James Ellroy

Sześć tysięcy gotówką


Скачать книгу

przejdźmy do świadków.

      WJL: Śmiem twierdzić, że tych, którzy mogliby nam zaszkodzić, można postraszyć, pozbawić wiarygodności i odpowiednio pouczyć.

      JEH: Zapoznawał się pan więc z danymi świadków, obserwował przesłuchania i zmagał się pan z nieuchronnym zalewem anonimowych telefonów od różnych wariatów. Mam rację?

      WJL: Tak jest, sir. Owe telefony brały się wyłącznie z urojeń bądź nienawiści. John Kennedy zdążył wzbudzić w Dallas sporo niechęci.

      JEH: Tak, i to całkowicie uzasadnionej. Zaś wracając do świadków, czy prowadził pan jakieś przesłuchania osobiście?

      WJL: Nie, sir.

      JEH: I nie wykrył pan żadnych świadków, którzy wygłaszaliby wybitnie prowokujące historie?

      WJL: Nie, sir. Jedyne, na co zdarzyło mi się jeszcze natknąć, to alternatywna hipoteza wywodząca się z liczby strzałów i ich trajektorii. To raczej zawiła teoria, sir. Nie wydaje mi się, by mogła zostać uznana za oficjalną wersję.

      JEH: Jak według pana prowadzone jest śledztwo?

      WJL: Niekompetentnie.

      JEH: Jak jeszcze by je pan określił?

      WJL: Jako chaotyczne.

      JEH: A jak oceniłby pan wysiłki na rzecz ochrony pana Oswalda?

      WJL: Jako niedostateczne.

      JEH: Czy to pana niepokoi?

      WJL: Nie.

      JEH: Prokurator generalny poprosił o regularne sprawozdania. Co według pana powinienem mu powiedzieć?

      WJL: Że jego brata zabił bezmyślny młody szaleniec i że działał sam.

      JEH: Czarny Książę nie jest imbecylem. Na pewno wyczuwa istnienie wewnętrznych sporów, których jest świadoma większość dobrze poinformowanych ludzi.

      WJL: Tak jest, sir. I jestem przekonany, że czuje się współwinny.

      JEH: Słyszę w pańskim głosie całkiem niestosowną nutę współczucia, panie Littell. Powstrzymam się od komentarza na temat pańskiego długotrwałego i skomplikowanego związku z Robertem F. Kennedym.

      WJL: Tak jest, sir.

      JEH: Nie mogę jednak opędzić się od myśli o pańskim chełpiącym się kliencie, Jamesie Riddle’u Hoffie. Darzy on Księcia niesamowitą antypatią.

      WJL: Tak jest, sir.

      JEH: Jestem pewien, że pan Hoffa chciałby wiedzieć, co Książę naprawdę sądzi o tym jarmarcznym zabójstwie.

      WJL: Sam chciałbym to wiedzieć, sir.

      JEH: Nie mogę się też opędzić od myśli o pańskim zwyrodniałym kliencie Carlosie Marcellu. Przypuszczam, że chętnie poznałby pełne udręki myśli Bobby’ego.

      WJL: Tak jest, sir.

      JEH: Dobrze by było znaleźć jakieś źródło w otoczeniu Księcia.

      WJL: Zobaczę, co da się zrobić.

      JEH: Pan Hoffa chełpi się dość niewybrednymi manierami. Powiedział „New York Timesowi”, cytuję, że Bobby Kennedy jest teraz tylko jednym z wielu prawników, koniec cytatu. To całkiem trafne stwierdzenie, lecz myślę, że we włoskiej diasporze są osoby, które chętnie widziałyby nieco większą dyskrecję w zachowaniu pana Hoffy.

      WJL: Poradzę mu, by trzymał gębę na kłódkę, sir.

      JEH: Wracając do tematu. Czy wiedział pan, że nasza agencja posiada akta Jeffersona Davisa Tippita?

      WJL: Nie, sir.

      JEH: Ten człowiek należał do Ku Klux Klanu, do Narodowej Partii Praw Stanów, Partii Odrodzenia Narodowego i do podejrzanego nowego odłamu, zwanego Legionem Gromu. Był bliskim współpracownikiem funkcjonariusza Wydziału Policji Dallas, niejakiego Maynarda Delberta Moore’a, człowieka posiadającego podobne zapatrywania ideologiczne i słynącego z infantylnego zachowania.

      WJL: Czy uzyskał pan te informacje od swojego źródła w Wydziale Policji Dallas, sir?

      JEH: Nie, mam swojego człowieka w Nevadzie. To konserwatywny pamflecista kolportujący tworzone przez siebie ulotki, mężczyzna o bardzo głębokich i zróżnicowanych powiązaniach z prawym skrzydłem.

      WJL: Czy to mormon, sir?

      JEH: Tak. Wszyscy ci niedoszli führerzy z Nevady to mormoni, zaś ten człowiek ma bez wątpienia nadzwyczajne do tego predyspozycje.

      WJL: Brzmi to interesująco, sir.

      JEH: Próbuje mnie pan podejść, panie Littell. Doskonale wiem, że Howard Hughes sika w spodnie za mormonami i chciwie spogląda na Las Vegas. Zawsze podzielę się z panem dyskretnie pewnymi informacjami, o ile poprosi mnie pan o to w sposób nieuwłaczający mojej inteligencji.

      WJL: Przepraszam, sir. Przejrzał pan mój plan, a ten człowiek naprawdę wydaje się bardzo interesujący.

      JEH: Jest dość użyteczny i ma bardzo różnorodne zainteresowania. Kolportuje, na przykład, po cichu szerzące nienawiść ulotki. Część ze swoich subskrybentów umieścił jako informatorów w tych grupach Klanu, które Biuro postanowiło ścigać za rozsyłanie nienawistnych broszurek. W ten sposób sam pozbywa się konkurencji na tym polu.

      WJL: I znał zmarłego oficera Tippita.

      JEH: Znał go lub wiedział o nim. Uznawał go bądź nie uznawał za ideologicznie niepoprawnego i ekscentrycznego. A tak w bardziej ogólnym kontekście, zawsze jestem zdumiony i rozbawiony tym, kto kogo zna. Na przykład szef agentów specjalnych z Dallas powiedział mi, że dawny człowiek Biura, niejaki Guy Williams Banister, przebywa w ten weekend w mieście. Niezależnie od tego, inny agent poinformował mnie, że widział pańskiego przyjaciela, Pierre’a Bonduranta. Ludzie posiadający wyobraźnię mogliby wytknąć tę zbieżność i usiłować połączyć mężczyzn tego pokroju z waszym wspólnym koleżką Carlosem Marcello i jego nienawiścią do Królewskiej Rodziny, ja jednak nie jestem skłonny wysnuwać tak nieprawdopodobnych wniosków.

      WJL: Tak jest, sir.

      JEH: Ton pańskiego głosu sugeruje, że chce mnie pan poprosić o przysługę. Czyżby dla pana Hughesa?

      WJL: Tak jest, sir. Chciałbym uzyskać dostęp do głównych akt Biura dotyczących właścicieli hoteli-kasyn w Las Vegas oraz do akt dotyczących Nevadzkiej Komisji do spraw Hazardu, Komisji Kontroli Gier i Komisji Kontroli Sprzedaży Wyrobów Alkoholowych Okręgu Clark.

      JEH: Odpowiedź brzmi: tak. Czy mogę liczyć na coś w zamian?

      WJL: Oczywiście, sir.

      JEH: Chciałbym zapobiec szerzeniu się ewentualnych pogłosek na temat pana Tippita. Jeśli Biuro w Dallas ma na niego osobną teczkę, chciałbym, aby ona znikła, zanim moi mniej zaufani współpracownicy poczują impuls, by ujawnić te informacje ogółowi.

      WJL: Zajmę się tym jeszcze dziś wieczór, sir.

      JEH: Czy myśli pan, że teza zakładająca sprawstwo samotnego strzelca zostanie przyjęta?

      WJL: Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało.

      JEH: Dobrego dnia, panie Littell.

      WJL: Dobrego dnia, sir.

      7

      (Dallas, 23 listopada 1963)

      Przesyt. Przesada. Głupota.

      Hotel winił się o wszystko. Hotel o wszystko winił Lee Oswalda.

      Hotel pękał w szwach – miał więcej gości niż miejsc – dziennikarze dzielili ze sobą pokoje. Wisieli na telefonach. Zużywali ciepłą wodę. Rzucali się z pytaniami na obsługę.

      Hotel winił się o wszystko.