Отсутствует

Filozofia religii


Скачать книгу

istnieje taki byt (Swinburne 1995, s. 155).

      Swinburne w efekcie argumentuje, że choć nie mamy żadnych bezpośrednich przesłanek do przyjęcia, że duch wszechmogący istnieje, to fakt, że ich nie mamy, może być użyty jako wskazówka, że taki duch istnieje, bo Bóg, gdyby istniał, to chciałby być nieodkrywalny i dałby nam złudzenie posiadania dokładnie takich władz, jakie mamy. Sądzę, że taki wniosek jest całkiem bezzasadny. To, że nie wiemy nic o wszechmogącym duchu, prima facie silniej uzasadnia twierdzenie, że takiego ducha nie ma, niż że jest, lecz się chowa, by nas nie peszyć. Co więcej, Swinburne zdaje się wierzyć, że cokolwiek sobie wyobrazimy, staje się czymś logicznie możliwym dzięki naszej wyobraźni, a zatem może też stać się częścią realnego świata. Jeśli tak sądzi, to popełnia dwa błędy. Po pierwsze, nie wszystko, co sobie wyobrażamy, jest logicznie możliwe – np. ludzie wyobrażają sobie kwadratowe koło. Po drugie, nie wszystko, co jest możliwe, prędzej czy później staje się realne – np. było możliwe, żeby mój dziadek stał się bardzo bogatym człowiekiem, ale do tego nie doszło i już na pewno nie dojdzie. Nie wolno zatem szermować zapewnieniem, że każda fantazja może się przekształcić w rzeczywistość, jeśli tylko jest pomyślana i logicznie niesprzeczna.

      Swinburne pomija te trudności i zwraca uwagę na całkiem inny problem. Przyznaje, że przeciw koncepcji ducha wszechobecnego i wszechwiedzącego przemawia zastrzeżenie, że gdyby takich duchów było więcej niż jeden, to nie można by ich było od siebie odróżnić. To też prawda, więc zobaczmy, jak Swinburne radzi sobie z tą trudnością. Terence Penelhum podniósł ten problem w książce Survival and Disembodied Existence (Przetrwanie i odcieleśnione istnienie). Argumentował, że nieucieleśnionym osobom brakuje kryterium tożsamości. Zwykłe, ucieleśnione jednostki możemy identyfikować przez wskazanie miejsca, w którym się znajdują w dowolnej chwili swego życia, natomiast duch nieucieleśniony jest wszędzie i trwa nieprzerwanie. Gdyby więc istniały dwa odcieleśnione duchy lub więcej takich duchów, to nie można by ich było odróżnić przez wskazanie miejsca, w którym przebywają. Ludziom nie grozi to, uspokaja nas Penelhum, że po śmierci staniemy się nieodróżnialnymi duchami, ponieważ będzie można identyfikować dusze przez odwołanie się do indywidualnych biografii z okresu powiązania z ciałem. Na przykład dusza A będzie mogła zgodnie z prawdą powiedzieć, że nigdy nie była w Moskwie, a dusza B, że nigdy nie była w Londynie. Ponadto ludzkie dusze prawdopodobnie nie rozprzestrzeniają się na cały wszechświat i dadzą się lokalizować. Tymczasem Bóg jest zawsze i wszędzie, więc gdyby się okazało, że istnieje wielu bogów, to oni nie będą od siebie odróżnialni ani przestrzennie, ani czasowo, ani biograficznie. Można ich będzie odróżniać co najwyżej przez odniesienie do treści ich aktualnej świadomości. Gdyby na przykład bogowie zechcieli odczytać w jakimś momencie ten sam fragment literacki, np. z Króla Leara, to przez czas odczytywania tego fragmentu nic nie pozwoliłoby odróżnić jednego boga od drugiego. Swinburne uważa jednak, że są to trudności wydumane i urojone.

      Mnie raczej dziwi, że Swinburne nie traktuje ich serio i poprzestaje na stwierdzeniu: „taka argumentacja wydaje mi się błędna” (Swinburne 1995, s. 159). Nie rozumiem, dlaczego bagatelizuje zastrzeżenia Penelhuma. Sprawa bynajmniej nie jest błaha. Gdzie jak gdzie, ale w rozważaniach teistycznych Penelhum ma prawo pytać, co by się stało, gdyby dwa wszechobecne duchy zechciały nagle utożsamić się z sobą. Czy byłoby to możliwe? Przecież tu tkwi zagadka Trójcy Świętej. Nie wolno powiedzieć – do czego ma skłonność teologia – że takie problemy wykraczają poza granice ludzkiego rozumu, ponieważ nie wykraczają. Albo wszechobecne duchy mogą się zlewać w jeden, albo nie mogą. Jeśli mogą, to być może w tajemnicy cały czas robią coś takiego i jest ich raz więcej, a raz mniej. Jeśli nie mogą, to takie duchy nie są wszechmocne. I co na to powie Swinburne? Jeśli nie ma nic do powiedzenia, to niepotrzebnie poruszył sprawę wszechobecności. W każdym razie to, co dalej pisze na temat tożsamości duchów, nie rozwiązuje zaznaczonej tu trudności.

      Gdy Swinburne rozważa możliwość ustalenia tożsamości ducha przez zawartość jego świadomości, odrzuca wszelkie „empirystyczne” kryteria dotyczące treści stanów świadomych. Na przykład twierdzi, że nie wystarczy oprzeć się wyłącznie na faktach psychicznych. Gdyby bowiem do nich się ograniczyć i gdyby pamięć i charakter księcia Karola w 1969 roku były bardzo podobne do pamięci i charakteru Guya Fawkesa w 1604 roku, to trzeba by uznać, że psychicznie nic ich od siebie nie odróżnia (Swinburne 1995, s. 167), czyli są tą samą osobą. Także fizyczne i psychiczne wyznaczniki wzięte razem wydają się dla badacza zawodne. Gdyby jakaś kobieta podała się za księżnę Anastazję (Swinburne 1995, s. 164), miała jej biżuterię, pamiątki rodzinne, podobny timbre głosu i znała szczegóły z życia księżnej, to jeszcze w latach pięćdziesiątych (Anastazja urodziła się w 1901 roku) poprzedniego wieku zapewne uznano by ją za cudem odratowaną córkę Mikołaja II Romanowa. Takie kryteria nie wystarczają – uważa Swinburne – czyli w końcu trzeba się zgodzić, że w ogóle nie istnieją niezawodne kryteria tożsamości. To znaczy, że trzeba poprzestać na słabych kryteriach, takich jak np. spójność opisu. Jeśli mamy dwa fragmenty biografii i nic w drugim fragmencie nie wyklucza tego, że jest ona kontynuacją życia opisanego w pierwszym fragmencie, to mamy prawo uznać oba fragmenty za opis życia tej samej osoby. Czy odnosi się to także do bogów? Swinburne nie widzi przeszkód, by przyjąć, że tak.

      Przy braku kryterium ciągłości cielesnej może być trudne (a być może nawet niemożliwe) ustalenie, czy dwie osoby w różnych momentach czasu są identyczne – chociaż przeciw temu argumentowałem. Ale gdyby nawet tak było, to w dalszym ciągu byłoby to spójne twierdzenie, że dwie osoby są tą samą osobą – nawet gdyby nie było świadectwa, że tak jest. Dlatego też mówienie o odrębnych nieucieleśnionych osobach jest spójne – nawet gdyby nie było świadectwa na rzecz tego, że dwie takie osoby są, lub też nie, tą samą osobą (Swinburne 1995, s. 179).

      Ta beztroska wydaje mi się symptomatyczna dla teizmu i w gruncie rzeczy sympatyczna, choć teoretycznie niebezpieczna. Jest sympatyczna, bo jest tolerancyjna; jest niebezpieczna, bo nie odróżnia Boga prawdziwego od bogów fałszywych. Ale do czego w istocie jest potrzebna precyzja w religii? Swinburne sugeruje, że nie ma to większego znaczenia, czy wierzymy w jednego, czy dwóch bogów. Wystarczy, jeśli „spójne jest twierdzenie, że dwie osoby są tą samą osobą”. Właściwie dlaczego mielibyśmy bogów liczyć? Może istotnie nie ma znaczenia, czy Bóg jest jeden, czy jest ich dwóch, trzech, czy więcej, czy postrzegają świat, opierając się na informacji, która płynie do nich ze świata, czy raczej swoimi myślami konstytuują świat lub jego wyglądy. W końcu może nawet nie ma nic złego w tym, że ulegają werydycznej halucynacji, jeśli to istotnie robią, oglądając świat. Może dla Boga, jak dla demona Laplace’a, świat jest systemem dedukcyjnym, w którym dzieje się tylko to, co się musi dziać i dzieje się z taką prędkością, z jaką muszą toczyć się wszystkie wydarzenia, i w gruncie rzeczy nawet nie warto patrzeć, co się dzieje, bo wszystko można z góry przewidzieć. To jest jedna z możliwych teologii. Tylko że dla tak wyrafinowanej teorii nie ma żadnego uzasadnienia. Jest to po prostu logiczna możliwość, o której warto wiedzieć. Nie mamy żadnego powodu, dla którego mielibyśmy przyjmować ją za prawdziwy opis rzeczywistości.

      2. Wolny i wszechmogący stwórca wszechświata

      Przejdźmy do stworzenia świata i sensu tego twierdzenia.

      Teiści twierdzą, że Bóg jest stwórcą wszystkich rzeczy. W nicejskim wyznaniu wiary mówi się, że jest on „stworzycielem nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych” (Swinburne 1995, s. 180).

      Bóg stworzył świat tak, jak chciał, kiedy chciał i umieścił w nim to, co chciał. Tylko on sam jest bytem niestworzonym, duchem wiecznym i wszechobecnym – przyjmuje Swinburne. Wszystko poza Bogiem jest efektem jego