Józef Hen

Powrót do bezsennych nocy. Dzienniki


Скачать книгу

Czytelnik jest też czasem zafascynowany tym, że ma w ręku dokument. Wywiad przywraca konflikt tamtego czasu. Historia puka do jego drzwi.

      PRZEGLĄDAM KSIĘGĘ PIERWSZĄ Nie boję się bezsennych nocy, żeby unikać powtarzania się. I natrafiam – w nocie o wprowadzeniu tzw. „stanu wojennego” – na coś, co mogę chyba przypomnieć. „Nie ma w tej chwili dla kraju większego niebezpieczeństwa niż kleszcze stereotypów. Bo sytuacja jest nowa, bez precedensu – ulice patrolują nie obcojęzyczni najeźdźcy, ale żołnierze polscy, będący częścią tego samego społeczeństwa – to właśnie jest coś niebywałego, coś, co trzeba rozgryźć. Trudność polega nie na tym, że mamy znowu «okupację», ale na tym, że mamy do czynienia z czymś, czego nigdy nie było. Pierwsze zadanie działacza politycznego – z tej czy z tamtej strony – to rozeznać się w tym, co się stało. Zobaczyć sytuację taką, jaka jest naprawdę”.

      Więc może jeszcze to: „Osobliwością wszelkiej propagandy jest, że stanowi ona pułapkę na elitę władzy. Podejmuje ona decyzje wynikające nie z jasnego rozeznania rzeczywistości, ale z rzeczywistości kreowanej przez aparat propagandy. A aparaty miewają własne interesy, niekoniecznie pokrywające się z interesem władzy. Podsuwając wymyślone przez siebie fakty, wyolbrzymiając i odpowiednio komentując inne,  t w o r z ą   n i e i s t n i e j ą c e   z a g r o ż e n i a”.

      Książka wyszła w 1987 roku. Wprawdzie z trzyletnim opóźnieniem, z siedemnastoma ingerencjami cenzury, ale wyszła! Kiedy to teraz czytałem, byłem zaskoczony, że niektóre teksty jednak przez cenzurę przeszły. Także krytyka stanu wojennego (jest w książce na ten temat więcej i bardziej wprost, niż tu przytaczam). Na Mysiej było jednak za Jaruzelskiego liberalniej – i mądrzej – niż za Gierka i Gomułki.

      WCZORAJ, O SZÓSTEJ, W DOMU BRONIEWSKIEGO. Spotkanie autorskie, które prowadzi dyrektorka muzeum, pani Eliza Czapska. Sala pełna, trzeba było dostawić krzesła. Uczestnicy wykształceni, oczytani. Wydawnictwo dostarczyło trochę książek, niektórzy przyszli ze swoimi. Sama pani Czapska szczególnie przejęta jest Nowolipiem. O opowiadaniach powiedziała, że zdarza się, że przeczyta jakieś i dzwoni do przyjaciół, żeby im je streścić.

      Zacząłem od uroczystego oświadczenia: „Proszę państwa, ja nigdy z Broniewskim nie piłem”. Dodałem: „Ale raz czy dwa widziałem go podochoconego”.

      Okazało się, że na to spotkanie przyszła adoptowana przez Broniewskiego córka świetnie zapowiadającej się aktorki Marii Zarębińskiej; obliczyłem, ile ta pani ma lat, świetnie wygląda, przyszła z mocno posiwiałym panem, to jej syn; akurat miałem mówić o tym, jak Boy we Lwowie przyszedł do jej mamy z kwiatami po tym, jak Broniewskiego aresztowano, ale kiedy okazało się, że na sali jest córka, wymusiłem na niej, by ona to opowiedziała.

      Dwa zdania o tym, że Broniewski komplementował mnie w stołówce literackiej na Krakowskim za felietony sportowe w tygodniku „Świat”, a ja miałem żal o to, że te felietony czytał, a nie zauważył prozy, której bohater, kierując się na front w gorączce malaryjnej, wypowiada jego wiersze. Moje zetknięcia z Bagnetem na broń, od przedwojennej publikacji aż do września 1952 roku, kiedy nie pozwolono mi tego wiersza nadać w audycji dla wojska. („Za tę dłoń podniesioną nad Polską / – kula w łeb!”).

      Mówiłem też o wierszu opublikowanym zaraz po wrześniu 39 po sowieckiej stronie (jeszcze się udało), zaczynającym się od słów: „Syn podbitego narodu, syn niepodległej pieśni / O czym i jak mam śpiewać, gdy dom mój ruiny i zgliszcza…”. Urwałem, bo głos mi się załamał, za dobrze to recytowałem, do oczu cisnęły się łzy…

      Mówiłem o wierszu Grób Tamerlana, którym zaczynam i kończę reportaż w Skromnym chłopcu w haremie. O Pruszyńskim, który kończy przedmowę do mojego debiutu cytatem z Broniewskiego: „Droga wiodła do Polski ze wszystkich na świecie Norwegii”, linijka wiersza zainspirowana książką Ksawerego właśnie: Droga wiodła przez Narvik.

      O tym, co Wat opowiadał Miłoszowi o hardej postawie Broniewskiego podczas przesłuchań w więzieniu. I o dzienniku wojennym z 1920 roku, i o ówczesnych wierszach, jeszcze bez wyrazu, jeszcze nie znalazł siebie, swojego tematu.

      A co ze Słowem o Stalinie? Jak do tego doszło? Powiedziałem tylko: nie powinien był brać w tym konkursie udziału. Potem upierał się, że to dobry poemat. I wmawiał sobie – psycholog miałby tu coś do powiedzenia – że Stalin, dzięki wstawiennictwu Wandy Wasilewskiej, uratował mu życie, bo Beria by go wykończył. No, to niezupełnie tak, w lipcu 1941 roku Polaków już wypuszczano z łagrów i więzień.

      WIADOMOŚĆ DNIA: PRZYJEŻDŻA Madzia z nowym sznurem do słuchawki telefonu, bo ten stary przestał łączyć. Telefon działa! „Ile to kosztowało?”. „Siedem złotych”. Za siedem złotych taki komfort!

      TELEFON OD PROFESORA SZAJEWSKIEGO, któremu kilka dni temu przesłałem Najpiękniejsze lata. Już przeczytał. (…) Wymienia kilka epizodów, które zrobiły na nim najsilniejsze wrażenie. „I ten wuj Lew. Co za tragiczna postać”. Ja o tym, że czytam jego książkę. O tej parze – Polak i Żydówka, aktywna w środowisku żydowskim, bardzo się kochali – i oto, kiedy on dostał alzheimera, co z niego wylazło: „Po co ty łazisz do tych okropnych Żydów?!”. Zmiana osobowości czy ujawnienie czegoś, co dotychczas było stłumione?

      W SAMO POŁUDNIE przemówienie Putina na Kremlu w „Gieorgijewskiej Sali”. (Znam ją, odbywały się tam przyjęcia dla wizytujących dygnitarzy, z udziałem zagranicznych korespondentów – stąd i ja, stąd moje zetknięcie z Nikitą, rozmowa z Mikojanem, wszystko utrwalone w Nie boję się…). Bez ogródek Putin mówił o tym, że przekazanie przez Chruszczowa Krymu Ukrainie było pomyłką, niekonstytucyjne, ale cóż, przyznaje, Związek Radziecki był „państwem totalitarnym” – tego wyrażenia użył – i wtedy (o czym dobrze wiemy) nie miało znaczenia, do administracji jakiej republiki Krym przynależy, był jeden Związek Radziecki.

      W przemówieniu Putin uznał za stosowne pominąć wojenne zbrodnie krymskich Tatarów, a potem ich wywózkę. Podkreślił za to, że na Krymie język tatarski będzie jednym z urzędowych, na równi z rosyjskim i ukraińskim.

      Dziś usłyszałem, że prawicowa opozycja atakuje premiera Tuska, że to jego „uległość wobec Moskwy” doprowadziła do aneksji Krymu. Że gdyby był bardziej stanowczy, groźniejszy dla Rosjan, Putin by się „nie ośmielił”. No pewnie! Przestraszyłby się pogróżek Tuska i skuliłby ogon. Kiedy Tusk jest w ocenie Putina ostrzejszy, rzecznik PiS zarzuca mu, że robi „podróbkę”, przyswaja sobie retorykę jego szefa, a wiadomo, że ludzie wolą „oryginał” od „podróbki”.

      WYDAWNICTWO LITERACKIE nadesłało zaliczkę – wszystko przyzwoicie – obiecałem panu Lisowskiemu, że kiedy skończę opracowywanie roku 2011, nadeślę im tekst, żeby mogli zacząć pracować. Ale czy zdążę? Wciąż ktoś mi wykrada godziny. A tyle by się chciało odnotować na bieżąco, na przykład refleksje na temat procesu Pistoriusa, tego biegacza na protezach (którego nigdy nie darzyłem sympatią, coś mi w nim przeszkadzało, całe szczęście, że nie zdobył złotego medalu na igrzyskach olimpijskich). Twierdzi, że zabił swoją dziewczynę przypadkowo, oddał cztery strzały, przekonany, że w łazience ukrył się włamywacz. Dlaczego nikt nie zapyta: a czy wolno zabić włamywacza, który nie atakuje, nie strzela, ukrył się w łazience? Nie wiem, może w RPA wolno, może aż taki jest kult własności w dawnym państwie Burów, ale w Europie byłoby to określone jako „nadmierna reakcja” i pan Pistorius już za to znalazłby się za kratkami. Ale i tak jest oczywiste, że kłamie, zabił, bo chciał jej się pozbyć, zabił, bo był pewny, że mu wszystko wolno.

      W PONIEDZIAŁKOWYM