się, że nie możesz dziś zjeść naleśników, bo mogłabyś dostać od nich wzdęcia. Stek bzdur.
Wzięłam od niej kubek, ale podziękowałam za jedzenie.
– Nie jestem głodna.
– Musisz coś zjeść, bo mogłabyś zemdleć z głodu w drodze do ołtarza. – Urwała. – Choć z drugiej strony chciałabym zobaczyć wtedy minę Luki.
Upiłam trochę kawy, po czym wzięłam od Gianny miseczkę i zjadłam kilka kawałków banana. Naprawdę nie zamierzałam zemdleć. Ojca by to rozwścieczyło, a Luca zapewne też nie skakałby z radości.
– Przyszła kosmetyczka i jej pomocnice. Sprawiają wrażenie, jakby zamierzały zrobić na bóstwo całą armię przekupek.
Uśmiechnęłam się słabo.
– Nie każmy im czekać.
Zmartwiona Gianna podążała za mną wzrokiem, gdy weszłam do sypialni, w której czekały na nas matka i Lily, a także trzy kosmetyczki. Kobiety od razu przystąpiły do pracy, zaczynając od woskowania naszych nóg i pach. Kiedy już myślałam, że to koniec tortur, kosmetyczka zapytała:
– Bikini też? Wiesz, czy tak właśnie lubi twój mąż?
Zaczerwieniłam się, a matka spojrzała na mnie, jakbym znała odpowiedź, jakbym wiedziała cokolwiek o preferencjach Luki, zwłaszcza tych dotyczących mojego ciała.
– Może zadzwonimy do jednej z jego dziwek? – zaproponowała Gianna.
Matka głośno wciągnęła powietrze.
– Gianna! – warknęła.
Lily wyglądała na kompletnie zieloną w tym temacie. Choć była królową flirtu, to nie miała pojęcia o reszcie tych spraw.
– Zostawię tylko mały trójkąt, dobrze? – podrzuciła łagodnie pomysł kosmetyczka.
Kiwnęłam w odpowiedzi głową, uśmiechając się z wdzięcznością. Przygotowania trwały godzinami, a gdy mój makijaż został ukończony, a włosy upięte w wyszukaną fryzurę, na której miał utrzymać się welon ze zdobionym brylantami diademem, ciocia Livia i ciocia Ornatella przyniosły suknię ślubną oraz sukienki druhen dla Lily i Gianny. Do ślubu została godzina.
Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Suknia była piękna, opasana pod biustem wstążką z białej satyny. Średniej długości tren ciągnął się za mną, a platynowy haft mienił się w promieniach słonecznych.
– Podoba mi się serduszkowy dekolt, masz dzięki niemu zapierający dech w piersiach rowek – chwaliła mnie ciocia Livia, matka Valentiny.
– Luce na pewno się spodoba – dodała ciocia Ornatella.
Moja mina chyba zdradzała, jak niewiele dzieliło mnie od histerii, ponieważ matka zagoniła ciotki do wyjścia.
– Zostawmy dziewczyny na chwilę same.
Stanęła przy mnie Gianna. Miętowa sukienka pięknie kontrastowała z jej rudymi włosami. Otworzyła pudełeczko, w którym znajdował się naszyjnik wykonany z brylantów i pereł misternie połączonych nićmi z białego złota.
– Luca nie szczędzi pieniędzy, prawda? Ten naszyjnik i diadem kosztują zapewne więcej niż domy niektórych ludzi.
Przez otwarte okno docierały do nas odgłosy rozmów i śmiechu zbierających się w ogrodzie gości, co chwilę było też słychać jakiś inny dźwięk.
– Co to za hałas? – zapytałam, próbując rozproszyć czymś myśli.
Gianna wyjrzała przez okno.
– Mężczyźni odkładają pistolety do plastikowych pudełek.
– Po ile?
Gianna uniosła brew.
– Po ile broni odkładają?
– Po jednej. –Na jej czole pojawiła się bruzda, jednak po chwili zrozumiała o co mi chodziło i ponuro kiwnęła głową.
– Tylko głupek wychodzi z domu z mniej niż dwoma pistoletami – podsumowałam z goryczą.
– To po co ten pokaz?! – wyrzuciła z siebie Gianna.
– Jest symboliczny – wyjaśniłam. Tak jak ten okropny ślub.
– Ale jeśli wszyscy pragną pokoju, to dlaczego nie przyszli nieuzbrojeni? To przecież ślub.
– Zdarzały się już szkarłatne śluby. Widziałam zdjęcia ze ślubu, na których nie dało się określić koloru sukni panny młodej, tak bardzo nasiąkła krwią.
Lily przeszył dreszcz.
– Dziś się to nie powtórzy, prawda? – zapytała drżącym głosem.
Wszystko było możliwe.
– Nie. Chicago i Nowy Jork za bardzo potrzebują wzajemnego wsparcia. Do przelewu krwi nie dojdzie, dopóki Brać i Tajwańczycy będą stanowić zagrożenie. – Miałam nadzieję, że moje słowa uspokoją siostrę.
Gianna parsknęła.
– O, świetnie, to pocieszające.
– Tak – potwierdziłam stanowczo. – Przynajmniej wiemy, że dziś nikomu nie stanie się krzywda. – Żołądek zwinął mi się w supeł. Zapewne nikomu, oprócz mnie.
Gianna, stając za mną, objęła mnie i oparła podbródek na moim nagim ramieniu.
– Jeszcze możemy uciec. Zdejmij tę sukienkę, to się wymkniemy. Wszyscy są zajęci, więc nawet nie zauważą.
Lily energicznie pokiwała głową i wstała z łóżka.
Luca by zauważył. Zmusiłam się do uśmiechu.
– Nie, jest już za późno.
– Nie jest – syknęła Gianna. – Nie poddawaj się.
– Jeśli zerwałabym porozumienie, miałabym krew na rękach. Pozabijaliby się w odwecie.
– Oni wszyscy mają krew na rękach. Każda pieprzona osoba w tym ogrodzie.
– Nie przeklinaj.
– Serio? Dama nie przeklina. – Gianna naśladowała głos ojca. – A ciebie dokąd zaprowadziło zachowanie posłusznej małej damy?
Odwróciłam wzrok. Miała rację. Zawiodło mnie prosto w ramiona jednego z najbardziej niebezpiecznych mężczyzn w tym kraju.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam tego powiedzieć.
Splotłam nasze palce.
– Wiem. I masz rację. Większość ludzi znajdujących się w ogrodzie ma krew na rękach i zasługuje na śmierć, ale to nasza rodzina, jedyna, jaką mamy. Poza nimi są tam też niewinni, jak Fabiano.
– Fabiano już wkrótce będzie miał krew na rękach – podsumowała z goryczą Gianna. – Stanie się zabójcą.
Nie zaprzeczyłam. Kiedy Fabiano skończy dwanaście lat, zacznie proces inicjacji. A jeśli Umberto mówił prawdę, to Luca zabił pierwszy raz, gdy miał jedenaście lat.
– Ale jeszcze jest niewinny, poza tym są tam też inne dzieci i kobiety.
Gianna posłała mi w lustrze surowe spojrzenie.
– Naprawdę wierzysz, że choćby jedno z nas jest niewinne?
Już z racji samego urodzenia w tym światku przychodziło się na świat z krwią na rękach, a z każdym oddechem grzech wrzynał się głębiej w naszą skórę. „Z krwi zrodzeni, w krwi zaprzysiężeni” – głosiło motto nowojorskiej Cosa Nostry.
– Nie.
Gianna uśmiechnęła się ponuro. Lily podeszła