James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

Beaudine powiedział, że o 15.00. Wayne kazał Moore’owi przyjechać o 16.00. Aktualny czas – 14.49.

      Wyciągnął spluwę. Otworzył schowek. Wyjął pieniądze – równe sześć kawałków.

      Wysiadł. Zwiedził męską toaletę. Sprawdził kabiny, celując z broni. Wiatr przywiał celofanową torbę.

      Wyszedł. Wszedł do toalety dla pań. Puste kabiny/ brudne umywalki/ pływające w lizolu robactwo.

      Wyszedł. Tulił się do ścian. Przeszedł na tył. Jasna dupa – jest Wendell Durfee.

      Ma ciuchy w stylu alfonsa. Ma siatkę na włosach. Ma przylizany murzyński fryz. Ma gnata – zajebista spluwa.

      Durfee stał pod ścianą. Durfee chował się przed piachem. Piach psuł mu fryzurę.

      Zobaczył Wayne’a. Powiedział:

      – No.

      Wayne zbliżył się do niego. Durfee podniósł ręce. Wayne podszedł powoli. Piach sypał mu się do butów.

      Durfee spytał:

      – Dlaczego to dla mnie robisz?

      Wayne wziął od niego spluwę. Wysunął magazynek. Zatknął sobie spluwę za pas, lufą w dół.

      Wiatr poruszył krzewem. Ukazała się bryka Durfee’ego. Mercedes, rocznik 1951. Porysowany od piasku. Zanurzony w nim do połowy kół.

      Wayne rzekł:

      – Nie odzywaj się do mnie. Nie chcę cię znać.

      Durfee odrzekł:

      – Może trzeba mnie będzie wziąć na hol.

      Wayne usłyszał chrzęszczenie żwiru – z tyłu, na parkingu. Durfee gmerał coś przy siatce na włosach. Durfee gówno słyszał.

      – Willis mówił, że masz kasę.

      Chrzęst żwiru – chrzęst opon – Durfee kompletnie nic nie słyszał.

      – Przyniosę ją. Zaczekaj tutaj.

      – Cholera, pewnie, że się bez niej nie ruszę. Pieprzony z ciebie święty Mikołaj, wiesz?

      Wayne schował do kabury swoją broń. Wayne wrócił na parking. I tam ujrzał czterysta dziewiątkę Moore’a.

      Stoi sobie obok samochodu Wayne’a. Chodzi głośno na luzie. Podryguje jeszcze chwilę po zatrzymaniu. A w niej sam Moore. Siedzi za kierownicą. Żuje tytoń.

      Wayne stanął. Jego mały drgnął. Pociekł z niego mocz.

      Coś zobaczył.

      Plamkę – w dali na autostradzie – coś jakby miraż samochodu.

      Uspokoił drżące nogi. Podszedł nerwowo. Oparł się o wóz Moore’a.

      Moore opuścił szybę.

      – Hej, chłopcze. Co tam nowego i ciekawego?

      Wayne pochylił się nisko. Wayne chwycił się dachu.

      – Nie ma go tu. Tamten facet podsunął mi fałszywy trop.

      Moore splunął tytoniowym sokiem. Trafił w buty Wayne’a.

      – A dlaczego to kazałeś mi przyjechać o czwartej, skoro sam jesteś tu przed trzecią?

      Wayne wzruszył ramionami: A bo ja wiem? Nudzisz mnie, facet.

      Moore wyciągnął nóż. Podłubał nim w zębach. Wydłubał kawałek kotleta. Strzyknął przed siebie tytoniowym sokiem. Poplamił Wayne’owi koszulę.

      – Jest z tyłu. Sprawdziłem to pół godziny temu. A teraz rusz tam dupę i załatw go wreszcie.

      Wayne znów zobaczył powtórki – w baaaaardzo zwolnionym tempie.

      – Ty znasz Jacka Ruby’ego.

      Moore dłubał w zębach. Moore wytarł nóż o deskę rozdzielczą.

      – No i co z tego? Wszyscy znają Jacka.

      Wayne wetknął głowę przez okno.

      – A co z Bowersem? On widział, jak Kennedy…

      Moore zamachnął się nożem. Moore rozerwał Wayne’owi koszulę. Moore złapał Wayne’a za krawat. Zderzyli się głowami. Moore zamachnął się nożem. Jego dłoń trafiła w drzwi.

      Wayne cofnął głowę. Wayne wyciągnął broń. Wayne strzelił Moore’owi w głowę.

      Odrzut…

      Rzuciło nim do tyłu. Uderzył w swój samochód. Ale zebrał się i wymierzył. Strzelił w głowę Moore’a/ w szyję Moore’a/ w Moore’a bez twarzy i brody.

      Posiekał siedzenia. Rozwalił deskę rozdzielczą. Wywalił okna. Narobił hałasu. Niosło się głośne echo. Głośniejsze od podmuchów wiatru.

      Wayne zamarł. Czterysta dziewiątka podskoczyła – jeszcze jeden wstrząs po ustaniu pracy silnika.

      Wybiegł Durfee. Durfee’emu plątały się nogi. Durfee poślizgnął się i padł jak długi. Wayne zamarł. Ta plamka na autostradzie – to jest, kurwa, samochód.

      Samochód nadjechał. Samochód zjechał na parking. Samochód stanął obok bryki Moore’a. Sypnęło piaskiem. Poderwało w powietrze suche owoce krzewów. Rozprysł się żwir.

      W samochodzie-plamce zgasł silnik. Wysiadł Pete. Pete podniósł ręce.

      Wayne wymierzył do niego. Wayne pociągnął za spust. Kurek pstryknął – masz pusty magazynek – jesteś skończony.

      Durfee patrzył. Durfee próbował biec. Durfee wstał i padł jak długi. Pete podszedł do Wayne’a. Wayne rzucił swoją spluwę i wyciągnął gnata Durfee’ego. Włożył magazynek.

      Miał śliskie ręce. Pistolet upadł. Podniósł go Pete.

      Powiedział:

      – Zabij go.

      Wayne spojrzał na Durfee’ego. Durfee spojrzał na Wayne’a. Wayne spojrzał na Pete’a. Pete dał mu pistolet. Wayne odbezpieczył.

      Durfee wstał. Nogi go nie posłuchały. Klapnął na tyłek.

      Pete oparł się o wóz Moore’a. Pete sięgnął do środka. Pete wyciągnął kluczyki. Wayne sięgnął do swojego wozu. Chwycił sześć tysięcy. Zakaszlał, plując piaskiem.

      Pete powiedział:

      – Zabij go.

      Wayne podszedł do Durfee’ego. Durfee łkał. Durfee patrzył na ręce Wayne’a. Widział pistolet. Widział torbę z gotówką. Widział dłonie – obie zajęte.

      Wayne upuścił torbę. Durfee ją złapał. Durfee się podniósł. Durfee odzyskał władzę w nogach i zaczął biec.

      Wayne opadł na kolana. Wayne zwymiotował lunch. Wayne czuł w ustach smak hamburgera i piasek.

      Durfee biegł.

      Potykał się na wydmach. Dobiegł do swego merca. Odpalił go. Zaczął podskakiwać na wydmach. Brnął przez nie. Dotarł do parkingu. Wyjechał na I-35 i skręcił na południe.

      Pete podszedł. Wayne otarł twarz. Miał ją umazaną krwią Maynarda Moore’a.

      Pete powiedział:

      – Wybrałeś na to właściwe miejsce. I właściwy weekend.

      Wayne klęczał. Odrzucił pistolet. Pete go podniósł.

      – Trzy kilometry stąd jest składowisko odpadów. Możesz porzucić tam jego brykę.

      Wayne wstał. Pete go podtrzymał. Pete powiedział:

      – Może spotkamy się w Vegas.

      13

      (Dallas,