jednak odrzucił ją z innego powodu. Wyobraźmy sobie, że Jones powiedział: „Jestem ateistą”, i że Bóg też powiedział: „Jestem ateistą”. Czy mówią to samo? Oczywiście nie, ponieważ każdy mówi o sobie, a nie o drugim, czyli funkcja indeksująca tych zdań jest inna. Ponadto zdanie Jonesa jest prawdopodobnie prawdziwe, natomiast zdanie Boga – jeśli istotnie Bóg je wypowiedział – jest na pewno fałszywe. Być może Swinburne uważa, że z tego powodu powinien odrzucić stanowisko Castañedy. Jeśli by tak było, to zastanówmy się, dlaczego Bóg nie może wiedzieć, jak to jest być ateistą. Odpowiedź wiąże się z tezą Thomasa Nagela, że istnieje wiedza pierwszoosobowa i jest ona nieprzekazywalna. Na przykład tylko ja wiem, jak to jest być mną – co mogę stwierdzić przez analogię z twierdzeniem Nagela, że nikt z ludzi nie może wiedzieć, jak to jest być nietoperzem. W konsekwencji być może tylko ateista może wiedzieć, jak to jest być ateistą i Bóg nie może tego wiedzieć.
Nie mogę jednak zgodzić się z taką interpretacją, ponieważ uważam, że wiedzę pierwszoosobową trzeba rozumieć inaczej. Nie chodzi w niej o prawdziwą wiedzę, lecz o pewnego rodzaju doświadczenie swego stanu i odczucia z tym związane. Jest zapewne prawdą, że nikt nie może odbierać moich doznań w taki sposób, w jaki ja je odbieram. Mogę na przykład nie cierpieć melodii Pije Kuba do Jakuba… i nie być w stanie wyjaśnić, dlaczego tak to czuję. I mogę zachwycać się Marsylianką, ale też nie wiedzieć, dlaczego tak to czuję. Te emocje mogą składać się na poczucie „jak to jest być mną” i być może treść czy jakość tych emocji jest nieprzekazywalna, więc nawet Bóg nie może jej ze mną dzielić. Ale czy mam prawo powiedzieć w tej sytuacji, że ja wiem coś, czego Bóg nie wie? Sądzę, że nie. Sądzę, że wiedza zawarta jest w sądach, a nie w odczuciach. Czyli nie mogę wiedzieć, jak to jest być nietoperzem, nie dlatego, że to jest niekomunikowalne, ale dlatego, że to nie jest wiedza. Podobnie „nobody knows the trouble I’ve seen” jest prawdą nie tylko dlatego, że nie wiemy, o jakich niedolach śpiewa Louis Armstrong, ale dlatego, że to, co on czuje, udręczony ciężarem życia, nie jest wiedzą ani faktem dającym się ująć w sądzie opisowym, tylko jest odczuciem. W związku z tym następny wers tej pieśni jest zwodniczy: „nobody knows but Jesus”. Jezus może śpiewakowi współczuć, może odtwarzać sobie w wyobraźni stan uczuć śpiewaka, ale nie może wiedzieć, jak śpiewak się czuje, ponieważ przeżywanie beznadziejności własnego losu nie jest sądem na własny temat. Armstrong popularyzuje błędną filozofię.
Wiedza jest ujmowana i przekazywana w sądach. Co więcej, jest wyłącznie zawarta w sądach, jeśli przez wiedzę chcemy rozumieć wiedzę dyskursywną, czyli „wiedzę, że”, a nie „wiedzę, jak”. To założenie jest potrzebne, ponieważ chcemy, by wiedza dawała się uzasadnić, a uzasadnić ją możemy tylko jako zbiór sądów wynikających z jakichś przesłanek. Natomiast doznania są przeżywane i wyrażane, ale nie pojmowane. Nie opisują świata i nie mają przedmiotu odniesienia. Możemy je badać i możemy nawet ustalić, co je wywołuje, ale nie możemy tego ustalenia brać za ich opis. Odczucia są komunikowane niedokładnie i niekompletnie. W konsekwencji Bóg nie może wiedzieć, jak to jest być ateistą, nie tylko dlatego, że z tą postawą wiąże się fałszywe przekonanie o nieistnieniu Bogu (jeśli Bóg istnieje), ale dlatego, że asercja nie jest stwierdzeniem prawdy ani jakimkolwiek innym sądem o świecie, ale aktem uznania pewnego zdania za prawdziwe. Gdy ateista mówi o sobie, że jest ateistą, nie wyraża żadnej wiedzy, tylko opisuje swoją postawę i związane z nią odczucia. Nawet gdy mówi: „Wiem, że jestem ateistą”, to nie opisuje swej wiedzy, tylko stwierdza fakt, że nie uznaje istnienia Boga i nie ma wątpliwości co do tego, że takie są jego poglądy. Zdanie: „Wiem, że jestem ateistą” może być prawdziwe nawet w sytuacji, gdy nie można wiedzieć, że Bóg nie istnieje. To zdanie jest elementem wiedzy mówiącego pod warunkiem, że jest prawdą, że mówiący nie wierzy w istnienie Boga i nie ma wątpliwości co do tego, że nie wierzy w Boga. A to, czy Bóg istnieje, czy nie istnieje, nie ma tu znaczenia. Powinniśmy zatem uznać, jak sądzę, że wszelki rodzaj wiedzy jest dostępny dla każdego umysłu, jeśli tylko ten umysł rozumie zdania, w których ta wiedza jest zawarta i zdania te zostały poprawnie uzasadnione. Co więcej, uznający prawdę umysł nie musi znać tego uzasadnienia. Tak czy inaczej, nie ma wiedzy hermetycznej i każda wiedza jest potencjalnie publiczna. Jest też zawsze ograniczona, ale nie dlatego, że jest prywatna. Ludzka wiedza jest ograniczona, ponieważ nie mamy pełnych informacji o świecie, nie rozumiemy pewnych twierdzeń prawdziwych o świecie lub nie umiemy dobrze uzasadnić prawdziwych twierdzeń o świecie. Żadne z tych ograniczeń nie dotyczy jednak Boga. Zatem nie podzielam wątpliwości, które zmuszają Swinburne’a, by konkludował:
Aby podać spójne ujęcie wszechwiedzy, musimy pojąć ją w bardziej ograniczony sposób, tak by nie była ona tożsama ze znajomością wszystkich prawdziwych sądów. Powiedzmy raczej, że byt jest wszechwiedzący, gdy zna w każdym momencie wszystkie prawdziwe sądy, co do których jest logicznie możliwe, że może on je przyjąć (Swinburne 1995, s. 230–231).
Ta konkluzja mówi, że wszechwiedza to znajomość wszystkich prawdziwych sądów, i że żaden umysł nie może znać wszystkich prawdziwych sądów, ponieważ sądy są prawdziwe tylko wtedy, gdy są wypowiadane z wyróżnionego punktu widzenia. Sądzę, że tak nie jest, a odwrotne przekonanie Swinburne’a wynika z pomieszania odczuć, postaw i aktów decyzyjnych z wiedzą. W efekcie Bóg, jeśli istnieje, to jest wszechwiedzący; natomiast jeśli nie istnieje, to kwestia jego wiedzy i wszechwiedzy staje się bezprzedmiotowa.
Postawmy wreszcie zasadnicze pytanie: Czy Bóg istnieje i co możemy wiedzieć w tej sprawie? Swinburne uważa, że Bóg istnieje i możemy wiedzieć, że istnieje. W książce The Existence of God (2004) przedstawia własną wersję dowodu kosmologicznego na istnienie Boga i tym się teraz zajmiemy.
3. Dowód z subiektywnego prawdopodobieństwa
W każdej swej wersji dowód kosmologiczny opiera się na argumencie, że to, jak wygląda świat, wskazuje, że nie powstał on samoistnie, tylko został stworzony przez ducha twórczego, życzliwego, wszechwiedzącego, wszechmocnego itd. Świat jest zachwycający i kunsztownie skomplikowany. Ma wspaniałe góry i wodospady, bakterie posługujące się wicią napędową (Flagellatae), Koszyczki Wenery żyjące u wybrzeży Japonii, czyli gąbki wyglądające jak rulony krzemowej koronki, które potrafią uwięzić krewetki, by je później zjeść (Euplectella aspergillum). Wreszcie żyje na nim około ośmiu miliardów ludzi, co wielu z nich uważa za kolejny cud natury. Czy taki świat mógł powstać bez inteligentnego Stwórcy? Swinburne uznaje to za nieprawdopodobne. Konstruuje rozumowanie opisujące prawdopodobieństwo istnienia takiego świata, jaki znamy, przez porównanie dwóch hipotez: świat został stworzony przez Boga i świat powstał sam.
Chcę odejść od zapisu zastosowanego przez Swinburne’a, ponieważ jego zapis jest wzorowany na zapisie prawdopodobieństwa względnego, co jest mylące. Swinburne nie zlicza częstości występowania czegokolwiek, tylko porównuje prawdopodobieństwa subiektywne. Zastosuję zatem prostszą formułę, niczego nie tracąc z treści wywodu:
p(e) – prawdopodobieństwo występowania świata, który znamy z doświadczenia;
h – hipoteza, że Bóg istnieje i działa;
k – hipoteza, że działają tylko prawa przyrody;
f – funkcja przekształcająca hipotezy na temat tego, co istnieje, w prawdopodobieństwo występowania obserwowanych zjawisk; f jest nieznane.
Swinburne używa analogicznych symboli po to tylko, by sformułować jedno twierdzenie:
(S) Gdy p1(e) = f(h+k) i p2(e) = f(k), to p1(e) > p2(e).
Można