James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

ziewnął.

      – Guy się stacza. Zwykle lepiej ukrywa nazwiska.

      Littell pokręcił głową.

      – To pan Hoover go wydał. Miał teczkę Tippita. Domyślił się, że Moore musi być gdzieś blisko.

      – To twoja własna interpretacja, co? Hoover nie mógł być aż tak konkretny.

      – Nigdy nie jest.

      Pete strzelił palcami.

      – Jak bardzo się boisz?

      – Raz bardziej, raz mniej, ale nie pogardziłbym jakąś miłą wiadomością.

      Pete zapalił papierosa.

      – Rogersowi udało się dotrzeć do Juarez. Ten zawodowy strzelec dotarł do granicy, ale straż go zatrzymała i sprawdziła paszport. Guy mówił, że to rodowity Francuz.

      Littell rzekł:

      – Guy za dużo gada.

      – Boi się. Wie, że Carlos myśli sobie: „Gdybym postawił na ekipę Pete’a i Warda, nie byłoby teraz tego całego szamba”.

      Littell wyczyścił okulary.

      – I gdzie on jest?

      – Pojechał z powrotem do Nowego Orleanu. Ma nerwy w strzępach i łyka prochy na uspokojenie jak jakiś pieprzony ćpun. Całe to gówno jest teraz na jego głowie i on to wie.

      Littell rzekł:

      – I?

      Pete uchylił okno. Wpadło zimne powietrze.

      – I co?

      – Jest chyba coś więcej. Guy nie wróciłby do siebie, gdyby nie miał jakiegoś usprawiedliwienia, które mógłby wcisnąć Carlosowi.

      Pete wyrzucił przez okno papierosa.

      – Jack Ruby wie. Przywiózł jednego ze swoich przydupasów i jakieś babki do kryjówki. Widzieli kukły naszego celu i karabiny. Guy mówi, że powinniśmy ich rąbnąć. Myślę, że zasugeruje to Carlosowi, żeby tylko wykupić się z tego gnoju.

      Littell zakaszlał. Jego puls przyspieszył. Wstrzymał oddech.

      – Nie możemy sprzątnąć czterech osób będących tak blisko akcji. To by było zbyt oczywiste.

      Pete się roześmiał.

      – Do cholery, Ward, mów wprost. Ja nie mam odwagi zabijać cywili, więc czemu ty miałbyś ją mieć?

      Littell się uśmiechnął.

      – Wyłączmy może z tego Ruby’ego.

      Pete wzruszył ramionami.

      – Mnie też Jack ani ziębi, ani grzeje.

      – A zatem kobiety. To o nich mówimy.

      Pete strzelił stawami kciuków.

      – I nie zamierzam się spierać. Jedną z nich już ostrzegłem, ale nie mogłem namierzyć drugiej.

      – Podaj mi ich nazwiska.

      – Betty McDonald i Arden jakaśtam.

      Littell dotknął krawata. Littell podrapał się po karku. Przy pomocy rąk chciał opanować nerwowość. Skrzywił się mimowolnie. Przełknął. Zachłysnął się powietrzem. W pokoju było zimno. Zamknął okno.

      – Zostaje Oswald.

      – Tak. Jak zniknie, wszystko się skończy.

      – Kiedy go przenoszą?

      – O jedenastej trzydzieści. Jeśli do tej godziny nie sypnie łącznika z Guyem, będziemy mogli uznać sprawę za niebyłą.

      Littell zakaszlał.

      – Załatwiłem sobie rozmowę z nim w cztery oczy. Szef agentów specjalnych twierdzi, że facet nic nie powiedział, ale chcę się upewnić.

      Pete pokręcił głową.

      – Bzdura. Chcesz się do niego zbliżyć. Chcesz z nim przeprowadzić numer z jakimś pieprzonym rozgrzeszeniem, żebyś później mógł go udzielić samemu sobie.

      In nomine patris, et filii et spiritus sancti, Amen.

      – Miło, że jest ktoś, kto mnie tak dobrze zna.

      Pete się roześmiał.

      – Nie robię ci wyrzutów. Chcę tylko zakończyć tę pieprzoną sprawę.

      Littell powiedział:

      – A ten Moore. Nie ma takiej możliwości, żeby…

      – Nie. On za dużo wie, za dużo pije, za dużo gada. Jakby sprzątnął Oswalda, trzeba by też sprzątnąć jego. Taka jest prawda.

      Littell spojrzał na zegarek. Cholera – 1.40, środek nocy.

      – Ale to policjant. Może mieć dostęp do celi w podziemiu.

      – Nie. Jest zbyt szalony. Pracuje nad jakąś ekstradycją z jednym gliniarzem z Vegas i zachowuje się wobec faceta w najgorszy możliwy sposób. Nie o kogoś takiego nam chodzi.

      Littell przetarł oczy.

      – Jak się ten facet nazywa? Ten glina, znaczy się.

      – Wayne jakiś tam. A bo co?

      – Tedrow?

      Pete odparł:

      – No, ale co cię to obchodzi? On nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, a pieprzony zegar tyka.

      Littell zerknął na zegarek. Carlos mu go kupił. Złoty rolex/ czysta pretensjonal…

      – Ward, czy ty jesteś w jakimś pieprzonym transie?

      Littell odrzekł:

      – A Jack Ruby…

      Pete odchylił się z krzesłem do tyłu. Zatrzeszczały nogi.

      Littell ciągnął:

      – Jest stuknięty. Boi się nas. Boi się mafii. Ma siedmioro rodzeństwa, które możemy zastraszyć.

      Pete się uśmiechnął.

      – I gliniarze wiedzą, że ma świra. Nosi przy sobie broń. Przez cały weekend plątał się po komendzie i powtarzał, że ktoś powinien zastrzelić tego komucha. Chyba setka pieprzonych dziennikarzy go słyszała.

      Littell rzekł:

      – Ma też problemy z urzędem skarbowym.

      – Kto ci powiedział?

      – Wolę tego nie zdradzać.

      Zerwał się wiatr. Szyba w oknie zadygotała.

      Pete rzekł:

      – I?

      – I co?

      – Jest chyba coś więcej. Chcę wiedzieć, dlaczego podejmiesz to ryzyko z psycholem, który zna nas obu.

      Cherchez la femme, Pierre 7.

      – To będzie taka wiadomość. Zaszyfrowana wiadomość dla każdego, kto tylko był w tamtej kryjówce, że ma wiać.

      9

      (Dallas, 24 listopada 1963)

      Weszła Barb. Miała na sobie jego prochowiec. Za długie rękawy. Za szerokie ramiona. Ciągnący się niemal po ziemi dół. Rzuciła:

      – Cholera.

      Pete spojrzał na jej lewą dłoń. Ujrzał obrączkę.

      Podniosła rękę.

      – Nie myśl, że się gdzieś wybieram. Staram się po prostu do tego przywyknąć.

      Pete