marksistą. Jestem kozłem ofiarnym. Nie będę się na ten temat rozwodził. Jestem za Fidelem. Oskarżam Stany Zjednoczone. Gardzę ich występkami wobec Kuby. Gardzę uchodźcami. Gardzę CIA. National Fruit to zło w czystej postaci. Zatoka Świń była szaleństwem.
Littell się zgadzał. Oswald zabiegał o przyjaciół. Łącznik Guya o tym wiedział. Littell pozostał oschły. Oswald to wyczuł. Oswald nic sobie z tego nie robił.
Trochę faktów. Trochę bredzenia wariata. Nie kochasz mnie – więc zabiję cię przy pomocy Prawdy.
Littell wyszedł. Przedtem skuł Oswalda z powrotem. Skuł go ciasno.
Znaki przy autostradzie się zamazywały. Drogowskazy migały. Oznaczenia zjazdów z autostrady umykały. Littell dostrzegł „Grandview”. Littell zjechał na prawo. Zjechał z autostrady.
Zobaczył ukośne pasy na asfalcie. Zobaczył przydrożny bar.
Proszę…
Budynek przed nim – motelowe pokoje – jeden długi szereg.
Przeciął drogę dojazdową. Zaparkował przy barze. Przeszedł się wzdłuż pokoi. Zmrużył oczy. Dostrzegł „14”.
Proszę… drzwi uchylone. I Arden na łóżku.
Littell wszedł. Zamknął drzwi. Wpadł na telewizor. Wyłączony. Pudło było ciepłe. Wyczuł papierosy.
Arden rzekła:
– Siądź tutaj.
Littell usiadł. Sprężyny w łóżku się ugięły. Arden przesunęła nogi.
– Wyglądasz inaczej bez okularów.
– Potłukły się mi.
Upięła wysoko włosy. Włożyła sukienkę z zielonej dzianiny.
Littell włączył lampę. Arden zamrugała. Littell pochylił lampę. To nieco zmniejszyło blask.
– Co zrobiłaś ze swoimi rzeczami?
– Wynajęłam magazyn.
– Na własne nazwisko?
– Żartujesz chyba. Wiesz przecież, że nie jestem taka niemądra.
Littell zakaszlał.
– Oglądałaś telewizję.
– Tak jak cały kraj.
– Wiesz o rzeczach, o których inni nie wiedzą.
– My mamy swoją wersję, oni swoją. Czy to próbujesz powiedzieć?
– Teraz to ty chyba żartujesz.
Arden przytuliła do siebie poduszkę.
– Jak go przekonałeś? Jak można sprawić, żeby ktoś zrobił coś tak szalonego przed kamerami telewizji?
– Trzeba zacząć od tego, że on sam był szalony. A stawka niekiedy jest tak wysoka, że może zdziałać cuda.
Arden pokręciła głową.
– Nie chcę znać szczegółów.
Littell pokręcił głową.
– Nie musimy o tym mówić.
Arden się uśmiechnęła.
– Zastanawiam się, dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, by mi pomóc.
– Wiesz dlaczego.
– Mogę poprosić, byś to powiedział.
– Powiem. Jeśli będziemy ciągnąć to dalej.
– To? Czy zdefiniujemy w końcu cokolwiek w naszych stosunkach?
Littell zakaszlał – przepełnione popielniczki/ zastały dym z papierosów.
– Popraw mnie, jeśli się mylę. Miewałaś już kłopoty, zdarzało ci się uciekać, wiesz, jak to się robi…
Arden skinęła.
– Jestem w tym niezła.
– To dobrze, bo mogę dla ciebie zdobyć zupełnie nową tożsamość.
Arden założyła nogę na nogę.
– Czy to zawiera w sobie jakąś klauzulę o jawności?
Littell pokiwał głową.
– Możemy zatrzymać parę sekretów dla siebie.
– To ważne. Nie lubię kłamać, chyba że naprawdę muszę.
– Jadę na kilka dni do Waszyngtonu. Potem będę musiał urządzić się w Las Vegas. Tam możesz się ze mną spotkać.
Arden złapała papierosy. Paczka była pusta – odrzuciła ją.
– Oboje wiemy, kto za tym stoi – rzekła. – A ja wiem, że wszyscy oni mają związki z Vegas.
– Ja dla nich pracuję. To jeden z powodów, dla których będziesz ze mną bezpieczna.
– Bezpieczniej czułabym się w LA.
Littell się uśmiechnął.
– Tam mieszka pan Hughes. A mnie będzie potrzebny dom albo mieszkanie.
– No to się spotkamy. Na tyle mogę ci zaufać.
Littell spojrzał na zegarek – 13.24 – złapał telefon przy łóżku.
Arden skinęła głową. Przeciągnął telefon do łazienki. Sznur o mało co nie pękł. Zamknął drzwi. Wykręcił do Adolphusa. Centrala go połączyła.
Odebrał Pete.
– Tak?
– To ja.
– No. Jesteś moim bohaterem tygodnia. Nie miałem stuprocentowej pewności, czy to zrobi.
– A co z Moorem?
– Koniec. Będę go śledził i go dorwę.
Littell się rozłączył. Littell wrócił. Littell upuścił telefon na fotel.
Usiadł na łóżku. Arden się przysunęła. Arden rzekła:
– Powiedz to.
– Chwytam się samych niewłaściwych rzeczy i chcę, by wynikło z tego coś dobrego.
– To nie wystarczy.
Littell powiedział:
– Pragnę cię.
Arden dotknęła jego nogi.
12
(Dallas, 24 listopada 1963)
Powtórki:
Kciuk. Pete i Moore. Jack zabójca i Lee zabójca.
Wayne jechał autostradą I-35. Powtórki się mnożyły. Towarzyszył im dźwięk:
Wayne dzwoni do Moore’a. Mówi: „Spotkajmy się. Wpadłem na trop Durfee’ego”. Kłamie. Sypie szczegółami. Zakłócenia trzeszczą na linii i chrzanią połączenie.
Moore słyszy ostatnie słowo. Moore mówi: „…się zabawimy”.
Autostrada biegła płasko. Płaska i pusta wstążka czarnego asfaltu. Wzdłuż niej po bokach piaszczysta równina. Piaszczysta równina i suche zarośla. Zajęczy szkielet. Piach chrzęszczący w układzie wentylacji.
Dźwięk się zniekształcił. Rozmowę przerwało. Przez ten show Jacka i Lee wszystko mu się pieprzyło.
Wyskoczył jakiś królik. Wpadł na drogę. Umknął gładko przed jego kołami. Zerwał się wiatr. Wzbił w powietrze suche owoce krzewów i kawałki papieru.
Oto i znak: „Parking nr 10”.
Wayne