. Wzięła łyk z nadzieją, że wino pozostanie w jej żołądku i poczuła wdzięczność, gdy tak się stało.
– Ale – kontynuowała Tina, a jej głos znów stał się radosny – może to szczęśliwy zbieg okoliczności, że źle się poczułaś. Ja też nie chciałam patrzeć, jak tych dwoje głupców się okłada, a twój żołądek tak jakby przyszedł nam na ratunek. Więc dzięki, zmartwiony brzuszku. – Zachichotała, stukając swoim kolanem o kolano Griseldy.
Griselda właśnie miała podać Tinie butelkę, gdy krzyk tłumu przykuł jej uwagę. Wstała i spojrzała ponad setkami głów na ring. Trzech mężczyzn stało pośrodku. Nagle ujrzała samotną postać mężczyzny idącą w dół wzgórza. Kiedy dotarł na miejsce, zrzucił z siebie flanelową koszulę i wszedł na ring.
Gdy kroczył w dół wzgórza, ignorował wyzwiska i rzucane mu okrzyki. Intensywnie skupiał się na mocno oświetlonym ringu znajdującym się przed nim. Ściągnął koszulę i rzucił ją na ziemię, gniewnie patrząc na ludzi zebranych wokół. Rozstąpili się szybko, niektórzy klepali go po plecach i życzyli szczęścia, gdy przechodził przez snopki siana.
Szukał wzrokiem Quinta i Clintona. Trzymał gardę, ponieważ walka mogła rozpocząć się, jak tylko przeciwnik postawi stopę na ringu.
Istniało kilka zasad:
1. Walka