Patrick Smith

Pilot ci tego nie powie


Скачать книгу

wieloma względami pozbawionym uroku: długie rzędy trzypoziomowych budynków mieszkalnych i ciągnące się w nieskończoność jednopiętrowe domy w stylu kolonialnym przyozdobione kiczowatymi ornamentami z kutego żelaza. (Jest to miasto tak beznadziejne pod względem architektonicznym i tak bardzo zalane tandetą, że po prostu nie mogło osiągnąć wyższego statusu i stać się modną lokalizacją, tak jak to miało miejsce z innymi przedmieściami Bostonu). Mieszkające tam irlandzkie i włoskie rodziny mówiły z twardym akcentem z północnego wybrzeża, gdzie już dawno temu zaniechano wymawiania litery R. Małolaty obrzucające błotem wszystko i wszystkich naokoło rozbijały się chevroletami camaro i pontiacami trans am, a na ich owłosionych klatkach piersiowych błyszczały rogi cornuto, symbol starego kraju.

      Plaża Revere była pierwszą publiczną plażą w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jak reszta miasta, tak i to miejsce nie nadaje się do subtelnych, sentymentalnych opisów. Działająca tam niegdyś kolejka górska spłonęła dawno temu, kiedy jeszcze byłem mały, a wzdłuż bulwaru roiło się od lokali, gdzie spotykali się członkowie gangów motocyklowych, oraz od knajp, w których dziecko nie odważyłoby się postawić nogi bez względu na to, jak bardzo chciałoby do toalety. Mewy pikowały jedna za drugą i obżerały się śmieciami wysypującymi się z beczek i kontenerów.

      Ale były tam piasek i woda, na tyle czysta, że można w niej było pływać – z długimi, płaskimi, połyskującymi falami, które w czasie odpływu zdawały się cofać aż za Nahant i znikać za horyzontem. Latem spędzaliśmy tam mnóstwo czasu – prawie wszystkie weekendy, a także wiele dni powszednich. Samochód moich rodziców był zapakowany i gotowy do drogi przed dziesiątą rano. Pamiętam składane krzesełka, ręczniki i niewyczerpane zapasy emulsji do opalania Hawaiian Tropic, której oleisty, kokosowy zapach mieszał się z gorącym odorem spalonej słońcem skórzanej tapicerki oldsmobila.

      Pływałem, łapałem kraby i cierpliwie znosiłem nieodłączne bitwy na błotne kule z kolegami, ale tak naprawdę ekscytowały mnie samoloty. Prawie dwukilometrowa wstęga plaży Revere ciągnie się niemal równolegle do pasa nr 22L międzynarodowego portu lotniczego Boston-Logan. W regularnych odstępach przelatują tamtędy maszyny podchodzące do lądowania, i to tak blisko, że wydaje się, iż można by trafić w nie którąś z wystających z piasku, porzuconych tam butelek po piwie. Zabierałem ze sobą notatnik i zapisywałem każdy samolot, który z rykiem silnika przemykał nad moją głową.

      Pojawiały się najpierw jako czarne plamy. Widać było dym – wijące się czarne smugi nad Salem czy Marblehead, gdzie samoloty skręcały, zajmując pozycję do podejścia końcowego. Zbliżały się coraz bardziej, a potem nadciągał hałas. Hałas nieporównywalny z czymkolwiek innym. Małe dzieci, a również dorośli, zakrywali sobie uszy. Nie zdajemy sobie dziś sprawy, jak przeraźliwie głośne były odrzutowce starszej generacji. A leciały nisko, może pół kilometra nad piaskiem i zniżały się coraz bardziej i bardziej, aż znikały za wzgórzami koło Beachmont, na zaledwie kilka sekund przed przyziemieniem. Tak, były głośne, niskie i brudne. Wytwarzane przez nie smugi dymu opadały na ziemię. Przez ten niekończący się strumień przylatujących samolotów w domu moich dziadków w Beachmont schody i balustrady na werandzie były pokryte sadzą.

      Pamiętam je wszystkie: B707 i L-1011 z dwiema bliźniaczymi kulami TWA; DC-8 i DC-10 w barwach United z lat siedemdziesiątych; DC-8 i B747 linii Flying Tigers; DC-9 i One-Eleven należące do Allegheny; B727 zwany przez linie Eastern „Whisperjetem”, czyli szepczącym odrzutowcem, który robił wiele, ale w żadnym razie nie szeptał; maszyny takich przedsiębiorstw lotniczych jak: Braniff, Piedmont, Capitol i Seaboard World oraz TAP, North Central, Zantop i Trans International. Określenie samolot regionalny jeszcze wówczas nie istniało – pojawiło się dopiero jakieś dziesięć lat później – ale mieliśmy samolotowe połączenia lokalne. Były na przykład linie PBA latające małymi Cessnami 402, a nawet okazjonalnie DC-3; Air New England z Twin Otterami i FH-227; Bar Harbor z samolotami typu Beech 99, a także Pilgrim, Empire, Ransome i Downeast.

      A teraz szybko przenieśmy się w czasie o czterdzieści lat.

      Tor lotu dla samolotów podchodzących do pasa 22L nie zmienił się. W dalszym ciągu przebiega dokładnie nad plażą Revere. Kiedy w końcu zostałem pilotem linii lotniczych, jednym z bardziej emocjonujących przeżyć był dla mnie lot za sterami samolotu lądującego na pasie 22L w porcie lotniczym Boston, kiedy mogłem spojrzeć w dół na ten sam piasek, z którego przez całe dzieciństwo spoglądałem w górę. Jeżeli zaś chodzi o inne rzeczy w Revere, wszystko uległo przemianie.

      Po pierwsze drastycznie zmieniła się struktura demograficzna. W czasach mojej młodości praktycznie prawie wszystkie rodziny były albo włoskie, albo irlandzkie, albo stanowiły jakieś połączenie tych dwóch nacji. Na plaży było nie inaczej. Dziś zarówno na ulicach miasta, jak i na piasku możemy mówić dosłownie o Narodach Zjednoczonych Północnego Wybrzeża. Do ostrych, pozbawionych R akcentów dołączyła mowa: hinduska, arabska, portugalska i khmerska. Obcisłe podkoszulki, włoskie rogi i koniczynki wciąż są obecne, ale opalona irlandzka skóra jest teraz tylko częścią ludzkiej mieszaniny i wyróżnia się na tle odcieni rodem z Somalii, Ghany, Haiti i Maroka.

      A wysoko nad głowami nie ma już czarnych plam. I nikt nie zatyka sobie uszu. Do diabła, właściwie nie ma za bardzo powodu, aby spoglądać w górę. Samoloty są dziś dużo czystsze, dużo cichsze i – muszę to powiedzieć – dużo mniej ekscytujące. Kiedy byłem dwunastolatkiem, każdy samolot miał swoją własną sylwetkę, wyciskał na niebie swoje własne piętno. I ja, i moi koledzy potrafiliśmy na pierwszy rzut oka odróżnić lecące trzy kilometry nad naszymi głowami DC-9 od B727. Dzisiejsze odrzutowce, jak całe mnóstwo innych rzeczy, stały się nieciekawe, pospolite i tak naprawdę pozbawione duszy. Wielu nie da się rozpoznać nawet z bliska, a patrząc w niebo, trudno jest poczuć prawdziwe podniecenie czy przypływ emocji. Niekończąca się, nudna procesja Airbusów 320, Boeingów 737 i samolotów regionalnych najzwyczajniej nie powoduje przyspieszenia pulsu ani nie sprawia, że plażowicze pokazują je sobie palcem, tak jak to było z B707 czy DC-8, których silniki wyły na cały regulator i za którymi ciągnęły się koszmarne, czarne pióropusze.

      Samo Revere jednocześnie zyskało i straciło charakter na przestrzeni lat. Niebo nad miastem niestety głównie go straciło.

      3

      Wznosimy się w powietrze…

Starty, lądowania i to tajemnicze coś pośrodku

      CO SIĘ STAŁO Z LOTNISKAMI?

      Podróże powietrzne wpłynęły na architekturę i wzornictwo w stopniu większym zapewne niż cokolwiek innego w naszym stuleciu, wliczając w to nawet samochód.

– John Zukovsky, z „Building for Air Travel”[Budownictwo lotniskowe]

      Z całego mnóstwa powodów lotniska są często miejscami zadziwiającymi i irytującymi. We współczesnym terminalu wiele jest rzeczy, które mogą podróżnego rozwścieczyć, zdezorientować lub zaniepokoić. Od czego by zacząć?

      Inspiracją do poniższej listy była przerwa w podróży, którą spędziłem niedawno w międzynarodowym porcie lotniczym Seul-Inczon w Korei Południowej. Niczego nie ujmując lotniskom zajmującym od lat pierwsze pozycje w rankingach, takim jak Schiphol w Amsterdamie czy Changi w Singapurze (wśród atrakcji i udogodnień Changi znajdują się między innymi kino, basen i ogród motyli), Inczon jest lotniskiem najbardziej funkcjonalnym, najbardziej atrakcyjnym i ogólnie rzecz biorąc, najbardziej przyjaznym pasażerom ze wszystkich, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Jest przeogromne, nieskazitelnie czyste i wszędzie panuje tam spokój niczym w katedrze. Kontrola bezpieczeństwa i kontrola paszportowa przebiegają szybko, sprawnie i przyjemnie; tranzyt również nie stanowi żadnego problemu. Wielojęzyczny personel w punkcie