1995, s. 182). Czy stworzył jakieś byty konieczne nadprzyrodzone, jeśli takie istnieją, np. kręgi niebieskie i piekielne? Nie wiemy. Czy stworzył siebie? Nie, bo z definicji jest konieczny i niestworzony. I tu powinniśmy się zatrzymać, ponieważ snucie dalszych domysłów – jak zaraz zobaczymy – staje się niebezpieczne.
Szczególnym rodzajem sprawstwa i działania jest, zdaniem Swinburne’a, zezwalanie i dopuszczanie. Znając plany i intencje rozmaitych sprawców, przewidując przebieg wydarzeń przyrodniczych, Bóg czasem interweniuje, a czasem dozwala, by działo się to, co zamierzają uczynić działający, nawet jeśli dążą do czegoś złego. Na takiej zasadzie Bóg dopuszcza na przykład, by jeden człowiek zabił drugiego (Swinburne 1995, s. 197). Bóg bowiem nie sprawia, by miłość, dobroć i łagodność niepodzielnie panowały na świecie. Dopuszcza zachodzenie zła, grzechu i okrucieństwa. Tylko za taką cenę możliwa jest ludzka swoboda działania i odpowiedzialność moralna.
Swoboda działania człowieka nie została jednak tym samym dostatecznie wyjaśniona. Do rozwikłania pozostaje kontrowersja między Spinozą i Hume’em na temat motywów i woli. Swinburne przyjmuje, że człowiek działa jako wolny sprawca tylko wtedy, gdy nie jest determinowany w swym działaniu ani przez czynniki dające się przewidzieć w wyjaśnieniu naukowym, ani przez czynniki występujące w wyjaśnieniu osobowym (Swinburne 1995, s. 200). Czynniki naukowe to prawa przyrody, czynniki osobowe to działania intencjonalne zgodne z charakterem. Swinburne najpierw przypomina stanowisko Hume’a, który twierdzi, że człowiek działający zgodnie ze swymi pragnieniami działa zawsze swobodnie.
Cóż bowiem rozumiemy przez wolność, kiedy używamy tego słowa w odniesieniu do działań zależnych od woli? […] Przez wolność możemy więc jedynie rozumieć możność działania lub niedziałania stosownie do determinacji woli; co znaczy, że jeżeli chcemy się nie ruszać, możemy się nie ruszać, jeśli chcemy poruszyć się, możemy i to uczynić (Hume 1977, s. 114).
Swinburne odczytuje to wyjaśnienie w taki sposób, że Hume deklaruje tu pogląd, według którego swobodne działanie polega na postępowaniu zgodnym z własną wolą, czyli z motywami i pragnieniami. Inaczej mówiąc, nie istnieje zniewolenie przez pragnienia. Kierujemy sobą, jeśli poddajemy się działaniu motywów, które sobie wypracowaliśmy. Lub, mówiąc jeszcze inaczej, jesteśmy sobą, gdy nauczyliśmy się skutecznie kierować sobą i nie pozwalamy, by jakieś dzikie i nieokiełznane żądze zmuszały nas do robienia rzeczy przez nas nieakceptowanych. Swą moc perswazyjną czerpie ta teoria z dość oczywistej tezy, że nikt nie przymusza nikogo do robienia tego, na co ów ktoś ma ochotę. Jeśli jakiś człowiek robi to, czego pragnie, to uznajemy, że motywem jego działania są jego pragnienia, a nie jakieś naciski zewnętrzne lub wewnętrzne, niekontrolowane przez działającego. Może się co prawda zdarzyć, że jakieś pragnienia okażą się niedostatecznie silnym motywem i nie sterują daną osobą skutecznie. Tak jest jednak nie dlatego, że są one zbyt słabe i wymagają zewnętrznego wsparcia, tylko dlatego, że popadają w konflikt z jakimiś innymi motywami, które są silniejsze i może bardziej „własne”. W sytuacji prostej nieblokowane pragnienia są dostateczną racją działania. Spełniając swoje pragnienia, występujemy jako osobowy sprawca swoich czynów, a nie ofiara okoliczności lub ktoś poddający się nieswoim rozkazom zbieżnym z własnymi pragnieniami.
Swinburne odrzuca to stanowisko. Kiedy omawia motywy, uznaje za typową taką sytuację, w której pragnienia kierują naszym postępowaniem, ale czynią to wbrew naszej woli. Przyjmuje, że często jesteśmy usidleni przez swoje pragnienia i działamy przeciw swym przekonaniom, przymuszeni przez instynkty. Zatem nigdy nie jesteśmy wolni, gdy ulegamy naszym pragnieniom, bo przez pragnienia tracimy rozum. Miłość ogłupia, nienawiść zaślepia, poczucie obowiązku – jeśli na czas nie nauczyliśmy się lepiej reagować – wywołuje wrażenie zniewolenia (lub u osób źle zsocjalizowanych wzruszenie ramion). Zdarza się przecież – zapewne gotów byłby powiedzieć Swinburne – że pod wpływem głodu jakaś jednostka pozbawiona samokontroli może zabić innego człowieka, by mu odebrać jedzenie. Może nawet dopuścić się kanibalizmu. Ktoś inny może zabić ze strachu, z nudy, z uzależnienia od sadystycznych skłonności lub z chęci popisania się rewolucyjną niezłomnością. Teraz pada szokujący wniosek: jeśli w czyimś działaniu pojawiają się motywy niezmienne i silne, to trzeba uznać, że sprawca jest im podporządkowany i one nad nim panują. W takiej sytuacji nie jesteśmy panami, tylko niewolnikami swego charakteru. Jeśli ktoś postępuje w zgodzie ze stałymi motywami, to nie działa swobodnie, tylko jak automat, a więc nie jest odpowiedzialny za to, co robi.
Mówiąc łagodnie – Swinburne poważnie tu przesadził. Mógł co najwyżej powiedzieć, iż w pewnych sytuacjach sprawca może nie być w stanie powstrzymać się od zrobienia czegoś, do czego się przyzwyczaił. To jednak nie znaczy, że nie jest wtedy odpowiedzialny za swe czyny, i że to nie on działa, tylko jego namiętności. Jeśli sam doprowadził się do stanu, w którym nie umie sobą kierować, to niemal z pewnością powinien za swe czyny odpowiadać. Pomyślmy o pijanych kierowcach.
Swinburne uważa jednak, że człowiek wolny to tylko taki, który jest zasadniczo nieprzewidywalny, czyli nie działa pod wpływem czynników dających się opisać jako fizyczne przyczyny lub osobowe nawyki określające jego przez charakter. Odpowiedzialni jesteśmy tylko za takie działanie, które nie było wymuszone czynnikami fizycznymi ani psychicznymi. Zatem, niewiele tylko wyostrzając sformułowania Swinburne’a, możemy powiedzieć, że jego zdaniem jesteśmy odpowiedzialni tylko za to, co robimy wtedy, gdy całkiem nie zależy nam na tym, co robimy. To stanowisko jest dziwne, ale – przyznaję niechętnie – ciągle nie dziwaczne, ponieważ pozostaje podobne do poglądu Spinozy, który wprost twierdził, że najważniejszym wymaganiem etyki jest uwolnienia się od uczuć i namiętności. Żyć mamy tak, jakby nasze życie w ogóle nas nie interesowało. Najwyższą cnotą jest pełne niezaangażowanie. I taką właśnie spinozjańską postawę Swinburne przypisuje Bogu. Bóg jest wolny, ponieważ zawsze działa z jasną intencją, ale całkiem bez motywu i beznamiętnie.
Powiedzenie o Bogu, że działa on wolno [w sensie „swobodnie”, a nie „powoli” – J.H.], wydaje się powiedzeniem tego samego, co mówi się o człowieku – że działania Boga wypływają z jego wyboru, oraz że jego wybór nie ma pełnego wyjaśnienia (Swinburne 1995, s. 202).
Wolność boska to wedle Swinburne’a liberum arbitrium, czyli swoboda wyboru bez podania racji, prawo do działania nieumotywowanego.
[P]rzy naszym normalnym rozumieniu Boga żadne czynniki przyczynowe, nad którymi on nie ma kontroli, nie działają z zewnątrz Boga. Jego wolność nie jest osłabiona przez pragnienia zmysłowe lub impulsy nerwowe. Osobę, która w swoich wyborach nie podlega żadnym czynnikom przyczynowym, będę nazywał doskonale wolną osobą (Swinburne 1995, s. 202–203).
To jest teoria żywo oddziałująca na wyobraźnię, ale zanim ją przyjmiemy, pamiętajmy, że mamy ciągle do dyspozycji psychologię Hume’a, który uważa, że działamy jak wolny człowiek wtedy, gdy ulegamy pragnieniom, które sami w sobie akceptujemy.
Bez względu na to, co wybierzemy, do wyjaśnienia pozostaje kwestia wszechmocy. Czy Bóg rzeczywiście może zrobić absolutnie wszystko? Zdaniem Swinburne’a: tak. Nie porusza go paradoks kamienia, który jest tak ciężki, że nawet Bóg nie może go podnieść. Swinburne podejmuje ten problem i próbuje go rozwiązać w niestandardowy sposób. Po prostu zmienia warunki postawione w zadaniu. Przytacza paradoks i dodaje:
Ale to wymaga rozwinięcia – należy pełniej opisać ten kamień. Podniesienia którego kamienia P nie jest w stanie sprawić? „Następnego kamienia stworzonego przez P”? Nie ma powodu, by zakładać, że P stworzy więcej kamieni, a jeśli nawet stworzy, to nie ma powodu, by przypuszczać, że P nie będzie w stanie spowodować ich podniesienia (Swinburne 1995, s. 217).
To zupełnie nieoczekiwany bieg argumentacji.