James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

lubili się zakładać. Gliniarze przegrywali. Gliniarze zbierali forsę dla Joego. Joe zdzierał z ludzi na potęgę – dług plus dwadzieścia procent.

      Pete pogadał z Joem. Pete pożyczył okrągłą dyszkę. Pete uznał, że ryzyko jest minimalne. Nikt nie powiedział: „Stuknij ich”. Nikt nie powiedział: „Przestrasz ich”. Nikt w ogóle nie powiedział nic. Guy nie był z mafii. Życzenia Guya gówno znaczyły.

      Joe fundnął mu calzone. Pete jadł je już na autostradzie. Ser kleił mu się do zębów.

      Zjechał z autostrady. Krążył po Oak Cliff. Znalazł adres: podłużny barak/ obskurny/ najwyżej trzy pomieszczenia.

      Zaparkował. Wrzucił pięć kawałków do pudełka po calzone. Zabrał je ze sobą. Zastukał do drzwi. Zaczekał. Rozejrzał się za gapiami.

      W domu: nikogo – świadków brak.

      Wyjął grzebień. Wygiął zęby. Bez problemu otworzył zamek. Wszedł i powoli zamknął drzwi.

      W pokoju dziennym cuchnęło – trawą i kapustą – przez okno sączyło się światło.

      Pokój dzienny/ kuchnia/ sypialnia. Trzy pomieszczenia, układ amfiladowy.

      Przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę. O jego nogi otarł się kot. Pete rzucił mu kawałek ryby. Kot w mig go pochłonął. A Pete pochłonął kawałek sera.

      Zwiedzał mieszkanie. Kot chodził za nim. Przeszedł przez pokój dzienny. Zaciągnął zasłony. Przysunął fotel i usiadł przy drzwiach.

      Kot wskoczył mu na kolana. Kot wbił pazury w pudełko po calzone. W pokoju było zimno. Fotel był miękki. Ściany zawirowały i przeniosły go w przeszłość.

      Ścieżka pamięci. Los Angeles – 14.12.1949.

      Jest gliniarzem. Pracuje przy łamaniu strajków w okręgu. Ma też faaaajne fuchy na boku. Zajmuje się szantażami. Wymusza kasę od cweli. Robi naloty na mety ciot.

      Jako strażnik obstawia gry w karty. Załatwia skrobanki. Jest francuskojęzycznym Kanadyjczykiem z Quebeku. Brał udział w wojnie. Dostał amerykańską zieloną kartę.

      Koniec roku 1948 – jego brat, Frank, zjeżdża do LA.

      Frank był lekarzem. Frank miał złe nawyki. Frank zawierał złe przyjaźnie. Frank się łajdaczył. Frank uprawiał hazard. Frank trwonił pieniądze.

      Frank robił skrobanki. Frank skrobał Ritę Hayworth. Frank był specem od aborcji dla gwiazd. Frank grał w karty – i trwonił pieniądze. Regularnie bywał na karcianych imprezkach u Mickeya Cohena.

      Frank trzymał się z innymi specami od skrobanek. Frank poznał Ruth Mildred Cressmeyer. Ruth robiła skrobanki. Ruth kochała swego syna, Hueya. A Huey parał się napadami.

      Huey zrobił skok na imprezkę Mickeya. Hueyowi zsunęła się z twarzy maska. Gracze go rozpoznali. A Pete miał grypę. Pete wziął akurat na ten wieczór wolne. Mickey kazał Pete’owi zabić Hueya.

      Huey się ukrył. Pete znalazł jego metę: były burdel w El Segundo.

      Pete podpalił metę. Pete stanął z tyłu. Pete patrzył, jak budynek płonie. Wybiegły cztery postacie. Pete do nich strzelił. Pete pozwolił im wrzeszczeć i płonąć.

      Było ciemno. Kopciły im się włosy. Dym przesłaniał ich twarze. Gazety podjęły temat – CZTERY OFIARY POŻARU PRZY PLAŻY – gazety zidentyfikowały zmarłych:

      Ruth. Huey. Dziewczyna Hueya.

      Oraz: kanadyjski doktorek – François Bondurant.

      Ktoś zadzwonił do ich taty. Ktoś podkablował Pete’a. Tata zadzwonił do niego. Tata błagał: „Powiedz NIE. Powiedz, że to nie byłeś TY”.

      Pete się jąkał. Pete próbował. Pete’owi się nie udało. Rodzice wpadli w rozpacz. Rodzice nawdychali się spalin. Rodzice ulegli rozkładowi we własnym samochodzie…

      Kot zasnął. Pete go głaskał. Czas leciał. Pete wpatrywał się w ciemność.

      Przysnął. Poruszył się. Usłyszał coś. Otworzyły się drzwi. Do środka wpadło światło.

      Pete się zerwał. Kot spadł. Pudełko po calzone gdzieś poleciało.

      I oto Betty Mac.

      Blondynka. Zgrabna. W okularach przeciwsłonecznych w kolorowych oprawkach.

      Ujrzała Pete’a. Wrzasnęła. Pete ją złapał. Kopniakiem zamknął drzwi.

      Drapała. Wrzeszczała. Chwytała go za gardło. Zakrył jej usta. Rozsunęła wargi. Ugryzła go.

      Pete się zatoczył. Kopnął w pudełko po calzone. Wpadł na włącznik w ścianie. Rozbłysło światło. Rozsypała się gotówka.

      Betty spojrzała w dół. Betty ujrzała pieniądze. Pete ją puścił. Pete otarł ranę po ugryzieniu.

      – Jezu Chryste. Lepiej się wynoś, zanim ktoś cię załatwi.

      Betty się rozluźniła. Pete się rozluźnił. Obróciła się. Dojrzała jego twarz.

      Pete nacisnął wyłącznik. Światło w pokoju zgasło. Stali blisko siebie. Próbowali złapać oddech. Opierali się o drzwi.

      Pete rzekł:

      – Arden?

      Betty zakaszlała – zarzęziła jak prawdziwy palacz – Pete wyczuł zapach ostatniego skręta.

      – Nie skrzywdzę jej. No dalej, przecież wiesz, że ja od…

      Dotknęła jego ust.

      – Nic nie mów. Nie wymieniaj nazwiska…

      – To powiedz mi, jak ją…

      – Arden Burke. Mieszka chyba w Glenwood Apartments.

      Pete przecisnął się obok niej. Jej włosy musnęły mu twarz. Zapach jej perfum przylgnął mu do ubrania. Wyszedł. Dłoń pulsowała bólem. Oślepiło go słońce.

      Panował spory ruch. Pete wiedział dlaczego.

      Znalazł się niedaleko Dealey Plaza. Zabierzmy tam dzieciaki. Niech łykną trochę historii, a potem po hot dogu.

      Opuścił Oak Cliff. Znalazł budynek, w którym mieszkała Arden. Miał ponad czterdzieści mieszkań. Zaparkował. Sprawdził drogi dojścia. Podwórze wykluczało możliwość włamania.

      Sprawdził skrzynki na listy – Arden Burke brak – ale pod 2D widniała Arden Smith.

      Pete obszedł podwórze. Pete przejrzał tabliczki na drzwiach: 2A /B/C…

      Zaraz, zaraz…

      Rozpoznał garnitur. Rozpoznał sylwetkę. Rozpoznał rzadkie włosy. Cofnął się. Przykucnął. Patrzył.

      A tam…

      Ward Littell i jakaś wysoka babka. Rozmawiali, świata poza sobą nie widząc.

      : 23.11.1963. Dosłowny zapis rozmowy telefonicznej nagranej przez FBI. Oznaczono: „Nagrane na polecenie Dyrektora”/ „Ściśle tajne: zastrzeżone dla Dyrektora”. Rozmawiają: dyrektor Hoover, Ward J. Littell.

      JEH: Panie Littell?

      WJL: Dzień dobry, sir. Jak się pan miewa?

      JEH: Darujmy sobie uprzejmości. Proszę mi opowiedzieć o Dallas. Metafizyczny wymiar tej rzekomej tragedii mnie nie interesuje. Proszę od razu do rzeczy.

      WJL: Powiedziałbym, że sprawa wygląda obiecująco, sir. O spisku praktycznie nikt nie mówi i wszystko zdaje się zmierzać do dość pewnej tezy zakładającej sprawstwo samotnego strzelca, pomimo dość niejednoznacznych zeznań świadków.